Lerum May Grethe-Dziedzictwo niewolnicy, Od chomików dla mnie

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Jak daleko sięgam pamięcią, nie znosiłam tego miej­
sca. Przechodziłam obok wiele, wiele razy, bądź towa­
rzysząc mamie, bądź z niewolnikami i tragarzami.
To nieczyste, złe miejsce.
Tutaj, po drugiej stronie potężnego muru, bluź-
niercy, oszuści i mordercy z Jerozolimy spotykają
śmierć. Wysuszona, brunatna ziemia wessała w siebie
przez lata tyle krwi, że nic już nie chce na niej rosnąć.
A nieco dalej płonie nieustannie podtrzymywany
ogień. To w nim lądują nieczyste ciała, tam wrzuca
się obcięte włosy nierządnic, pali ubrania i wszelką
własność tych, którzy hańbią dzieci. Woń cierpkiego
dymu w niektóre dni czuć aż w mieście, pod piękny­
mi arkadami, nawet przy nowym, wspaniałym pała­
cu Heroda.
Tego wyjątkowego dnia mamie i mnie towarzyszy­
li czterej strażnicy, dwie niewolnice i dwaj wynajęci
woźnice. Kiedy znalazłyśmy się na dziedzińcu świąty­
ni, po kobiecej stronie, mijający nas rabini kłaniali się
uprzejmie. Zebrali się tam również rzemieślnicy i kup­
cy. Nawoływania stawały się coraz głośniejsze, ogłu­
szające. W głębi dziedzińca zgiełk ludzkich głosów był
jeszcze większy. Zgromadziło się mnóstwo lichwiarzy,
piekarzy, krawców, złotników i kuglarzy najrozmait­
szego rodzaju. Tutaj można kupić wszystko: najmoc­
niejsza gorczyca leżała na tym samym stole co szla-
5
chętne kamienie. Kosztowne buty ze skóry hien wyło­
żono obok stołu handlarza z pachnącymi przyprawa­
mi i towarami aż z Chin. A nieco dalej pyszniła się pie­
czona szarańcza, mój największy przysmak w czasie,
kiedy byłam mała.
Podziwiałyśmy piękne wzorzyste materiały, ale
ukrywałyśmy twarze pod chustkami na widok jaśnie­
jących w słońcu zwojów białego płótna przeznaczone­
go dla zmarłych. Ludzie kiwali nam głowami i kłania­
li się nisko, kiedy posuwałyśmy się wolno naprzód.
Może ktoś nawet pomyślał, że żona i młodsza córka
kupca Zachariasza powinny były oszczędzić sobie
przeciskania się w tłumie akurat dzisiejszego dnia...
Ale właśnie dzisiaj można było kupić tyle różnych
rzeczy, a mama Anafina nie należy do takich, co to naj­
ważniejsze dla domu decyzje spychają na innych. Wła­
śnie wydostałyśmy się za bramę, gdy lektyka została
gwałtownie odwrócona. Mama krzyknęła na niewolni­
ków, pełen godności uśmiech pojawił się na jej twarzy,
kiedy pospiesznie odwzajemniła pozdrowienie jedne­
go z najpotężniejszych lichwiarzy w mieście, prowa­
dzącego kantor tuż przy bramie.
Teraz mimo wszystko moja piękna mama wygląda­
ła na zmęczoną i przygnębioną. Na jej twarzy pojawi­
ły się smugi kurzu, domyślałam się, że pod zasłoną, na
czole, perli się pot. Jęknęła cicho.
- Aaaach, trafiłyśmy na kaźń! Cieszę się, że Tabitha
nie musi tego oglądać!
Kiwałam głową. Oczywiście, że to bardzo dobrze,
my jednak chyba będziemy musiały. Oczekiwano, że
wszyscy obecni pociągną za oddziałem żołnierzy, ka­
płanów i tłumem wrzeszczącej gawiedzi. Tak, to bar­
dzo dobrze, że Tabitha tego uniknie. Ale ja, niestety,
6
muszę walczyć z ogarniającymi mnie mdłościami.
Lęk. Krew pulsująca w całym ciele, obrzydzenie na
myśl, że trzeba patrzeć, jak człowiek umiera w taki
okrutny sposób.
Człowiek?
Nie, to istota nieczysta. Kapłani bardzo uważają, je­
śli chodzi o karę śmierci. Król Herod nie pozwala im
sądzić, jak chcą. Tylko w niektórych przypadkach
grzesznicy mogą być pojmani i straceni bez interwen­
cji żołnierzy rzymskich. I tylko wtedy, gdy popełnio­
no przestępstwo przeciw prawom Boga, nie cesarza.
Tak jak teraz.
Kobieta, którą wlekli między sobą, szczerzyła się
paskudnie w moją stronę. Nie miała jednej wargi. Wło­
sy zostały obcięte, a głęboka rana przy uchu świadczy­
ła, że nie uczyniła tego zdecydowana ręka.
Szła o własnych siłach, potykała się i zataczała, pró­
bowała osłaniać ciało resztkami podartych szat. Suk­
nia była pewnie kiedyś szara lub jasnobrązowa, teraz
pokrywał ją brud.
Tłum podążający za kobietą i strażnikami świątyni
wył i wrzeszczał.
- Mamo, proszę cię... nie mogłybyśmy zawrócić? -
szepnęłam.
Ona czule położyła rękę na mojej dłoni.
- Nie wypada, Rebeko, przecież wiesz! To mogłoby
być źle zrozumiane, moje dziecko. Pamiętaj, wszyscy
znają żonę i córkę Zachariasza. Znają też lektykę. Mu­
simy zostać.
Sama o tym wiedziałam. Nie mogłam nawet odwró­
cić głowy ani przymknąć oczu, żeby nie widzieć do­
konujących się potworności. Mój ojciec był jednym
z najbardziej szanowanych Żydów w Jerozolimie.
7
Wszyscy wiedzieli, że jego mądrość i jego rady często
mają wpływ na decyzje kapłanów właśnie w takich
sprawach. Że on nigdy by się nie znalazł w gronie tych,
którzy zawiedli. Że wśród starszych jego głos brzmiał
z tą samą mocą co głos Pana Zastępów! Przywoływał
do porządku rzymskich królów i cesarzy, żeby nie
wiem jacy byli potężni. Mój wspaniały ojciec bowiem
czynił to w taki sposób, że nie odważyliby się go po­
wiesić ani ukrzyżować tak, jak to czynili z wieloma
„nieposłusznymi" Żydami.
Wszyscy wiedzieli, że Zachariaszowe poglądy są na­
wet przez kapłanów uważane za coś zbliżonego do są­
du Salomona. Córka chroniona przez takiego ojca na­
prawdę nie ma się czego lękać. I małżonka także nie.
Dopóki nie naruszą żadnej z reguł Prawa. Dopóki nikt
nie będzie miał nic do zarzucenia ich postępowaniu...
Czułam, że całe moje ciało sztywnieje. Mimo upału
przenikał mnie dziwny chłód, jakbym nosiła w żołąd­
ku bryłę lodu. Zauważyłam, że twarz matki napina się
coraz bardziej pod białą zasłoną z lnu.
Biedna, biedna mama... tego dnia naprawdę miała
dość spraw! W domu czeka tysiąc obowiązków i wca­
le nie są to obowiązki, które jakakolwiek matka wy­
pełnia z lekkim sercem, myślałam. Smutek mnie ogar­
nął na myśl o tym wszystkim, co dzieje się w domu.
Nie mogłyśmy jednak pospiesznie ruszyć w stronę
naszego miasta.
Zostałyśmy zatrzymane spojrzeniami tłumu.
Podobnie jak nierządnica, którą teraz przywiązano
do dużego drewnianego słupa.
Podeszło do niej dwóch mężczyzn z solidnymi bi­
czami, unosili je na przemian, to jeden, to drugi. Nie
przestali, dopóki plecy skazanej nie zamieniły się
8
w jedną otwartą ranę. Byli jednak ostrożni, nie chcie­
li bić tak mocno, by ofiara zmarła.
Tłum stanął półkolem i od pierwszych ciosów
okrzykami zachęcał oprawców.
W pewnej chwili kobieta uniosła zaciśniętą pięść
i przeklęła ich wszystkich, a swego zmarłego męża na­
zwała śmieciem. Okrzyki tłumu brzmiały teraz jak
jednostajna, przejmująca, krwiożercza pieśń. Najgło­
śniej darły się kobiety, niektóre przyszły z maleńkimi
dziećmi, większość, pochodząca z nizin społecznych,
nie potrafiła nad sobą panować:
- Uwolnijcie nas od tego gnoju! Niech płonie w wie­
kuistej męce! Hańba! Hańba!
Mężczyźni, zwłaszcza ci w kapłańskich szatach, nie
krzyczeli aż tak głośno. Stali z ponurymi twarzami,
przymkniętymi oczyma i bardzo uważali, by nie na­
stąpić na tę samą ziemię, której nieczysta dotknęła
swoimi bosymi stopami.
Mamrotali modlitwy, by ochronić tłum i siebie sa­
mych przed złymi demonami, które z pewnością za­
czną się lada moment wydostawać przez skrwawione
usta nierządnicy.
Ona sama po jakichś dziesięciu ciosach przestała
krzyczeć. Opadła na kolana, ale podtrzymywały ją
mocne sznury. Głowa zwisała na piersiach jak u osku­
banego ptaka, coś się dziwnie bieliło między kępkami
włosów, które jeszcze zachowała.
- Rozciągnijcie ją! Rozciągnijcie! Rozszarpcie na
strzępy i niech psy ogryzają jej kości!
Ponad zgiełkiem rozległ się wysoki głos kobiecy, pe­
łen nienawiści i obrzydzenia.
- To matka zamordowanego - szeptano wokół lek­
tyki.
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •