Legenda pszowskiego kościółka, Legendy

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Legenda pszowskiego kościółka

Pierwszym pszowskim kościółkiem była oczywiście drewniana świątynia. Nosiła nazwę św. Krzyża. Na jej miejscu przy ul. Obrońców Pokoju dziś jeszcze stoi, ufundowany w 1865 r. kamienny krzyż przydrożny.  Jednak już wiele lat wcześniej zbudowano w Pszowie nowy, murowany już kościół pw. Wszystkich Świętych, który znaczeniem swym przyćmił sławę pierwszej drewnianej świątyni.

Murowane kościoły po wsiach stanowiły około 1600 r. rzadkie wyjątki. Kto przyczynił się do powstania takiego kościoła w Pszowie nie wiadomo, najprawdopodobniej któryś z właścicieli Pszowa. Ten pierwszy murowany  kościół stał do I połowy XVIII w. Do dziś mieszkańcy opowiadają jeszcze legendę, związaną z jego budową. Spisał ją Bogusław Kołodziej, prezes Towarzystwa Przyjaciół Pszowa.

Było to bardzo, bardzo dawno temu. Pszów był wtedy malutką, i niepozorną wsią. Chaty stały bezładnie porozrzucane po okolicy, a lasy i mokradła zajmowały znaczną część terenu. W cichą wigilijną noc ksiądz proboszcz postanowił napisać prośbę do biskupa wrocławskiego o pozwolenie na budowę nowego, murowanego kościoła. Stojący na ostatnich nogach drewniany kościółek pw. Świętego Krzyża był w opłakanym stanie. Belki zgryzione od korników i spróchniałe. Przez nieszczelny dach deszcz wdzierał się do środka i wsiąkał w drewno. Sygnaturka ledwo co trzymała się w lichej wieżyczce. Zapach wilgoci i butwiejącego drewna witał wszystkich wchodzących do kościoła. Doraźne naprawy zdawały się już na niewiele. Proboszczowi żal było już łożyć środki na stary kościółek. W dodatku był już za mały na coraz większą liczbę wiernych.

Gruba gromnica dawała liche światło w izbie. Proboszcz głowę podparł ręką i wolno żuł kęs chleba. Oczy zawiesił na migotającym ogniu. Zamyślił się. Marzył o pięknym, solidnym kościele, wygodnym probostwie, w którym na stare lata mógłby spokojnie doczekać swoich dni. Bał się jednak ogromu pracy, bał się że nie podoła i nie starczy mu sił.

Ranek był mroźny, lecz bezwietrzny. Ksiądz zmówił codzienną modlitwę, wyjął kawałek pergaminu i zaczął pisać. Co chwilę przerywał i zastanawiał się nad odpowiednim doborem słów i argumentów. Pragnął dokładnie i przekonywująco wyrazić piórem potrzebę budowy Domu Bożego. Z wysiłku na jego czole pojawiły się drobne kropelki potu. Gdy skończył odsapnął z ulgą. Przeczytał całość, na końcu umieścił odcisk pierścienia, pismo zwinął w rulon i związał rzemykiem. Poczuł taką lekkość na duszy, jakby właśnie co się wyspowiadał.

Na drugi dzień wysłannik proboszcza udał się w daleką podróż do biskupa wrocławskiego. Mijały dni, a wysłannika nie było. Niepokój przeplatał się z nadzieją, że może zwiastuje to dobrą nowinę, która wymaga długich przemyśleń. Nie mylił się. Po szóstej niedzieli wysłannik wrócił cały i zdrowy. Na dodatek przywiózł wspaniałą nowinę. Proboszcz kilkakrotnie czytał list by nacieszyć się jego treścią. List kończy bowiem zgoda biskupa, który przedsięwzięciu błogosławi w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. To najlepszy prezent jaki kiedykolwiek otrzymałem! - wykrzyknął, a twarz promieniała mu z radości. 

Z końcem zimy biskup przesłał proboszczowi jeszcze jeden list, w którym informuje, że znosi dziesięcinę na okres budowy kościoła. Obiecuje również, że będzie wspierał finansowo na tyle, na ile Bóg pozwoli.
Z nastaniem ciepłych dni wiosennych, proboszcz pełen energii oznajmił mieszkańcom, że z dniem jutrzejszym rozpocznie się zwózka materiałów. Tak też się stało. Wczesnym rankiem chłopskie wozy ruszyły po pierwsze głazy do miejscowego kamieniołomu. Z boru zaś dochodziły uderzenia siekier, z trudem wgryzające się w wiekowe dęby, co jakiś czas słychać było trzask łamanych gałęzi i głuche uderzenia olbrzymów o ziemię. Praca wrzała bez przeszkód do zmroku.

Tej nocy jednak ksiądz wyjątkowo źle spał. Wiercił się bez przerwy, a twarde łóżko wydawało się wyjątkowo małe. Zmęczył się tylko, zamiast wypocząć. Wstał trochę zły, zmówił pacierz, wypił mleko i wyszedł na pod-wórze. Chwaląc Boga za ładną pogodę przeciągnął się jak struna. W tej samej chwili znieruchomiał. Jakby złapał go paraliż. Na pagórku, na którym poprzedniego dnia z trudem zwozili materiał, było całkiem pusto. Wszystko znikło. Pędem pobiegł w to miejsce. Rozgląda się, szuka, nie ma nic. Nawet jednego kamienia. Proboszczowi pociemniało w oczach. Co się stało? Kto to zrobił?! - krzyczał, drepcząc bezradnie to w jedną, to w druga stronę, jakby miało to w czymś pomóc.
Boże miłosierny! Boże miłosierny - mamrotał wkoło. Tymczasem zjeżdżać już zaczęli wozami chłopi, zwołani przeraźliwym krzykiem proboszcza. Co robić! Co robić! - proboszcz krzyczał trzymając się za głowę.

 


Może ktoś coś wie? Może ktoś coś w nocy słyszał? - domagał się odpowiedzi. Jednak każdy rozkładał ręce na znak bezradności. Zrobiło się cicho. Słońce podeszło wyżej, grzejąc coraz mocniej. Konie jakby nigdy nic spokojnie skubały trawę, raz po raz potrząsały łbami uwalniając się na chwile od natarczywych much. Wtem rozległ się stukot końskich kopyt. To nadjeżdżający spod Raciborza kupcy. Na widok głośnej gromady ludzi zatrzymali karawanę, a widząc wśród nich osobę duchowną, podeszli bliżej.

Nad czym tak radzicie Dobrodzieju? - zapytał kupiec o długich siwych wąsach. Ksiądz proboszcz westchnął głęboko. Przetarł rękawem spocone czoło i opowiedział całe zdarzenie. Po wysłuchaniu, kupcy jakoś dziwnie spojrzeli na siebie. Na pewno w to miejsce zwoziliście materiał? - zapytał ten sam kupiec. Tak, w to miejsce! W to miejsce - prawie ze złością potwierdził proboszcz, a inni przytakiwali głowami.

Wybaczcie Dobrodzieju, że jeszcze raz zapytałem, bowiem nie mogę uwierzyć w to co mówicie. Opisany przez was materiał, leży złożony niedaleko stąd, na tamtym wzgórzu - obrócił się i wskazał ręką - na tamtym wyższym pagórku. Widać go doskonale z drogi, dlatego to zdziwienie.

Jakże to! - wykrzyknął ksiądz - Przecież wczoraj cały dzień zwoziliśmy materiał w to miejsce a nie tamto! - wskazywał energicznie rękami. Nie namyślając się jednak długo ruszył na drugie wzgórze szybkim krokiem. Wszyscy jak jeden mąż podążyli za proboszczem. Po chwili byli już na miejscu. Niemożliwe - szeptał, chodząc pomiędzy głazami i drewnianymi belkami - Jak to się stało? Dlaczego? - zastanawiał się siadając na dębowy pień.

Jeden z chłopów obszedł całe wzgórze dookoła i stwierdził, że nie ma żadnych śladów po końskich kopytach i żadnych zagłębień, jakie pozostawiają po sobie koła od wozu. To jeszcze bardziej stało się zagadkowe i niezrozumiałe. Cud? - zastanawiał się ksiądz, a i między sobą chłopi nieśmiało tak mówili. Nie, to niemożliwe - ksiądz nie chciał dopuścić tej myśli do siebie. Moi drodzy! - stanowczym głosem zwrócił się do zebranych. Będziemy zwozić materiał na pagórek przez nas obrany. A ten tu leżący wykorzystamy w odpowiednim czasie.

Wszyscy ruszyli z powrotem. Do zapadnięcia zmroku, nic już nie zakłóciło postępujących prac. Jedynie ksiądz proboszcz momentami był jakby nieobecny. Był jednak bardzo zadowolony z ilości nagromadzonego materiału. Nim wieczorem przekroczył próg izby, jeszcze raz spojrzał na plac budowy. W nocy budził się parę razy i nasłuchiwał. Tylko cisza i posępne hukanie puszczyków dochodziło z oddali. Skoro świt wstał pośpiesznie, włożył szybko sutannę i boso wybiegł na podwórze. Jego przeczucie sprawdziło się. Plac budowy znowu był pusty.

Cuda! Prawdziwe cuda! - mówił do siebie z dużo większym niż wczoraj przekonaniem. Wyruszył na drugie wzgórze. Kiedy doszedł rozległ się przed nim niesamowity widok. Ktoś zadał sobie trud i wykarczował całą roślinność, jak jeszcze wczoraj tu rosła. Z jednej strony poukładane głazy, a z drugiej kłody dębowe. Proboszcz stał jak w hipnozie. Osunął się na kolana, dłonie złożył, a głowę podniósł ku niebu.

Panie Boże wybacz twemu prostemu słudze, który od razu nie zrozumiał Twoich zamiarów - przepraszał - Jeżeli Twoim życzeniem jest, by Dom Twój stanął w tym miejscu, to tak się stanie. Tymczasem chłopi widząc, że na budowie nie ma materiału i proboszcza pobiegli czym prędzej na wzgórze. Instynktownie wyczuli, że coś ważnego musiało się wydarzyć.

Moi kochani! - powiedział ksiądz gdy ich zobaczył - To Bóg pragnie, by w tym właśnie miejscu stanął nowy kościół. On sprawił, że cały materiał budowlany w cudowny sposób znalazł się w tym miejscu. Jego wola będzie naszym rozkazem. Podziękujmy za to wyróżnienie jakie nas spotkało. Zdjęli czapki i uklękli. Proboszcz oparł ręce o głaz i rozpoczął modlitwę.

Do zimy wykonali fundamenty i pierwsze części murów. Wolno, lecz uparcie powstawała piękna świątynia. W końcu nadszedł dzień, kiedy otworzyły się szeroko drzwi kościoła i rozległ się donośny głos proboszcza, że dzieło zostało zakończone. Nad wejściem kościoła widniał napis: "Błogosławione miejsce, które Bóg sam sobie obiera na dom". Kilka wieków później, w 1743 r., na jego miejscu zbudowano obecną pszowską Bazylikę Mniejszą.

Aleksandra Matuszczyk-Kotulska

 

 

 

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •