Lesmian, Polski

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Topielec

 

W zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie,

Gdzie się las upodobnia łące niespodzianie,

Leżą zwłoki wędrowca, zbędne sobie zwłoki.

Przewędrował świat cały z obłoków w obłoki,

Aż nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie

Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie.

Wówczas demon zieleni wszechleśnym powiewem

Ogarnął go, gdy w drodze przystanął pod drzewem,

I wabił nieustannych rozkwitów pośpiechem,

I nęcił ust zdyszanych tajemnym bezśmiechem,

I czarował zniszczotą wonnych niedowcieleń,

I kusił coraz głębiej — w tę zieleń, w tę zieleń!

A on biegł wybrzeżami coraz innych światów,

Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów,

Aż zabrnął w takich jagód rozdzwonione dzbany.

W taką zamrocz paproci, w takich cisz kurhany,

W taki bezświat zarośli, w taki bezbrzask głuchy,

W takich szumów ostatnie kędyś zawieruchy,

Że leży oto martwy w stu wiosen bezdeni,

Cienisty, jak bór w borze — topielec zieleni.

 

 

 

 

 

Dusiołek

 

Szedł po świecie Bajdała,

 

Co go wiosna zagrzała

Oprócz siebie — wiódł szkapę, oprócz szkapy — wołu,

Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi pospołu.

 

Zachciało się Bajdale

Przespać upał w upale,

Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem,

Czy dogodna dla karku — spróbował obcasem.

 

Poległ cielska tobołem

Między szkapą a wołem,

Skrzywił gębę na bakier i jęzorem mlasnął

I ziewnął wniebogłosy i splunął i zasnął.

 

Nie wiadomo dziś wcale,

Co się śniło Bajdale?

Lecz wiadomo, że szepcąc przystojność przestworza,

Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.

 

Pysk miał z żabia ślimaczy —

(Że też taki żyć raczy!)

A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo.

Milcz, gębo nieposłuszna, bo dziewki wyłają

 

Ogon miał ci z rzemyka,

Podogonie zaś z łyka.

Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie —

Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!

 

Warkło, trzasło, spotniało!

Coć się stało, Bajdało?

Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu przeczy —

Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop przez sen beczy!

 

Sterał we śnie Bajdała

Pół duszy i pół ciała,

Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził —

Wyparskał ją nozdrzami, zmarszczył się i zbudził.

 

Rzekł Bajdała do szkapy:

Czemu zwieszasz swe chrapy?

Trzebać było kopytem Dusiołka przetrącić,

Zanim zdążył mój spokój w całym polu zmącić!

 

Rzekł Bajdała do wołu:

Czemuś skąpił mozołu?

Trzebać było rogami Dusiołka postronić,

Gdy chciał na mnie swej duszy paskudę wyłonić!

 

Rzekł Bajdała do Boga:

O, rety — olaboga!

Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,

Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?

 

 

 

 

Dziewczyna

 

Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,

A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.

 

I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o Dziewczynie,

I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...

 

Mówili o niej: „Łka, więc jest!” — I nic innego nie mówili,

I przeżegnali cały świat — i świat zadumał się w tej chwili...

 

Porwali młoty w twardą dłoń i jęli mury tłuc z łoskotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?

 

„O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!” —

Tak, waląc w mur, dwunasty brat do jedenastu innych rzecze.

 

Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!

Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!

 

Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...

I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną!

 

Lecz cienie zmarłych — Boże mój! — nie wypuściły młotów z dłoni!

I tylko inny płynie czas — i tylko młot inaczej dzwoni...

 

I dzwoni w przód! I dzwoni wspak! I wzwyż za każdym grzmi nawrotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto tu jest cieniem, a kto młotem?

 

„O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!” —

Tak, waląc w mur, dwunasty cień do jedenastu innych rzecze.

 

Lecz cieniom zbrakło nagle sił, a cień się mrokom nie opiera!

I powymarły jeszcze raz, bo nigdy dość się nie umiera...

 

I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!...

I znikła treść — i zginął ślad — i powieść o nich już skończona!

 

Lecz dzielne młoty — Boże mój! — mdłej nie poddały się żałobie!

I same przez się biły w mur, huczały śpiżem same w sobie!

 

Huczały w mrok, huczały w blask i ociekały ludzkim potem!

I nie wiedziała ślepa noc, czym bywa młot, gdy nie jest młotem?

 

„O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!” —

Tak, waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.

 

I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!

Lecz poza murem — nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!

 

Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!

Bo to był głos i tylko — głos, i nic nie było oprócz głosu!

 

Nic — tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!

Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?

 

Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,

Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów.

 

I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

 

 

 

 

Szewczyk

 

W mgłach daleczeje sierp księżyca,

Zatkwiony ostrzem w czub komina,

Latarnia się na palcach wspina

W mrok, gdzie już kończy się ulica.

Obłędny szewczyk — kuternoga

Szyje, wpatrzony w zmór odmęty,

Buty na miarę stopy Boga,

Co mu na imię — Nieobjęty!

 

Błogosławiony trud,

Z którego twórczej mocy

Powstaje taki but

Wśród takiej srebrnej nocy!

 

Boże obłoków, Boże rosy,

Naści z mej dłoni dar obfity,

Abyś nie chadzał w niebie bosy

I stóp nie ranił o błękity!

Niech duchy, paląc gwiazd pochodnie,

Powiedzą kiedyś w chmur powodzi,

Że tam, gdzie na świat szewc przychodzi,

Bóg przyobuty bywa godnie.

 

Błogosławiony trud,

Z którego twórczej mocy

Powstaje taki but

Wśród takiej srebrnej nocy!

 

Dałeś mi, Boże, kęs istnienia,

Co mi na całą starczy drogę —

Przebacz, że wpośród nędzy cienia

Nic ci, prócz butów, dać nie mogę.

W szyciu nic nie ma, oprócz szycia,

Więc szyjmy, póki starczy siły!

W życiu nic nie ma, oprócz życia,

Więc żyjmy aż po kres mogiły!

 

Błogosławiony trud,

Z którego twórczej mocy

Powstaje taki but

Wśród takiej srebrnej nocy!

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •