Lerum May Grethe - Puchar Boga Słońca 02 - Jak Feniks z popiołów, ebooki

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jak Feniks z Popiołów

 

                                   Samos, w kwietniu roku 104 od narodzenia Chrystusa Granatowa wiosenna noc była tak łagodna, że Mira mogła siedzieć na werandzie przed swym niskim białym domkiem bez szala. Postarzała się. Dało się to wyczuć w opuchniętych stawach i w oczach, które często bolały od długiego wpatrywania się w morze. Mimo to jednak wciąż tu siedziała. Wieczór za wieczorem popijała w tym miejscu gorące mleko z miodem, które podawała jej córka, Selina. Dziewczyna przynosiła też matce okrycie, piękne kilimy albo egipskie tkaniny z wełny. Były już teraz zniszczone, sporo z nich połatano w wielu miejscach. Najpiękniejsze zaś zostały sprzedane żonie kupca korzennego. Ale Mira nie marzła. Ciągle jeszcze czuła iskierki przytulnego ciepła, grzejące od środka: nie zagasający żar miłości, tkwiący głęboko pod zapadniętą piersią i żebrami, które co rano dokuczały jej bólem. Wciąż miała na kogo czekać, za kim tęsknić. Gdzieś daleko za mglistym horyzontem jej dwaj synowie, Caspiccio i Galepios, pływali na wielkich, ciężkich statkach do przewozu pszenicy, które żeglowały między Egiptem a Rzymem. Rzadko pojawiali się w domu, na pięknej wyspie, położonej w takim oddaleniu od szlaku zbożowego. Przypływali zaledwie na chwilę, na kilka dni, wiosną. Ale teraz przecież była wiosna! Mira czekała zatem, dziękując bogini Artemidzie za własną siłę i za siłę córki, Seliny. Dadzą sobie radę, przeżyły wszak kolejną zimę. Selina wyjęła starą zniszczoną kitarę i, delikatnie szarpiąc struny, zaczęła usypiająco grać sędziwej matce. Słońce powoli tonęło w połyskliwej szaroniebieskiej wodzie na zachodnich krańcach horyzontu. Już niedługo, bardzo niedługo dojrzeją jabłka i śliwki, już wkrótce będą mogły jeść parującą potrawę z selera z dodatkiem orzeszków piniowych i świeżą rybą. Już niebawem synowie wrócą do domu, przywiozą żywność i może kilka groszy, tak by starej wdowie i jej córce lżej przeszła kolejna zima. Mira przymknęła obolałe oczy i zgodziła się wreszcie narzucić na ramiona przyniesiony przez córkę pled. Dzisiejszego wieczoru Selina nalała jej wina. Być może godzinami zaplatała włosy córkom zamożnego kupca w Gallos i tam kupiła słodkie wino, zamiast schować pieniądze na czarną godzinę, kiedy głód znów zapędzi je na targ. Mira z uśmiechem westchnęła nad niefrasobliwością córki. Jej ojcu na pewno spodobałby się taki wybór. Zawsze wyżej cenił sobie zmysłowe przyjemności ponad rozum, w każdym razie gdy trzeba było wybierać pomiędzy słodkim winem i tym tańszym, kwaśnym. "Wprawdzie za jego życia nie musieli się zastanawiać, czy kupić wino, czy może raczej jedzenie... Wówczas „tęsknota" i „głód" były dla Miry jedynie pustymi słowami. Teraz ciało i serce poznały już różne odcienie życia, lecz za sprawą bólu i żałoby także radości stały się większe. Tak jak dzisiaj, gdy wieczór zmieniał się w noc, radowało ją już samo to, że siedzi na własnej werandzie, spoglądając na mroczne morze, i rozkoszuje się smakiem figowego wina, który zdawał się na wargach błogosławieństwem. Dziś wieczorem córka uśmiechnęła się swymi głębo- kimi piwnymi oczyma i niespodziewanie mocno ją uściskała. - Mamo, kochana, nie możesz przecież tutaj spać! Pomogę ci wejść do środka... Mira ujęła ją za rękę i z czułością przyciągnęła do siebie na wyłożoną poduszkami kamienną ławę. - Nie, nie będę teraz spać. Chodź, posiedź przy mnie, taki mam dziwny nastrój. Wiesz... tak jak morze... Selina pocałowała matkę. Rozumiała. Z czułością

szepnęła w nocny mrok: - Opowiadaj, mamo. Opowiadaj o Ennio i jego żydowskiej ukochanej... Staruszka uśmiechnęła się, a tysiąc drobniutkich zmarszczek utworzyło wokół jej ust delikatną pajęczynę. - Ojciec mej drogiej matki... Ennio, którego nigdy nie poznałam, i jego Rebeka, ta, która posiadała puchar... Owszem, była Żydówką, to prawda, lecz była także Egipcjanką, dumną jak sama Kleopatra! Otrzymała puchar w podarku za pomoc. Tyle krążyło o nich historii, Selino, nawet w Aleksandrii niosła się wieść o córce Anafiny i tym niezwykłym naczyniu. Selina westchnęła. - Żałuję, że nie możemy mieszkać w Aleksandrii, mamo. Mira odwróciła się wolno i popatrzyła na łagodną, piękną twarz córki. Usta dziewczyny przypominały na wpół dojrzały owoc, wargi były jędrne, a zarazem soczyste. - A to dlaczego? Sądziłam, że sam Zeus miałby trudności z oderwaniem cię od tego miejsca. Przecież to wyspa twojego dzieciństwa... Ziemia rodu twego ojca... Selina na widok lekko uniesionych brwi matki nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. - Tak, tak, mamo, ale... niewiele nam już tu zostało. Mira z rezygnacją cmoknęła wargami. Wypiła jeszcze łyk ciepławego, słodkiego wina z fig. - Rzeczywiście, jesteś już dorosła, Selino. Wkrótce skończysz dwadzieścia lat. Chyba prawdą jest, iż w istocie zmarnowałaś najlepsze szanse na dobre zamążpójście. Lecz nawet gdyby nie chodziło o wiek... Mało który młody mężczyzna chciałby mieć żonę, bardziej zainteresowaną czytaniem tekstów i dyskutowaniem o dialogach Platona, aniżeli rodzeniem dzieci i zajmowaniem się domem! Selina wygodniej oparła się na poduszkach. W popękanych kawałkach marmuru podpierających ławy, na których siedziały, wciąż dawało się wyczuć słoneczne ciepło. Za plecami miała budynek, który zawsze nazywała domem. Kiedyś był piękny, wprawdzie niezbyt wielki, lecz z dostateczną liczbą pokoi, by pomieścić o wiele większą rodzinę aniżeli ona i matka. Teraz większość pomieszczeń stała pusta, dach przeciekał, a wilgoć, zielona i lepka, pełzła po ścianach. Ale w andronie, części domu przeznaczonej dla mężczyzn, książki ojca, stołki obciągnięte jedwabiem, srebrzone karafki i kielichy wciąż stały nietknięte. Ten pokój co tydzień sprzątała osobiście Mira. Tu ojciec zwykł przyjmować swoich przyjaciół, mężczyzn wywodzących się z różnych klas, tu odbywały się głośne sympozjony, na których smacznie jedzono i raczono się winem. Ojciec był szanowanym człowiekiem, najbogatsi kupcy, a nawet najwyżej postawieni rzymscy oficerowie przychodzili do niego po radę i pomoc, gdy chcieli zainwestować pieniądze w budowę statków. A teraz już go nie było. Umarł. Zginął w ogniu, obracając się w nicość. Selina poczuła ból przeszywający ciało. Usłyszała bolesne westchnienie matki, przyszło jej do głowy, że chyba myślą o tym samym. O tamtej strasznej nocy. O tamtej nocy, kiedy bogowie z Olimpu zapałali gniewem, a iskry ich wściekłości uleciały nad światem, s wywołując katastrofy. Nawet tutaj, na zielonej spokojnej wyspie Samos. O nocy, gdy spłonęła stocznia. A mistrz ciesielski, konstruktor i budowniczy statków, Tricus, padł pastwą płomieni. Dobrze to pamiętała. Od tamtej pory upłynęło zaledwie osiem lat, a mimo to za każdym razem, gdy wracała myślą do wydarzeń owej strasznej nocy, wydawały jej się one dalekim złym snem. Za każdym razem czuła w nozdrzach potworny zapach zwęglonego ludzkiego ciała... Selina wciągnęła w płuca czyste, słone morskie powietrze. W dole, w porcie, widziała niewolników, zapalających pochodnie na statkach, przy brzegu płonęły także ogniska, jak zwykle. Ich dom stał dość wysoko na zboczu wzgórza, bezpiecznie wybudowany na skale, lecz otoczony na tyle żyzną ziemią, że zdołały go całkiem skryć bujne pnącza i krzewy różane. Nawet teraz, siedząc na kamiennej werandzie, musiały odsuwać na bok dziko rosnące pędy winorośli, by móc spoglądać swobodnie na port i na morze. Kiedy indziej pozwalały im swobodnie zwisać i wtedy siedziały wśród ścian żywej zieleni, zasłonięte przed wszystkimi ciekawskimi oczami. Jednakże pokrzykiwanie ludzi, ujadanie psów i hałasy dochodzące ze stoczni przedzierały się nawet przez gęsty wieczorny mrok i przez osłonę pnączy. Podmuchy wiatru przynosiły też zapachy z ogrodu, miodowy aromat świeżo rozkwitłych magnolii mieszał się z odorem gnijących rybich odpadków i wodorostów, dolatującym z portu. Wszystko było tak, jak być powinno.</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">Selina przymknęła oczy i mocno ścisnęła rękę matki, ale płomienie ognisk w dole zaczęły rosnąć pod jej zamkniętymi powiekami i było już za późno, by odwrócić się od koszmaru. Leżała wtedy w swoim miękkim łóżku na materacu wypchanym suchą trawą i gęsim puchem. Z pokoju codziennego dochodził odgłos kroków matki, słyszała też leciutkie pobrzękiwanie złotych bransoletek, których Mira nigdy nie zdejmowała. W całym domu unosił się zapach pieczonych ptaszków, bo na zewnątrz, pod słomianym dachem, dwie służebne wolno obracały długie rożna. Do wieczornego posiłku przykładano w domu wielką wagę, zarówno matka, jak i ojciec zbyt często spożywali te właściwie zanadto ociekające tłuszczem jak na gust dziewczyny gołębie tusze. Popijali je winem, potem więcej się śmiali, zachowywali tak dziwnie. Ale Selina miała prawie dwanaście lat i nie czuła już wstydu, gdy skryta za zasłoną z liści szpiegowała swoich rodziców podczas czułego spotkania. Sporo już wiedziała o miłości, w każdym razie tak jej się wtedy wydawało... Gdzie może teraz być młody Janos, czeladnik wytwórcy żagli, chłopak, który zniszczył sobie palce? Siedząc tutaj z ową tragiczną nocą w pamięci i trzymając suchą dłoń matki, Selina poczuła coś na kształt żalu. Była wtedy taka młoda, taka głupia, a ponieważ ojciec tak mocno ją kochał i był taki ustępliwy, dopięła swego. Powiedziała mu, że chce Janosa, żadnego innego, tylko Janosa. Odmówiła innym zalotnikom, żaden z nich jednak nie był tak ważny, jak wielki Maximilian Hexius Scorpos, potężny partner w interesach jej ojca, najbogatszy człowiek w podbitym królestwie wysp. Jego ród pochodził z Pireusu, lecz Maximilian otrzymał prawa obywatelskie od wielkiego cesarstwa rzymskiego. Być może dlatego z taką łatwością potrafił zapomnieć, jak rzymski dyktator Sulla zniszczył jego rodzinę podczas najazdów... Maximilian zdołał mieć już dwie żony, i to zanim skończył dwadzieścia lat. Obie zmarły w połogu. Trzy wielkie statki towarowe, których był właścicielem, przywoziły mu wiele złota i rzymskich denarów. Już wówczas, przed ośmiu laty, wielu mieszkańców Samos odrobinę się go bało. Był bardzo postawny jak na Greka, prawdopodobnie dlatego, że w żyłach jego przodków płynęła kropla barbarzyńskiej krwi, tak przynajmniej poszeptywano złośliwie w winiarniach. Ale cerę miał złocistą, włosy czarne i błyszczące niczym skóra węża. Jego ciało było atletyczne, piękne i chętnie je pokazywał, zrzucając tunikę przed wspięciem się na maszt lub skokiem wprost w morze z dziobu statku albo sznurowej drabinki. To ten człowiek zabił jej ojca. Żadne prawo ani sprawiedliwość całego świata nie zdołają nigdy zaprzeczyć tej prawdzie, pomyślała Selina. Odrzuciła jego propozycję małżeństwa. Jej ojciec okrył wówczas się wielką niesławą. Do ich domu przybywali mężczyźni z całej wyspy, a kobiety słyszały, jak usiłują nakłonić Tricusa do zmiany decyzji i do przywołania do porządku upartej córki. Kusili go bogactwem, z jakim wiązałoby się takie małżeństwo. Udzielali długich lekcji na temat ojcowskiej władzy i spoczywających na nim obowiązków. Przestrzegali przed przykrymi następstwami, jakie taka ojcowska słabość mogła sprowadzić na jego młodą, niewinną córkę. Krótko mówiąc, nie do zaakceptowania było odwrócenie się plecami do przyjaciela, partnera w interesach i zwierzchnika, gdy ten z pełnym szacunkiem pragnął pojąć za prawowitą małżonkę córkę nędznego budowniczego statków! Lecz Tricus nigdy nie przyznał im racji. Tricus przyszedł do swej córki nocą, z małym tylko oliwnym kagankiem. Pamiętała dotyk jego szorstkich dłoni na czole. I ciepło jego głosu, czułość w piosenkach, które jej śpiewał. Mówił do niej, opowiadał. Jego wargi okazywały się o wiele bardziej miękkie, aniżeli można by się spodziewać, gdy przyciskał je do policzka Seliny, i przywołując słowa starej legendy, nazywał ją swoją ptaszyną. Selina mogła wyciągnąć ręce, wtulić policzek w jego pierś i poczuć, jak muskularne ciało staje się nieskończenie delikatne i bezpieczne, a zarazem twarde jak marmur. Mogła ciągnąć za półdługie kręcone włosy, czuć smak słonego potu i dymu palonych sandałowych drzazg. Taki był smak ojca. Smak poczucia bezpieczeństwa, radości i bezwarunkowej miłości. Wystarczyło jedno jedyne klapnięcie szczęk stróżujących demonów bogini losu i wszystko to zostało jej odebrane. W chłodną listopadową noc nad portem Samos poniósł się krzyk: - Pożar! Pali</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">się! Stocznie płoną! Krzyki słychać było wyraźnie nawet w położonych w oddali, wysoko na zboczach domach. Selina pobiegła w dół na bosaka. Jeszcze nim zarzuciła na ramiona wierzchnią szatę, ciężki himation, wiedziała, że stało się coś strasznego, czemu nie można już zapobiec. Gromada ludzi zdążyła się szybko zorganizować i wylewała teraz wiadra wody na płomienie. Ale stare drogie drewno, ułożone w stosach przed barakiem, płonęło z niezmordowanym zaciętym szumem. Stuletnie dęby na kile statków, smukłe pnie cyprysów na koła sterowe, najlepsze drzewo sandałowe do budowy kajut, kosztowne sosny z północy. Wszystko to trawiły płomienie. Tak samo zresztą jak szkielet statku, serce i majątek jej ojca. On sam także płonął. Stocznia zmieniła się w ogromny stos pogrzebowy, okrutny, hańbiący i wstrętny, na podobieństwo tych, które, jak wieść niosła, płonęły tam, gdzie ludzie wierzyli w moc kamieni, zwierząt i dziwacznych duchów, w dalekich krainach, w których nie znano kultury i którymi nie rządził zawiły porządek ustanowiony przez bogów. Dlaczego oni, najpotężniejsi, się nie włączyli? Dlaczego sam Posejdon nie poruszył fal, by w porę ugasiły pożar? Dlaczego Atena, która potrafi ujarzmić najdziksze konie, nie wysłała ich, by wyciągnęły Tricusa z objęć bogów śmierci? Jakiś obcy człowiek o ciemnych błyszczących oczach złapał Selinę, gdy z krzykiem chciała rzucić się w żar. - Spokojnie, moje dziecko. Pamiętaj, że jego miłość nigdy nie obróci się w popiół. Nie zrozumiała tych słów, lecz mimo to wyryły się w jej sercu niczym na kamiennych tablicach. Ale już nigdy więcej nie zobaczyła tego mężczyzny. Nie ujrzała też nigdy ojca. Znaleziono jedynie zwęglony szkielet. Mira zadbała jednak o to, by szczątki obmyto i oporządzono, a potem Tricus, budowniczy statków, ojciec Seliny, spoczął pod grubymi kamiennymi płytami. Twarze dwóch braci dziewczyny zmieniły się w maski. Cztery miesiące spędzili na pogorzelisku, kłócąc się ze sobą i ze współpracownikami. Nie było jednak pieniędzy, by rozpocząć wszystko od nowa. Największą, a właściwie jedyną wartością stoczni były umiejętności Tricusa. Człowiek, który budował najpotężniejsze na świecie statki do przewozu pszenicy, zginął w popiele wraz ze wszystkimi swoimi rysunkami i obliczeniami. Zrekonstruowanie ich potrwałoby lata, a jego partner Maximilian postawił jasne warunki przed wyłożeniem kolejnych sum pieniędzy: Selina musi natychmiast ustąpić i zgodzić się na małżeństwo. W przypływie gniewu posunął się jeszcze dalej: groził jej matce i braciom, oświadczył, że jeśli do tej pory nie zrozumieli powagi jego planów, to równie zły los może spotkać także pozostałych członków rodziny. Czy właśnie on był odpowiedzialny za pożar, tego Selina nie wiedziała. Ale tego dzikiego, rubasznego śmiechu, który rozległ się w ów wieczór, gdy Mira z płaczem kazała mu opuścić ich dom, Selina postanowiła nigdy mu nie wybaczyć. Mira płakała przez cały następny rok. Ale nawet na moment nie pozwoliła, by córka w jakikolwiek sposób odczuła surowe naciski braci. W końcu to oni ustąpili i zaciągnęli się na służbę w rzymskiej flocie. Mira i Selina od wielu już lat mieszkały same. Ostatnio do pomocy miały jedynie starą sługę. W kufrze z pieniędzmi z wolna zaczynało przeświecać dno, z każdym miesiącem coraz bliższe stawało się widmo głodu. Ale wciąż jakoś dawały sobie radę, ciągle jeszcze znajdowały coś, co można było sprzedać. Jednakże swąd spalonych zwłok ojca stał się jakby nieodłączną częścią powszedniego dnia. W ciągu tych lat nie minął nawet dzień, by Selina nie zaobserwowała bólu matki w postaci drobnych cieni, przemykających po jej twarzy, na której straszne wspomnienie wyryło swój ślad. Matka bardzo wychudła, postarzała się, była zmęczoną kobietą. Wspomnienia jednak najwidoczniej nie przestaną jej szarpać, dopóki wysuszona tak, że zostaną z niej tylko skóra i kości, nie spocznie w grobie jak ojciec. I bardzo dziwne, lecz Mira zdawała się znajdować coś na kształt chorej radości w ciągłym przywoływaniu obrazów tamtej potwornej nocy. - Pamiętasz ich twarze, Selino? - potrafiła pytać. - Pamiętasz krzyk, jaki wydobył się z gardła Livinii, gdy zawalił się dach, a na nas posypał się deszcz iskier? Selina, słysząc podobne słowa, czuła, że ogarnia ją niemal gniew. Na cóż się zda takie rozpamiętywanie? Po co siedzieć tak i pozwalać, by wszystkie okrutne krople wspomnień tamtej nocy zlewały się w jedno, tak</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">jak oliwa gromadzi się na powierzchni wody... To wszystko wina matki. Jej nieustanne mówienie o tragedii musi być tchórzliwym, pozbawionym godności sposobem dręczenia samej siebie i innych! Jakże takie zachowanie nie przystaje do ideałów, głoszonych na placach i w świątyniach przez nauczycieli, którym Selina niekiedy się przysłuchiwała. Lecz oczywiście wszystkie te tezy o godności, o działaniu skierowanym na przyszłość, o sile i odwadze, dotyczą tylko mężczyzn. Kobiety mogą się żalić, wciąż drążyć bolesne wspomnienia i załamywać ręce tak jak Pandora, gdy jej mąż Epimeteusz wypuścił z puszki wszystkie troski i nieszczęścia, jakie odtąd trapią ludzkość. Mira mocno uścisnęła córkę za rękę. - Tak żałuję... tak żałuję, że nie byłam przy nim. Gdybym przy nim była... - Nic nie mogłabyś zrobić, mamo. Wiesz przecież, że wielu silnych, odważnych mężczyzn osmaliło sobie włosy i brody, próbując go ratować. Ale to było niemożliwe, dobrze o tym wiesz. Mamo, nie... Mira uśmiechnęła się delikatnie. - Wcale nie o to mi chodziło, miałam na myśli jedynie to, że... że on umarł w takiej samotności. I nikt, ab- solutnie nikt, nie miał mocy pomścić tej niegodziwości. Czyżby w jej słowach kryło się nie wypowiedziane nigdy dotąd oskarżenie wobec synów? Selina nie wiedziała. Prawie nie znała swych dwóch starszych od niej braci. Dzieliła ich duża różnica wieku i w czasach, gdy ona biegała jako ukochana córeczka ojca, jego ptaszyna, a myśli jej nie mąciło żadne zmartwienie, niemalże nigdy nie było ich w domu. Nie było ich także tego roku, gdy stała się kobietą. Brakło ich zawsze, gdy ojciec świętował swoje triumfy, przebywali u nauczycieli w Atenach albo wiosłowali dumnymi trierami, wojennymi statkami morskiego państwa. Gdy bracia z rzadka zjawiali się w domu, chętnie obserwowała ich podczas posiłków. Wiele mieli wspólnych cech, brązowe włosy, rzadkie u obydwu brody, kształt uszu, podobny trochę do uszu ojca. Wysokie czoła, dumnie wyprostowane szczupłe sylwetki. Obaj mieli słabość do pięknych ubrań, z pewnością zarazili się nią od próżnych Rzymian. Selina ich nie znała. To jednak nie zmieniało faktu, że byli jej braćmi. I właśnie ich Mira wyglądała każdego wieczoru. Może dzisiejszej nocy wiatr przyprowadzi ten właściwy statek na wyspę? Może już jutro o świcie usłyszą stukanie podbitych żelazem butów o wyłożoną kamieniem alejkę? Może zbudzi je wesołe pogwizdywanie Caspiccia? Albo ochrypła piosenka Galepiosa... Selina opróżniła kielich z winem i popatrzyła na matkę. Jej drobne ciało mieściło się całe na dwóch poduszkach. Pewnie mimo wszystko Mira zapadła w sen. Może czeka \;\ spokojna noc, skoro tak zasnęła na werandzie, trzymając Solinę za rękę? Ale przecież ta zmęczona kobieta nie powinna leżeć na dworze. Selina doskonale wiedziała, że gdyby do tego dopuściła, matce przez wiele następnych dni dokuczałyby bóle w kolanach i biodrach. Należało ją zanieść albo przynajmniej pomóc jej dojść do pokoju, gdzie czekał materac obłożony króliczymi skórkami, chroniący kruche ciało przed chłodną morską bryzą. Niedługo, już niedługo zbudzi Mirę i pomoże jej wejść do domu. Ale tak cudownie siedzieć tu na dworze, chociaż noc powoli robi się chłodna. Jakże uspokajająco działają przyciszone dźwięki uśpionego miasta i nie mający końca szum morza, który towarzyszy wyspiarzom od urodzenia i który na zawsze pozostaje w ich głowach. Dlatego nie potrafią odróżnić go od wszystkich innych dźwięków, lecz on tkwi w nich niczym odwieczna pieśń. W całym życiu Seliny nie minął nawet jeden dzień, by go nie słyszała. Z ogrodu dobiegało cierkanie cykad. I krzyki ptaków walczących o źdźbło sitowia na dachu szopy, gdzie budowały gniazdo. Już wkrótce lato przebudzi się na dobre i cała wyspa bujnie rozkwitnie kolorami. Tak będzie, dopóki gorące słońce znów nie wypali wszystkiego kiedyś w sierpniu. Ile takich letnich pór roku może upłynąć, zastanawiała się Selina, zanim dusza Miry wypali się, tak jak się wypaliło ciało ojca? I co wtedy zrobi ona? Po raz setny złożyła w duchu przysięgę na imię zmarłego ojca. Żadne nieszczęście na ziemi nie zmusi jej do odesłania tabliczki z listem, którą Maximilian wręczył jej, nim zamknięto grób Tricusa. - Przyślij mi ją, kiedy będziesz gotowa. Ona dotrze do mnie wszędzie, widnieje na niej moja najpotężniejsza pieczęć. Daj ją jakiemukolwiek marynarzowi, nie- ważne, Rzymianinowi czy Grekowi, a oni przekażą mi twoją wiadomość bez</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">względu na to, w jakiej części świata będę żeglował. Selina zacisnęła zęby tak mocno, że aż zabolały ją szczęki. Nigdy! Nigdy, przenigdy... Pomimo wszystko nawet dla samotnej, niemal całkowicie pozbawionej rodziny kobiety istniały przecież pewne rozwiązania. Rozwiązania, które w istocie przyniosłyby jej znacznie mniejszy szacunek i byłyby nieskończenie mniej wygodne, lecz które w zamian nie pozbawiłyby ją niczego z wyjątkiem cielesnej wolności. Selina znała wiele kobiet, które służyły w świątyniach jako niewolnice. Znała też kilka z tych, które pracowały w wielkim domu rzymskiego prokonsula. Przecież potrafiła zająć się ogrodem, umiała czytać i pisać, dostatecznie dużo czasu spędziła na schodach prowadzących do sal myślicieli, by przyswoić sobie część tej starej wiedzy. Potrafiła prowadzić rozmowę, zapominając, że jest kobietą. W długie bezsenne noce dzielące zbiór ziół z ogrodu od miesiąca zamkniętych targów zdarzało się, że płakała ze strachu o to, z czego będą żyć w przyszłym tygodniu. Właśnie o takim czasie spacerowała wzdłuż nabrzeża i ukradkiem zerkała na zakazane ścieżki. Tam chodzili marynarze, stamtąd słychać było rzymskie pijackie pieśni i głośne okrzyki radości żołnierzy. W te okolice nie zapuszczała się żadna dziewczyna z dobrej greckiej rodziny. Ba, nawet córki najuboższych rybaków krzywiły się z obrzydzeniem na widok swoich sióstr, które tam mieszkały. Selina jednak czuła na ich widok podniecenie, wprawiające jej serce w szybszy rytm. Widziała, że palce tych kobiet są aż ciężkie od pierścieni, często widywała też, że kupują jedwabie w kramach przy głównej ulicy. Kroczyły uśmiechnięte, poruszały się z dumą. Na ich twarzach nie widniał wstyd, stąpały pewnie, obute w drogie skórzane sandały. Nie wydawały się ani zepsute, ani zgnębione. Ale po roku, najwyżej dwóch, znikały. Obozowisko namiotów, w których mieszkały, regularnie niszczono, a ich uznawana za nieprzyzwoitą profesja była niechętnie widziana wśród mieszkańców wyspy. Selinie właściwie nigdy nie było żal tych pozbawionych czci kobiet, chociaż na ich widok ludzie spluwali, nie wolno im było uczestniczyć w uroczystościach, nigdy nie mogły też liczyć na to, że kiedykolwiek zostaną przyjęte do rodziny jakiegokolwiek praworządnego Greka. Ona wierzyła, że zdołałaby wytrzymać takie życie, ba, uważała, że wie dostatecznie dużo o próżności mężczyzn, by móc ofiarować swoje usługi w zamkniętych domach przy Thyssos. Gdyby doszło do tego, że musiałaby to robić. Gdyby zabrakło wina dla Miry niespokojnej w późne wiosenne wieczory. Gdyby ogród przestał rodzić dość warzyw, owoców, ziół i oliwek, by mogły przeżyć. Gdyby tej wiosny bracia nie przyjechali do domu, nie przywieźli pieniędzy i żywności. Gdyby zmęczone ciało matki domagało się uzdrawiającego balsamu z Egiptu albo kosztownych kropli opium ze Wschodu. W dniu, w którym będzie musiała dokonać wyboru między takim życiem a kajdanami Maximiliana na kostkach. Selina poczuła, że na samą myśl o tym człowieku przenika ją zimny dreszcz. Wiedziała też, że jej ojciec odczuwał podobnie. Raz, po uroczystościach ku czci Dionizosa, nieco podpity nachylił się do córki i cicho szepnął jej do ucha: - To prawdziwy diabeł, Selino. Tak, tak, wiem, że my niewiele mamy wspólnego z sentymentalnym zaklinaniem duchów, jak robią to Żydzi, lecz jest jedna jedyna rzecz, co do której oni mają rację, a mianowicie to, że istnieje diabeł. Jego imię brzmi Maximilian! Selina dopytywała się, co się stało, lecz ojciec najwyraźniej poczuł się niedobrze i tylko pokręcił głową, a wzrok mu się rozpływał. - Nie mogę o tym opowiadać młodej dziewicy, a już na pewno nie wypada ojcu mówić o takich rzeczach córce... Zaintrygowanej Selinie, niczym autorowi prawdziwych tragedii, przed oczyma jął przesuwać się cały szereg obrazów, przy czym twarz Maximiliana niby maska aktora służyła wyobrażeniu wszystkich niegodziwości, o jakich tylko słyszała. Uroczystości ku czci Dionizosa niekiedy, zdaniem Seliny, wywoływały wprost mdłości swym wyuzdaniem. Nie raz słyszała bezwstydne obelgi, jakimi obrzucano kobiety, które nie chciały iść z pijanymi młodymi mężczyznami w krzaki lub do sekretnych pawilonów. Niektóre matki, kiedy uroczystości sięgały zenitu, trzymały córki w zamknięciu. Selina i Mira nigdy nie szły wraz z innymi w góry, tam gdzie zaczynał się pochód. Nieraz jednak widziały, jak później na ulicach kompletnie pijani młodzi chłopcy leją sobie wino na</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">głowę. A o pochodzie, który pewnego razu urządził Maximilian, ludzie wciąż jeszcze sobie opowiadali. Było to na rok przed strasznymi wydarzeniami. Rok wcześniej, niż Selina stała się kobietą. Na rok przed spaleniem stoczni. Wtedy mieszkańcy Samos uważali Maximiliana za półboga, który zapewni im bogactwo. Wtedy Tricus wciąż jeszcze dzielił się chlebem, winem i śmiechem ze swym partnerem, przystawiał swoją pieczęć na dokumentach, w których przekazywał Maximilianowi prawa do statku w zamian za drewno i robotników pracujących w stoczni. Maximilian zaprzągł swoje młode niewolnice, by ciągnęły wozy wyładowane po brzegi jego pijanymi przyjaciółmi. Kobiety nosiły maski wyobrażające leśne zwierzęta i ptaki, poza tym były całkiem nagie. Mężczyźni siedzący w wozach stale polewali je winem, a wśród czerwonych kropli tu i ówdzie pojawiała się krew od ciągłych smagnięć batem. Mężczyźni doskonale się bawili, szaleni od nadmiaru wina, ulegli Maximilianowi, doprowadzając do skandalu niesłychanego nawet jak na Dionizje. Selina zadrżała na to wspomnienie. Posłała pełen goryczy uśmiech granatowej ciemności, patrzyła, jak spienione grzbiety fal połyskują niczym ruchome łańcuchy górskie w oddali. Co kryje się za nimi? Co się stanie, gdy nadejdzie kolejna zima i w spiżarni pod domem nie będzie już ani zboża, ani oliwy? Puściła rękę uśpionej matki i wolnym ruchem zaczęła masować własne skronie. Istnieje jedno jedyne rozwiązanie. W głębi serca czuła je niczym wyrzut sumienia. To myśl o nim pocieszała je w trudnych czasach, ta myśl karmiła je w niektóre zimowe wieczory, gdy mogły się posilić jedynie suszoną rybą i kawałeczkami podgniłych owoców. Mogły sprzedać puchar. Puchar boga Słońca, który leżał starannie owinięty w mocne płótno w głębi sąsieka z ziarnem. Dziedzictwo Miry, którego nigdy nie śmiała tknąć. Podarunek dla Rebeki od uciekinierów, którym kiedyś pomogła na pustyni. Puchar, który nazwała świętym i umieściła w swej własnej prywatnej świątyni. Prawdopodobnie wykonany został z najczystszego złota i wart był prawdziwą fortunę, a mimo to Mira oświadczyła jasno: nigdy nie należy się go pozbywać. W spadku przejmie go Selina, w spadku po Rebece! Spadek, lecz odziedziczony po nieznajomej osobie. Dlaczego więc jego sprzedaż miałaby być taka trudna? Selina wolnym ruchem wstała z kamiennej ławy. Matka spała głęboko. Selina podniosła ku niebu zmrużone oczy. W granatowej, miękkiej jak aksamit ciemności gwiazdy lśniły niczym diamenty. Znała nazwy większości z nich. Z nauk egipskich astrologów wiedziała, że gwiazdy mogą być czymś więcej aniżeli tylko pięknymi dekoracjami na przejrzystym wiosennym niebie. Czy to prawda, że one decydują o ludzkim życiu? Czy to możliwe, aby były tak wielkie jak Ziemia i by ktoś na nich stał i oglądał ich z góry? Już przed ponad siedmiuset laty Hezjod twierdził, że gwiazdy noszą w sobie wiedzę, która powinna kierować rokiem wieśniaka. Że dopiero gdy Orion i siedem sióstr w Plejadach nabiorą blasku, dopiero wówczas można z powodzeniem zaczynać orkę. Selina poczuła przenikającą ją odrobinę radości. To wiedza, którą podzielił się z nią ojciec. Może i nie była tak ogromna i skomplikowana, jak dyskusje wielkich mówców, lecz ważna i słuszna w pewnym sensie, pomimo swej niewiarygodności. Ale kto tak naprawdę mógł to wiedzieć? Kto zna odpowiedź na pytanie, czy gwiazdy są otworkami w niebie, przez które bogowie zerkają na świat, czy też raczej fragmentami bliźniaczego słońca, które wybuchło? Czy to prawda, że Plejady to siedem sióstr umieszczonych kiedyś na niebie? I że ta siódma, Merope, jest ciemniejsza niż jej gwiezdne siostry, bo tylko ona miała kochanka śmiertelnika? Filozof Anaksagoras twierdził, że księżyc nie posiada żadnego własnego światła, lecz jest tylko jakby zwierciadłem, odbijającym światło słoneczne w oczy ludziom, gdy na niego patrzą. Selina stała, lekko drżąc, jak gdyby gwiazdy słały w jej ciało ostre strzały chłodu. Niemal kłuły ją tajemniczo, świecąc na morze. Księżyca nie było widać. Podjęła decyzję. Dziś w nocy zejdzie do jamy wydrążonej w skale pod domem i rozpakuje puchar. Bracia powinni byli przypłynąć już wiele tygodni temu. Coś musiało się im przytrafić, być może tej wiosny wcale nie pokażą się w domu, a one przecież potrzebują pieniędzy! Mira musi dostać lepszą strawę, cieplejszą odzież, być może trzeba będzie się wyprawić aż do</w:t>

  </w:r>

- <w:r>

  <w:lastRenderedPageBreak />

  <w:t xml:space="preserve">świątyni Asklepiosa w Epidauros, aby tamtejsi kapłani spróbowali uleczyć tę chorobę, która z miesiąca na miesiąc coraz bardziej pozbawiała ją sił. Najostrożniej jak umiała nakryła śpiącą na kamiennej ławie matkę jeszcze jednym wytartym ze starości pledem. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na gwiazdy, Selina zapaliła oliwny kaganek i weszła do zimnej, wilgotnej, przypominającej grób piwnicy z zapasami. Za życia ojca wisiały tu całe rzędy suszonych połci mięsa, kiełbas i tłustych ryb. Tu wciąż jeszcze stały dzbany, dawniej wypełnione najlepszą oliwą, solą i miodem. Kosze, które niegdyś mieściły suszone figi i rodzynki, teraz ziały pustką, a spróchniałe drewniane wiadra w rogu pokryła pajęczyna. Oświetlała sobie drogę, schody były tu strome, wyrąbane bezpośrednio w skale. W głębi pomieszczenia, tam gdzie sąsieki na ziarno zasłaniały rząd półek, tam właśnie matka znalazła odpowiedni schowek. Nad głową Seliny wznosiła się gruba, solidna warstwa skały, nie dochodził tu żaden odgłos. Zorientowała się nagle, że nie przedzierał się tutaj nawet szum morza. To dlatego nie usłyszała koni ani tupotu obcych stóp uderzających o ziemię przed domem. Usłyszała natomiast krzyk matki. Selina ujęła w rękę złocisty puchar akurat w momencie, gdy blask lampki oliwnej padł na odsłonięte szlachetne kamienie, sprawiając, że zabłysły niczym zielone oczy. Co się mogło stać? Wsunęła naczynie pod peplos, tunikę o luźnej przedniej części, dostatecznie szeroką, by ukryć zawiniątko. Potem popędziła w górę po schodach. Jeszcze zanim otworzyła zgrzytającą pokrywę, usłyszała grube głosy. Nie poznała żadnego. Cóż to za ludzie ośmielają się niczym barbarzyńcy nachodzić dom ubogiej wdowy w środku nocy? Nie zdążyła nawet się wystraszyć, bo poczuła mocny uścisk na ramieniu, gdy tylko wystawiła głowę z otworu w podłodze. Wyciągnięto ją ze środka siłą, a potem rzucono na ziemię. Wystawiła ręce, by ochronić puchar, palcami macając w poszukiwaniu podparcia, dzięki któremu zdołałaby stanąć na nogi, lecz natychmiast przyciągnęła rękę do siebie, gdy ciężki, podbity metalem but dotknął nagich palców. Selina ujrzała obce stroje, nabijane srebrem. Jakiś nieznajomy mężczyzna patrzył jej prosto w oczy, na ramiona miał narzuconą ciemnoniebieską pelerynę. - Córko Tricusa, twój los jest już przypieczętowany. Nie możesz dłużej sprzeciwiać się bogom! Ujął ją za ramiona, widocznie chciał, żeby stanęła na nogi. Selina usiłowała się wyrwać z uchwytu mężczyzny, lecz on ścisnął ją jeszcze mocniej, a potem pociągnął przez korytarz na obszerną werandę, gdzie Selina zaledwie przed chwilą pozostawiła swą uśpioną bezbronną matkę. Mira na szczęście stała wyprostowana, bogom niech będą za to dzięki. Ale otaczali ją czterej rośli mężczyźni z pochodniami w dłoniach, a w krąg światła ktoś przyciągnął krzesło Tricusa. Siedział teraz na nim człowiek, którego Selina znała aż za dobrze. Maximilian Hexius. Wyprostowała kark, odwróciła się do matki. Zrozpaczona popatrzyła na udręczoną, pełną lęku twarz Miry. Najwyraźniej jednak nie wyrządzili jej żadnej krzywdy. Selina jeszcze odrobinę uniosła głowę, czując ciężar długich włosów na plecach. Prosta drewniana spinka musiała się z nich wysunąć podczas szarpaniny. Wiedziała, że jej gęste czarne włosy budzą podziw u większości ludzi, Tricus powiedział kiedyś, uśmiechając się z dumą, że są niczym królewski płaszcz. - Wstań z krzesła mego ojca, bezczelny intruzie! ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •