Lerum May Grethe - Córy Życia - 20 - Ruda kotka, Saga Córy Życia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MAY GRETHE LERUM
RUDA KOTKA
ROZDZIAŁ I
Dwaj mężczyźni w łódce mrużyli oczy, odbijający się w wodzie blask słońca ich
oślepiał. W niebieskozielonym fiordzie błyski migotały niczym maleńkie ostre noże,
promienie padały na opalone twarze. Ludzie marszczyli czoła, przecierali oczy ociekającymi
słoną wodą rękami.
To, co zobaczyli, sprawiło, że obaj klęli cicho.
- Co to jest, do cholery... czyżby tam leżał trup? Jeden z mężczyzn podniósł się z
miejsca, stał teraz, balansując, opierał nogi na burtach łodzi i nie był w stanie uwierzyć
własnym oczom.
Z trudem przełykał ślinę.
Ciało leżące tuż pod powierzchnią wody było wielkie niczym nadmuchany balon,
ubrane w ciemną kurtkę z błyszczącymi guzikami. Promienie słoneczne padały na trupa,
przez co nie można było rozróżnić rysów jego twarzy.
- O, do diabła...
Mężczyzna splunął, jakby poczuł w ustach smak żółci.
- Nie wygląda on ładnie, ten tam. Mimo to musimy go wyciągnąć.
Chudy mężczyzna pośrodku łodzi spojrzał na towarzysza siedzącego przy wiosłach.
Sam też z drżeniem opadł na ławeczkę, łódź zakołysała się jak w momencie, kiedy próbuje do
niej wsiąść kobieta lub dziecko.
- Czy nie powinniśmy sprowadzić pomocy? Tamten parę razy poruszył wiosłami,
jakby chciał sprawdzić, czy wędka w dalszym ciągu wczepia się mocno w topielca. Ale nic
się nie zmieniło. Wielki haczyk przeznaczony był do łowienia największych fląder, można
było za jego pomocą łapać też duże ryby głębinowe. Teraz, w środku lata, ludzie dziwiliby się
chyba, że ktoś wyprawia się na takie ryby. Nils i Vemund Urplassen potrzebowali jednak
czasu i spokoju, by porozmawiać. A na wodach otwartego Laerdalsijorden nikt im nie
przeszkodzi w taki piękny letni wieczór.
- Wiedziałem, że tak będzie! - jęczał chudy. - Wiedziałem, że zostaniemy ukarani,
Nils... Zobaczysz, jakie się zaraz zrobi zamieszanie.
- Milcz i trzymaj linę, zawiąż na niej supeł, to będzie łatwiej wyciągnąć go na brzeg.
Nils zadrżał, kiedy wielki żelazny hak wbił się w miękkie ciało. W wodzie nie ukazała
się ani kropla krwi. Odwrócił głowę, potem szturchnął przyrodniego brata.
- Wiosłuj, do cholery!
Wolno zbliżali się do brzegu. W głębi zatoki przy kamiennym nabrzeżu stały duże
łodzie wiosłowe i większe jednostki. Wcisnęli się między dwie z nich, niedaleko miejsca,
gdzie dostrzegli parobka lensmana, przekomarzającego się z dwiema roześmianymi młodymi
kobietami.
Nils popatrzył na Vemunda, zauważył, że ten jego starszy przyrodni brat też nerwowo
oblizuje wargi. Znalezienie trupa nigdy nie jest specjalnie zabawne. W każdym razie dla
ludzi, którzy sami mają pod dostatkiem własnych zmartwień.
- Hej, ty tam, służący lensmana! Chodź no tu, będziesz miał zajęcie na dzisiejszy
wieczór!
Głos Vemunda był nienaturalnie wysoki. Nils patrzył, jak parobek lensmana się
odwraca. Zwłoki chlupnęły w wodzie, kiedy łódź uderzyła o nabrzeże. Nils miał ochotę
puścić sznur, ale nie zdobył się na tyle odwagi.
To kobiety pierwsze zauważyły, jaki połów zdarzył się dzisiaj rybakom. Zasłaniały
usta rękami, dławiąc krzyk.
Służący lensmana stał i gapił się, jego twarz z wolna się zmieniała, męska zuchwałość
znikała, ustępując miejsca bladości i przerażeniu.
- O, do diabła... kto to jest?
Nils znowu ciężko przełknął ślinę, tym razem wypuścił sznur z ręki. Zwłoki pogrążyły
się w wodzie. Na powierzchni widać było tylko kosmyk włosów. Szarobiała, opuchnięta ręka
sterczała spod wody i kiwała do nich.
- My... my... nie wiemy.
- Odwróćcie go! - rozkazał parobek lensmana. Vemund wyskoczył na brzeg, kiwnął na
Nilsa.
- Wypełniliśmy nasz obowiązek w momencie, kiedy haczyk zaczepił o... to. Teraz nie
chcemy mieć już z tym więcej do czynienia - oznajmił stanowczo i splunął pod nogi. - Teraz
ty wykonaj swój obowiązek. My mamy inne sprawy na głowie, Nils i ja.
Pospiesznie odeszli z nabrzeża, czuli na plecach spojrzenia obu kobiet, słyszeli
przyspieszony oddech parobka. Nils poczuł, że nogi mu drżą, najchętniej puściłby się
biegiem, ale musiał podążać za zdecydowanym, stawiającym spokojne kroki Vemundem.
Zanim doszli do magazynów kupca tuż obok placu przeładunkowego, usłyszeli tupot
stóp o dno swojej łodzi.
- Bóg mi świadkiem, że nie znam tego człowieka - pisnął Nils cieniutko. - Nie uda
nam się jeszcze raz, Vemund!
Vemund mruknął coś niezrozumiale, ale wbił spojrzenie w przyrodniego brata i
sprawił, że tamten zamilkł.
Tłum, który gromadził się na skraju kamiennego nabrzeża, nie odepchnął na bok
kobiet. Parobek lensmana wołał o pomoc do dwóch komorników, którzy przejeżdżali drogą
drabiniastym wozem pełnym siana. Rzucili, co mieli w rękach, i przybiegli natychmiast.
- Musimy to... musimy wydostać go na ląd.
Wielu usłyszało krzyki kobiet, teraz ludzie biegli albo zatrzymywali się przy
narożnikach domów lub na progach. Nawet sam kupiec, Kristoffer, wyglądał zza uchylonych
drzwi i zaciekawiony wsłuchiwał się w głośne wołania.
Popychali i ciągnęli topielca, ku swemu przerażeniu odkryli, że zwłoki zaczęły się już
rozkładać. Parobek lensmana, któremu pot spływał po twarzy, zawołał do gapiów:
- Worek! Przynieście od Kristoffera worek do ziarna, z tych największych!
Jacyś chłopcy pobiegli i wkrótce parobek miał to, czego potrzebował. Brodząc w
wodzie po pachy, próbował naciągnąć worek na topielca, starał się przy tym nie oddychać i
nie patrzeć.
Dwaj mężczyźni, którzy przeprawili niebezpieczny ładunek przez góry, zawrócili do
domu natychmiast, gdy tylko kręgi na wodzie się rozpłynęły.
Każdy miał swego konia, a na dodatek prowadzili klacz z zeszłorocznym źrebięciem.
Mogli wyglądać na handlarzy koni lub tragarzy przewożących towary ze wschodu na zachód.
W drodze przez góry jeden z koni męczył się pod ciężkim ładunkiem okrytym brązową,
naoliwioną skórą. Nie zatrzymywali się przy pasterskich szałasach, nie porozmawiali nawet z
innymi wędrowcami, którzy odpoczywali w cieniu wielkiego kamienia, dzieląc się jedzeniem
oraz wódką.
Ludzie Torkjella umieją milczeć, kiedy to konieczne. Wkrótce zadanie zostanie
spełnione i będą mogli wrócić do Hallingdal, by zainkasować zapłatę. Trzeci miał coś jeszcze
do załatwienia, musiał pojechać do położonej w głębi fiordu osady z wiadomością dla
pewnego pana.
Dwaj wracający do domu zatrzymali się dopiero koło kościoła w Borgund. Tutaj rzeka
znowu płynęła spokojnie, zdjęli więc z siebie koszule i spodnie, by zmyć z ciał trupią woń.
Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, zaciskali wargi i pragnęli jak najszybciej znaleźć się w
domu. Towarzysza, który musiał jechać dalej, nie oczekiwali wcześniej niż za jakiś tydzień.
Sami nigdy nie byli aż w Lyster, słyszeli jednak, że to daleka droga, nawet jeśli człowiek
kawałek popłynie łodzią. Poza tym tamten musiał czekać, aż zwłoki zostaną odnalezione.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]