Leigh Michaels - Z zamkniętymi oczami, ● Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Leigh Michaels
Z zamkniętymi oczami
Rozdział 1
Kiedy Abbey zeszła na dół, Janice Stafford była już w kuchni. Z
filiżanką z chińskiej porcelany w ręku, patrzyła przez okno na ogród z tyłu
domu. Myślami przebywała gdzie indziej, nie usłyszała więc córki
schodzącej po schodach.
Dla Abbey nie było niespodzianką, że matka o tak wczesnej porze jest
już na nogach, ubrana. Janice nie należała do tych, które snują się w
szlafroku do południa. Ale elegancka bluzka i układana spódnica? Tego
Abbey się nie spodziewała. Przecież była dopiero siódma rano.
– Buty na szpilkach? O tak wczesnej porze? – zapytała zdziwiona,
sięgając po dzbanek z kawą.
Janice odwróciła się tak gwałtownie, że filiżanka w jej dłoniach zadrżała.
– Przestraszyłaś mnie, Abbey. Myślałam, że po tak długiej podróży
będziesz spać do dwunastej!
– Nie mogłam. Bzy mnie obudziły. – Abbey oparła się o stół i sięgnęła
po kawę.
– Czyżby robiły za dużo hałasu? – Uśmiechnęła się Janice.
– Nie! Okno w sypialni było otwarte i zapach wdarł się do środka,
całkiem mnie odurzając. Zakopałam głowę w poduszkę, ale to nic nie
pomogło. Wiesz, nie jestem do tego przyzwyczajona. Tam, gdzie mieszkam,
wcale nie ma bzów. A tutaj ojciec tyle ich zasadził...
– Cały las. – Janice znów wyjrzała przez okno. – Mamy środek maja, a
ogród jest zaniedbany – powiedziała sama do siebie. – To ponad moje siły.
– Poproś Franka Grangera. – Abbey wzruszyła ramionami. – Przecież
zajmuje się wszystkimi skrzypiącymi drzwiami i zapchanymi rurami w
okolicy.
Janice zamrugała oczami, jakby tej możliwości w ogóle nie brała pod
uwagę.
– Tak, ale...
– Może dla odmiany dobrze by mu zrobiło kilka dni pracy w ogrodzie.
Przynajmniej pooddychałby trochę świeżym powietrzem.
Do kuchni weszła, trzaskając drzwiami, rosła siwowłosa kobieta.
– Udało mi się! – wysapała. – Może i jestem za stara, żeby pamiętać,
którego dnia przyjeżdżają śmieciarze, ale jeszcze nie taka niedołężna, aby
nie dogonić ciężarówki na ulicy!
– Szkoda, że jej nie goniłaś w kapciach i nocnej koszuli, Normo! –
Abbey roześmiała się na samą myśl o tym, ale zaraz przywróciła się do
porządku.
Rzeczywiście Norma nie była już młoda. Nie dało się zaprzeczyć, że
bruzdy na jej twarzy pogłębiły się od Bożego Narodzenia. Jak szybko
obliczyła Abbey, minęło już co najmniej dwadzieścia lat, odkąd zaczęła
pracować u Staffordów.
Lata widać było także po matce. Abbey uświadomiła to sobie z pewnym
przerażeniem. Janice miała wciąż doskonałą figurę, ale na jej twarzy
pojawiły się nowe zmarszczki, a w jasnobrązowych włosach siwe pasma.
– A więc co to za okazja? – Abbey pogroziła mamie palcem. – Nie
powiesz mi chyba, że dostałaś prawdziwą pracę, do której trzeba
przychodzić na czas i tak dalej?
– Nie, znów mam spotkanie komitetu.
– Niech diabli wezmą wszystkie te komitety! – mruknęła Norma.
Janice jakby nie zwróciła na to uwagi.
– Przykro mi, Abbey. Wiem, że to twój pierwszy dzień w domu. Ale
mam dziś tyle ważnych spraw do załatwienia! Naprawdę myślałam, że
będziesz spać jeszcze parę godzin.
– Nie przejmuj się, mamo. Na pewno Norma zaopiekuje się twoim
dzieckiem.
– Wypuszczę cię na dwór, żebyś się pobawiła! Tak właśnie zrobię!
– Jak za dawnych lat! Urwę trochę bzu, jeśli nie masz nic przeciwko
temu, mamo.
– Pachnie zbyt mocno, żeby go przynieść do domu, kochanie.
– Chcę zanieść na cmentarz. – Abbey skończyła pić kawę. – Czy mamy
jeszcze te ogrodowe wazony, Normo? Wiesz, które mam na myśli? Te
metalowe z uchwytami, żeby się nie przewracały na wietrze.
Norma przeszyła wzrokiem Janice.
– Zobacz na półce w piwnicy.
– Założę się, że wiesz, gdzie leży każda rzecz w tym domu – powiedziała
Abbey z uznaniem. – Co by Staffordowie bez ciebie zrobili, Normo?
Wazony stały dokładnie we wskazanym przez gosposię miejscu, na
drewnianej półce. Niektóre były zardzewiałe, w końcu Abbey wybrała dwa,
które wyglądały najlepiej. Norma nieco się zaniedbuje, pomyślała,
wspinając się z powrotem po schodach. Parę lat temu wazony nie mogłyby
zardzewieć.
Gosposia wkładała naczynia do zmywarki.
– Nie odwlekaj tego zbyt długo – mówiła do Janice, akurat kiedy Abbey
weszła do kuchni. – Bo inaczej to się źle skończy.
– Normo, przestań, proszę. Zajmę się tym, zaufaj mi. – Janice podała jej
swoją filiżankę i spodek. – Muszę biec, bo się spóźnię! Ach, Abbey,
zapomniałam ci powiedzieć, że jesteśmy zaproszone na koktajl do Talbotów
dziś wieczorem. Chyba poproszę Wayne'a Marshalla, żeby nas zawiózł.
Abbey wyczuła wahanie w głosie matki. To ją zdziwiło. Przecież Wayne
Marshall od lat był przyjacielem rodziny.
– To miło. Dawno nie widziałam Wayne'a.
– Po południu muszę się spotkać z Dorothy – głośno myślała Janice. –
Trzeba szybko zakończyć przygotowania do letniej wystawy kwiatów.
Abbey, czy chciałabyś zjeść obiad w klubie?
Abbey przytuliła się do matki.
– Wygląda na to, że nie znajdziesz innej wolnej chwili. Nie denerwuj się,
dobrze? Mamy całe lato. Na pewno nie każdy dzień będzie taki jak ten.
– Więc spotkajmy się o dwunastej. – Janice wzięła swoją torbę i sweter.
– Normo, mogłabyś powiedzieć Frankowi, że kran w łazience przecieka.
– A czyja go dziś zobaczę? – mruknęła Norma, ale Janice już była za
drzwiami.
Abbey stała oparta o kuchenną szafkę.
– Moja matka wydaje się jakaś roztrzepana.
– Twoja matka jest samotna.
– Rzeczywiście... – Abbey uśmiechnęła się ironicznie. – Nie ma czym
wypełnić swego czasu. Żadnych przyjaciół, żadnych zajęć.
– Jeśli ktoś jest stale zajęty, wcale nie znaczy, że jest szczęśliwy.
– Co masz na myśli? – Abbey podążyła za Normą do pokoju i
przyglądała się, jak układa poduszki i zbiera porozrzucane gazety. Ale
gosposia zacisnęła usta i stało się jasne, że nic jej nie zmusi do
wypowiedzenia choćby jednego słowa. Abbey knuła coś przez chwilę, po
czym spróbowała podejść Normę z innej strony. – Co się źle skończy? –
zapytała.
– Hmmm?
– Słyszałam, jak przed chwilą mówiłaś do mamy, że coś się może źle
skończyć i że nie powinna tego odkładać.
Norma spojrzała na nią z ukosa.
– Dąb w ogrodzie za domem usechł. Trzeba go ściąć, bo gałęzie zaczną
spadać, jak tylko wiatr powieje – odpowiedziała i włączyła odkurzacz.
Abbey odetchnęła.
– Myślisz, że mama zapomni? Przecież możesz sama zadzwonić po
ekipę od drzew – przekrzykiwała szum maszyny. Potem skierowała się do
wyjścia. – Wrócę za godzinę, Normo.
Krzaki bzu były ciężkie od rosy i Abbey delikatnie otrząsała każdą gałąź,
zanim ją ścięła. Tu, na środkowym Zachodzie wiosna rozpoczynała się
wcześniej niż w Minnesocie; ciemnoliliowe pąki były prawie całkiem
otwarte, a niektóre, zbyt szybko rozkwitłe, już zaczynały więdnąć. Ojciec
zawsze mówił Abbey, że bzy wcale nie są wiosennymi kwiatami; że to
pierwsza oznaka lata. W tym roku było to szczególnie miłe, jako że Abbey
miała całe lato spędzić w domu. Całe wakacje wolne...
No, niezupełnie wolne, ale dwa długie lata stażu nauczycielskiego
dobiegły wreszcie końca. Mogła się już rozglądać za stałą pracą, która nie
sprowadzałaby się do objaśniania świeżo upieczonym studentom, jak
sporządzać notatki z wykładów. Miała całe lato, żeby skończyć zbieranie
materiałów do swojej rozprawy.
Całe lato... Przeciągnęła się, zadowolona. Jak przyjemnie móc ustalić
własny rozkład zajęć.
To miało być ostatnie lato, które spędza w domu. Stała posada na
uniwersytecie będzie się wiązać z nowymi obowiązkami. Nadchodzące
miesiące wydawały się tym bardziej cenne, że prawdopodobnie nie miały się
już nigdy powtórzyć.
Abbey otworzyła bramę i z koszem pełnym zapachu ruszyła przez ogród.
Alejka wiodła wzdłuż trawników i klombów na tyłach domów, pozostając z
dala od nich, a jednocześnie umożliwiając sąsiedzkie wizyty. Odkąd Abbey
pamiętała, ludzie przyjaźnili się tutaj, ale dbali o to, aby nie naruszać
prywatności sąsiadów.
– I tak – mówiła do siebie – wszyscy wszystko wiedzą, jakby było o tym
we wczorajszej gazecie!
Jednak mówiła to z sympatią. Odkąd skończyła pięć lat, osiedle przy
ulicy Armitage, z drogimi domami I zamożnymi mieszkańcami, było jej
światem. Ledwo pamiętała domek w innej części miasta, w którym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]