Lerum May Grethe - Córy Życia 23 - Obcy księżyc,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
May Grethe Lerum
OBCY KSIĘŻYCROZDZIAŁ IJak lekko byłoby po prostu opadać. Zsuwać się w tej zielonej wodzie, takiej jasnej i łagodnej, i zimnej na tyle, by natychmiast zagłuszyć wszelki ból. W dole nie ma grobu, tylko po prostu wielka, wielka głębia dla wszystkich. Ale nie chciał tam być pierwszym, tym, którego kości ogryzą głębinowe ryby i wstrętne robactwo. Chociaż wody fiordu znajdowały się daleko od otwartego morza, zimowy sztorm potrafił je spienić, przemienić we wściekły, szalejący żywioł. I niemal każdego roku o tej porze zdarzało się, że jakaś łódź trafiała na skały i pogrążała się w głębinach.
Ravi mrugał z wysiłkiem. Słona woda raz po raz spadała na jego twarz niczym zimny prysznic, łódź, która go zabrała, była ciężka, wiatr szarpał płócienny żagiel. Za każdym razem gdy fale uderzały gwałtownie o burtę, łódź trzeszczała, jakby się skarżyła.
Jak łatwo byłoby po prostu rozluźnić mięśnie. Pozwolić, by łódź straciła równowagę, położyła się na boku, bezgłośnie, bez najlżejszego plusku.
Wzburzone fale stłumiłyby z pewnością wszelkie dźwięki.
Woda ukoiłaby ból.
Dlaczego nie mogę tego zrobić? zastanawiał się Ravi, podczas gdy mgła przesłaniała mu oczy, a ręce zaciśnięte na burcie bielały coraz bardziej.
Lyster, wieczór sylwestrowy 1745
- Nikt jej nie widział, kiedy tak siedziała na rozstaju dróg i bardzo dobrze, bo za coś takiego zostałaby ukarana chłostą, a jeszcze musiałaby zapłacić grzywnę.
Nie odważyła się tutaj przyjść, dopóki mrok nie spadł na góry, a biała chmura nie przesłoniła młodego księżyca. Miała zamiar czekać, aż rozlegnie się pieśń kościelnych dzwonów, dopiero wtedy pójdzie do domu.
A wtedy z pewnością będzie o wiele mądrzejsza.
Miała tu do załatwienia bardzo niebezpieczną sprawę, ale ciało pokrywało się gęsią skórką, a krew gwałtownie pulsowała w żyłach w równej mierze ze strachu, co i z podniecającego oczekiwania. Dzisiejszej bowiem nocy miała posiąść ważną wiedzę. Wiedzę, która pozwoli jej doprowadzać mężczyzn do szaleństwa, dzięki której zdoła odpłacić za wszystkie krzywdy, jakie jej wyrządzono...
Marja zrobiła krótką przerwę, by napić się gorącego piwa zmieszanego z cukrem, sokiem z jarzębin i jabłek.
- Opowiadaj dalej!
To nowa pokojówka, Inga, nie potrafiła się opanować. Opowieści Marji o dawnych zwyczajach związanych z nocą sylwestrową sprawiły, że usta dziewczyny pobladły, a oczy lśniły w pełnym światła pokoju niczym srebrne talary.
Marja roześmiała się cicho.
- Będę opowiadać, poczekaj tylko, niech no nabiję fajkę...
Dziewczyna spoglądała przestraszona na starszą kobietę, która szczupłymi, białymi dłońmi ujęła zdobioną srebrem fajkę i wsunęła ustnik między wargi. Zapaliła tytoń od płomienia jednej z żółtych woskowych świec.
Słodkawy, ciężki dym unosił się do sufitu, dzielił się na niebieskie smużki i rozpływał z wolna po drodze w górę. „W końcu Marja westchnęła, umościła się wygodniej i opowiadała dalej o dziewczynie, która w noworoczną noc siedziała na rozstaju dróg. Nie było to, oczywiście, byle jakie skrzyżowanie, lecz takie, z którego obie drogi wiodą do kościoła...
- Trzeba ci wiedzieć, że i tak została osądzona - dodała Johanna, kiedy Marja skończyła opowieść.
Inga otuliła się mocniej chustką.
- Jeśli dobrze pamiętam, została zamknięta w więzieniu. Miała mniej więcej tyle lat co ty, Marjo, prawda? Słyszałam tę historię już chyba z tysiąc razy.
Marja stukała fajką o kant stołu, rzucając wnuczce pełne irytacji spojrzenia. Miała ochotę krzyknąć, żeby Johanna trzymała język za zębami i nie wyskakiwała ze swoimi złośliwymi komentarzami. Tym gadaniem zabiła przecież taką znakomitą historię! Chyba jednak lepiej oszczędzić młodą kobietę. Wszyscy wiedzieli, że Johanna ma za sobą trudny rok. Ba, wiele trudnych lat, jeśli już chodzi o ścisłość. W końcu bowiem Ravi ściągnął na nią nieszczęście. Marja bardzo bolała z tego powodu, ponieważ zawsze świetnie się dogadywała z owym dziwnym mężczyzną. Czy raczej chłopcem, tak wolała o nim myśleć. Ojciec Raviego był przecież jej kochankiem, a nie tak znowu łatwo uznać, że jego syn jest już taki dorosły, co więcej, już następne pokolenie przyszło na świat.
Marja się zestarzała.
Dawno przestała eksperymentować z popiołem i drzewną smołą, atramentem i farbami. Nic nie było w stanie ukryć białych pasem w jej dawniej kruczoczarnych włosach. Upinała je teraz wysoko lub wplatała w nie barwne wstążki.
Zbliżała się do sześćdziesiątych urodzin, ale w łagodnym świetle, zwłaszcza gdy miała dobry dzień, mogła uchodzić za osobę przed pięćdziesiątką; odrobinę przybrała na wadze, co bardzo ją cieszyło, bo okrągłe kształty ładnie wypełniały suknię i ujmowały jej lat. W każdym razie kiedy porównywała siebie z wychudłymi, kościstymi babami w tym samym wieku.
Nie buntowała się przeciw starości. Szczerze mówiąc, myślała, że będzie gorzej. Jakoś nie zauważała, że życie tak szybko przepływa jej między palcami, zawsze miała mnóstwo do robienia i tyle do przemyślenia.
Johanna, biedaczka, jest młoda.
Ale już z dzieckiem na ręku i co najmniej jednym nieudanym małżeństwem za sobą. Erlenda właściwie nie warto wspominać. Ale Ravi, ten czarnowłosy drań, no cóż, jego Johanna będzie nosić w sercu przez resztę swego życia. Jeśli dopisze jej szczęście, wkrótce zdoła opanować gniew. Nie ma bowiem sensu złościć się i martwić kolejny raz. On przecież zawsze ją zawiedzie, nie został stworzony do życia wśród ludzi. W każdym razie nie wśród ludzi z Vildegârd ani z pałacu Marji. Nawet tutaj jest mu za ciasno, nawet tutaj więzy zbyt uwierają.
Johanna jadła jakiś owoc, nieduży, czerwony.
Ogień na kominku trzaskał cicho, ale wyraźnie teraz, kiedy ludzkie głosy umilkły. Marja pochyliła głowę i ukradkiem spoglądała na swoich bliskich. Nieco z boku siedziała Amelia w pięknej, jasnej sukni rozszerzającej się od piersi w dół. Ręce złożyła na brzuchu, jakby się modliła. Dobra, mała Amelia, która potrafiła wbić w swoją matkę badawcze spojrzenie tak, że tamta musiała odwracać wzrok, żeby jej serce nie pękło. Mała Amelia, która nigdy nie zaniedbała żadnego obowiązku. Zajmowała się ojcem, bratem, przyrodnim braciszkiem, dla wszystkich znajdowała miejsce pod swoimi skrzydłami. I za to wszystko matka zapłaciła jej kłamstwem i bólem. Zdarzało się często, że Marja zastanawiała się, co by to było, gdyby opowiedziała Karlowi Martinowi i Amelii o ich prawdziwym ojcu. W każdym razie oszczędziłaby córce tego strasznego czasu, kiedy była przekonana, że nosi dziecko swego brata. Nie musiałaby starać się odkupić winy przed Bogiem i znosić tych strasznych upokorzeń i lęku w Sogndal pośród nędznych mieszkańców wybrzeża.
Może jednak stałoby się coś jeszcze gorszego, myślała Marja.
Przeniosła wzrok dalej, na pełnego życzliwości męża Amelii, syna Karla, owoc jego jedynej młodzieńczej przygody. Potem znowu patrzyła na Johannę, mały Benjamin zaczynał zasypiać. Starsza dziewczyna kuchenna zachorowała tuż przed świętami i pojechała do domu siostry, żeby tam wrócić do zdrowia. Ale Lina została, rumianolica i energiczna jak zawsze, miała Ingę do pomocy przy przygotowywaniu jedzenia.
W Vildegârd nie było zbyt wiele miejsca dla służby, ale w czeladnej izbie mieszkało czterech mężczyzn. Marja liczyła, że da sobie radę z jednym, najwyżej dwoma służącymi. Na razie nie miała nikogo, bo dom nie był jeszcze gotowy, palono tylko w obszernej kuchni. Ten dom miał być po prostu fantastyczny. Kiedy ludzie ze wsi gadali o jej budowie, słyszała w ich głosach wielkie zdziwienie. Nigdy przedtem nie widzieli domostwa, z kolumnami, tarasami i wielkimi oknami w rzeźbionych futrynach. Ale Marja wiedziała, czego chce, pomieszała style z dwóch części świata i stworzyła coś bardzo osobistego.
Zamek Marji?
No, a dlaczegóż by nie?
Skuliła się na swoim miejscu przed kominkiem i popiła znowu słodkiego napoju. Niedługo trzeba iść spać.
Najpierw jednak posłuchają bicia dzwonów obwieszczających nadejście roku 1746.
Bendik wyciągnął rękę i położył na ciemnym blacie stołu swój drogocenny kieszonkowy zegarek.
Marja nie lubiła jego tykania.
- To teraz opowiem wam o innym starym, bożonarodzeniowym zwyczaju. Słyszeliście o ofierze Thora? Tutaj w naszych okolicach od dawna się już tego nie praktykuje, wiem jednak, że wciąż żyją ludzie, którzy pamiętają, jak w noworoczny poranek mężczyźni zdzierali z siebie koszule i biegali boso po polach, mając na sobie jedynie krótkie spodenki...
- Daj spokój, mamo... bądź teraz cicho - poprosiła Amelia zmęczonym głosem. Jej wciąż złożone ręce zaciskały się mocno.
Marja opadła na fotel i przymknęła oczy.
Skoro tak, to będzie milczeć.
W powietrzu wyczuwało się coś dziwnego, coś, co wcale nie zapowiadało, że ten nowy rok będzie dobry. Jeśli prawdą jest, że w tę noc w walce dobrego ze złym rozstrzyga się wszystko, co się ma wydarzyć w ciągu całego roku... to w takim razie Marja nie ma się czego dobrego spodziewać.
Helena drzemała i coś jej się śniło. Zdarzało się ostatnio coraz częściej, że pamiętała, co się działo wokół niej i w niej samej podczas snu. Niektóre sny były przerażające, oto spadała z jakiejś skały albo pływała w wodzie, która z przemożną siłą ciągnęła ją w dół, w dół do brunatnoczarnego dna. Woda była gęsta niczym syrop lub roztopiona smoła, a sen taki wyrazisty, że po obudzeniu dziewczyna długo jeszcze krztusiła się i kaszlała.
Ale dzisiejszej nocy miała przyjemne sny.
Zanurzona w świetle nagle, spadając, wyciągnęła ręce i uświadomiła sobie, że ma mewie skrzydła.
Nastrój snu zmienił się gwałtownie, pamiętała tylko, że ogarnęła ją szalona radość, a także coś w rodzaju zakłopotania. Czuła wiejący od dołu ciepły wiatr, który ją unosił. Choć to wydaje się bardzo dziwne, mogła w tym śnie spoglądać na ziemię, gdzie widziała maleńkich, pełzających ludzi. Jak w mrowisku! Stwierdziła nieoczekiwanie, że widzi Vildegârd, pośrodku dziedzińca płonie ognisko, nad którego płomieniami obracana jest z wolna tusza wielkiego wołu.
Chciała śpiewać, przychodziła jej do głowy jakaś stara, pijacka piosenka, kiedy jednak otworzyła usta, stwierdziła, że zrobiły się ostre i twarde, że to nie usta, lecz po prostu mewi dziób, z którego wydobywa się ptasi krzyk - długie, przejmujące zawodzenie, przypominające głos lunatyka.
Mimo to sen był bardzo piękny. Leżała, drzemiąc, i starała się go zatrzymać, chciała rozdzielić różne wydarzenia ze snu tak, jak to kiedyś czyniła z pięknymi kwiatami. To dziwne, bo akurat uroda kwiatów nie da się rozdzielić, teraz też sen po chwili wydał jej się jakiś niejasny, mętny...
Helena ponownie zamknęła oczy i czekała.
Czekała, że czas będzie płynął, robiła tak od wielu miesięcy.
Kiedy dzwony zaczęły bić, wciąż nie spała; nieoczekiwanie drzwi do jej pokoju zostały otwarte.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Heleno! Przychodzimy, żeby spełnić z tobą toast. Nie śpisz? Zdawało nam się, że krzyczysz...
Głos Johanny brzmiał dziwnie niepewnie, jakby za każdym przyjaznym zdaniem czaił się płacz.
Ma z pewnością czym się martwić teraz, kiedy nareszcie zrozumiała, że i ona, podobnie jak Helena, przegrała. Jej też nie udało się zatrzymać Raviego.
Silne ręce ujęły chorą pod pachy, uniosły w górę, poduszki zostały przetrzepane i ułożone wysoko za jej plecami. Mrużyła oczy, patrząc na siedmioramienny świecznik, który ją oślepiał. Niemal pragnęła, żeby sobie poszli, chciała znaleźć się znowu w usypiającej ciemności.
Ale alkohol, który jej podano, był słodki i mocny. Przełknęła go razem z życzeniami szczęścia, uśmiechając się blado. No tak, przecież nie ma się na co skarżyć. Rysuje się przed nią nie najgorsza przyszłość na progu tego nowego roku. Wiele się w nim zmieni dla nieszczęsnej służącej gospodarza z Royse.
Nim rok dobiegnie końca, ona zamieszka we własnym domu, hojnie wyposażona przez tę kobietę i jej krewnych. Odzyska znowu swoje gibkie ciało, silne i prawie nowe. O dziecko nie musi się martwić. Johanna chce je wziąć i na dodatek chętnie dobrze za to zapłaci. Kiedy Ravi znowu zniknął, Helenę ogarnął lęk, że Johanna się rozmyśli. Ze nie będzie chciała mieć przy sobie potomstwa swojego narzeczonego z inną kobietą, które by jej wciąż przypominało, jaki to drań. Ale Johanna jest dziwna. Zresztą ma i tak swoje własne dziecko, które przypomina jej o tym samym. Jedno mniej czy więcej nie ma w tej sytuacji znaczenia.
- Dziękuję za poczęstunek. I wam też życzę szczęśliwego Nowego Roku.
To niezwykłe, ale oczy Johanny były bardziej lśniące, niż mogła to spowodować odrobina alkoholu. Może to kościelne dzwony wprawiły ją w taki nastrój?
- Heleno, ja... ja chciałam ci tylko powiedzieć, że... kiedy teraz wkraczamy w całkiem nowy rok... czy nie powinnyśmy wszystkiego złego zostawić za sobą? Wszystkich tych złych słów, wszystkich nieporozumień?
- Mnie tam wszystko jedno - odparła Helena i wzruszyła ramionami z wyrazem bólu na twarzy. Rude włosy były teraz mocno ściągnięte i upięte w koronę, znowu były wystarczająco długie.
Drgnęła niemal, kiedy Johanna gwałtownie pochyliła się nad łóżkiem i objęła ją mocno, bardzo mocno, jakby chciała przytrzymać tonące dziecko. Helena jęknęła cicho, nie mogła jednak zrobić nic innego, jak tylko odwzajemnić uścisk. Nie lubiła bliskości innego kobiecego ciała, ale nie mogła odepchnąć tamtej od siebie.
- Jesteś dojrzałą kobietą - szeptała Johanna do ucha leżącej.
Helena nie odpowiadała. Ta Johanna naprawdę jest jakaś dziwna. Zawsze taka była. A teraz biedaczka pewnie bardzo tęskni za Ravim. No cóż, musi się sama z tym uporać. Helena uświadomiła sobie jednak w tym momencie, że może inni w tym domu również cierpią, nie tylko ona.
Zresztą ona przynajmniej wkrótce odzyska wolność.
Ogromny brzuch poruszył się lekko, jakby na potwierdzenie tych myśli, kiedy Johanna znowu się wyprostowała.
- Jeśli chcesz... to powiem Indze, żeby spała dziś u ciebie?
Johanna mówiła niepewnie, wiedziała jednak, że większość ludzi nie chciałaby spać samotnie tej nocy. Zbyt wiele sil wychodziło z ukrycia. Noc noworoczna jest pod tym względem chyba jeszcze gorsza niż noc sobótkowa.
Zasłoniła szczelnie okno w pokoju chorej, ktoś zostawił rozsunięte zasłony. W taką noc nikt nie powinien wyglądać na zewnątrz. Trzeba się też wystrzegać, żeby nie zaglądać przez okno do izby. Bo jeśli ktoś ma umrzeć, to można go zobaczyć bez głowy.
Johanna zadrżała. Za nic na świecie nie chciałaby nikogo przestraszyć takim widokiem.
Dziecko spało od wielu godzin, ale Johanna czuwała jeszcze bardzo długo po zamilknięciu dzwonów. Wkrótce noc się skończy. Wkrótce nadejdzie ranek z różową poświatą na niebie i będzie można wyjść na podwórze pokryte miękkim śniegiem. Być może wtedy poczuje się trochę lepiej.
To dziwne, ale tym razem ból zdawał się być łatwiejszy do zniesienia. Nie chciała w to wierzyć, bo za każdym razem musiała składać kawałki swego rozerwanego serca. Zszywać je razem, kleić wiarą i nadzieją. Za każdym razem jednak było trochę więcej wiary i trochę mniej nadziei.
Rzucała się na łóżku, pościel była miękka i ciepła, ale ciasny pokój zdawał się ją dławić. Dzisiaj napalono solidnie we wszystkich piecach, takie gorąco to coś nowego w środku mroźnej zimy. Johanna wyciągnęła ostrożnie rękę w ciemności, ujęła kubek z wodą, który zawsze stał przy łóżku. Chłopczyk mruczał coś przez sen, a jego małe rączki zaciskały się na kołdrze. Było mu widocznie gorąco.
Biedna sierota bez ojca...
Johanna całą siłą woli zamykała oczy. Starała się oddychać wolno i spokojnie, wabiła do siebie anioły snu. Za wiele jednak spraw burzyło jej spokój, zbyt wiele myśli tłukło się po głowie niczym puste beczki od piwa. I ten lodowaty ucisk pod sercem. Ta nie dająca się usunąć ciężka bryła nieznośnej tęsknoty.
Nie mogła pozwolić, żeby się roztopiła, nie miała odwagi tchnąć w nią odrobiny życia. Tęsknota za Ravim o mało jej nie zabiła już dwa razy przedtem. Może teraz nie miała więcej nadziei, mimo wszystko było w niej coś, co utrzymywało ją na powierzchni, pozwalało odzyskać trochę spokoju i czegoś w rodzaju ukojenia.
Nadziei nie miała już od dawna.
Wypędziła go od siebie, nie w gniewie czy irytacji na jego nieznośne zwyczaje i brak jakiejkolwiek odpowiedzialności. Żył tu wśród nich tylko połowicznie zwrócony do nich, drugą częścią osoby pogrążony we własnym świecie. Mogłaby to wytrzymać. Co tam, coraz bardziej i bardziej pojmowała, że ta jego połowiczna obecność w życiu to jest to, co w nim kocha najbardziej. Alkohol też nie wydawał się takim niemożliwym do pokonania przeciwnikiem. Mogła była podjąć walkę.
Ale to, co się stało...
Rozgrzane ciało Johanny nagle ostygło.
Drżała, zimne dreszcze sprawiły, że dziecko zaczęło wyczuwać złe myśli matki. Rzucało się niespokojnie, Johanna zagryzała palce i modliła się, żeby ona i dziecko nie zostali zarażeni złem.
Ostrzegali ją wszyscy bez wyjątku. Mówili, że to posłaniec diabła. Więcej, że to demon. Ze przybywa z przeklętych piekielnych otchłani. On, który posiada władzę, by wypędzić chorobę Z ciała, mógł mieć również władzę zsyłania jej na ludzi. On, który potrafił widzieć to, co ukryte, ludzi i rzeczy, wydarzenia, które jeszcze się nie stały. Nie był aniołem, o, nie, nikt by go nie zaciągnął do kościoła. To przerażało nie tylko Johannę. Potem wydawało jej się, że go zrozumiała: on po prostu nie lubi tłumu. To nie świętość miejsca wprawiała go w przerażenie, to ludzkie oczy.
Teraz jednak musiała przyznać, że i ona zaczęła się zastanawiać.
Ravi zabił. Pod tym względem stali się sobie równi. O ile jednak jej grzech zabójstwa miał na celu powstrzymanie Erlenda, to grzech Raviego był tysiąc razy gorszy. Wykorzystał swoje zdolności, zwrócił je w stronę zła, zaprzedał własną duszę i ryzykował duszę swego nie narodzonego jeszcze dziecka.
Przeklął Helenę, do której niegdyś zwracał się z taką czułością. Ona go przecież uratowała, ze swoim niepokornym zachowaniem i złośliwym językiem mimo wszystko nauczyła go wiele na temat uczuć.
W końcu nie był w stanie między nimi wybierać. Nie był w stanie albo nie miał odwagi. Johanna z trudem przełknęła ślinę, język lepił się do podniebienia mimo wody, której się dopiero co napiła.
Tchórz, tchórz, tchórz.
Tchórzostwo, gorsze niż większość innych przywar. Tchórzostwo pociąga za sobą inne wady, zdradę, zazdrość, gwałt, nieszczerość...
Biały krzyż... to było tak, jakby ktoś cisnął jej prawdę w twarz. I kiedy znalazła go spitego do nieprzytomności, przyznał, że rzucił przekleństwo.
Cóż było więcej do powiedzenia? Kiedy jąkał się i błagał, starał się ją przekonać, że zrobił to dla niej... wtedy mogłaby go zabić. Może powinna była to zrobić? Ravi bowiem jest chodzącym przekleństwem, najbardziej dla samego siebie.
Teraz Johanna to wszystko zrozumiała.
Ale w takie samotne świąteczne noce serce biło jej głośno, a ciało płonęło...
Modliła się i zaklinała Boga, ale też wstydziła tak, że łzy płynęły jej z oczu, kiedy w tego rodzaju chwilach uświadamiała sobie, że oddałaby wszystko, co posiada, by móc poczuć tutaj przy sobie jego obecność, by znowu być z nim i choćby na krótką chwilę uwierzyć, że oni oboje są sobie pisani.
Ale on odszedł.
Daleko.
Czuła, jak się od niej oddala, każdego dnia odległość robi się większa. Miała...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]