Leigh Michaels - Spróbujmy jeszcze raz, ● Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LEIGH MICHAELS
Spróbujmy jeszcze raz
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Promienie słoneczne wlewały się kaskadą przez wielkie okno u szczytu
wysokiej klatki schodowej, oświetlając wnętrze starego domu z pruskiego muru.
Wewnątrz panowała cisza. Dziewczęta, którym nie udało się uniknąć wykładów
o ósmej rano, już dawno wstały. Pozostałe leżały, pogrążone wciąż w słodkim
śnie. Cassidy Adams wyszła z maleńkiego, dwupokojowego apartamentu
zarezerwowanego dla opiekunki akademika i zeszła na dół do jadalni.
Siedząca przy stole studentka ostatniego roku, nienagannie ubrana i
starannie umalowana, podniosła wzrok znad talerza, na którym samotnie leżała
jedna grzanka i jęknęła.
- Przecież dziś nie poniedziałek - powiedziała Cassidy, nalewając sobie
kawy z dzbanka. - Więc skąd ta ponura mina, Heather?
- To przez ciebie.
- Czym sobie zasłużyłam na twój zły humor? Przecież dopiero wstałam -
Cassidy uśmiechnęła się, nakładając na talerz porcję sałatki owocowej i dwie
bułeczki.
- No właśnie. My tu spędzamy długie godziny przed lustrem, żeby
wyglądać jak najpiękniej, a ty załatwiasz to w pięć minut i spychasz nas
wszystkie w cień. Nie musisz układać fryzury - wystarczy, że przeczeszesz
włosy. I jak ci się to udało, że masz rude włosy i tak wspaniałe, czarne rzęsy?
- Tusz do rzęs to cudowny wynalazek – Cassidy starannie rozłożyła
serwetkę na kolanach, chroniąc turkusową spódnicę.
- A te ciuchy pewnie kupiłaś na wyprzedaży - ciągnęła Heather z
goryczą - a i tak wyglądająlepiej niż moje najbardziej wystrzałowe kreacje.
- Może humor by ci się poprawił, gdybyś zjadła przyzwoite śniadanie?
- Nie mogę - potrząsnęła głową Heather. - W ostatnim tygodniu
utyłam kilogram. Jak tak dalej pójdzie, nie zmieszczę się w żadną sukienkę. -
Odgryzła kawałek grzanki. - Co najmniej połowie tych facetów, którzy
przychodzą do akademika, chodzi o zobaczenie ciebie, a nie żadnej z nas -
dorzuciła po chwili.
- Heather, wiesz przecież, że się o to nie staram - Cassidy poczuła się
trochę nieswojo.
- Nie musisz. Zawsze wyglądasz jak oaza spokoju,bez względu na to, co
się wokół ciebie dzieje. Mężczyzn to doprowadza do szału. Jak się tego
nauczyłaś?
Cassidy uśmiechnęła się słabo.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Na schodach rozległy się kroki i do jadalni wpadła studentka w długiej
nocnej koszuli, z ręcznikiem obwiązanym wokół głowy.
- Cassidy, Melanie pożyczyła na wczorajszą randkęmój różowy sweter i
poplamiła go z przodu. Moim zdaniem to likier miętowy, a ona twierdzi, że
nigdy nie pije alkoholu.
Cassidy westchnęła. No cóż, normalny poranek w żeńskim akademiku
Alpha Chi.
- Czy pytałaś Melanie, co się stało, Lauro?
- Nie, ten leń ciągle śpi. Wróciła dopiero po zamknięciu bramy…
- Wiem, sama ją wpuszczałam - powiedziała Cassidy i dodała w myśli, że
będzie musiała z Melanie o tym porozmawiać. - I tak ładnie z jej strony, że
oddała ci sweter przed pójściem spać - popatrzyła spokojnie na dziewczynę.
Laura przestąpiła z nogi na nogę.
- Tak naprawdę, to sama go wzięłam z jej pokoju, przed chwilą -
przyznała.
- Ach tak? Uzgodniłyśmy przecież, że nie będzie grzebania w rzeczach
koleżanek - Cassidy odsunęła krzesło i wstała. - Jestem przekonana, że jakoś się
dogadacie, Lauro. Nie będziemy chyba mieszać w to samorządu?
Dochodziła już do drzwi kuchni, gdy usłyszała narzekanie Heather:
- I nie spała do późna w nocy. Ma świetną figurę, może bawić się do Bóg
wie której godziny, a rano wcale tego po niej nie widać. To nie w porządku
wobec nas.
- Na pewno kiedyś schudniesz, Heather - Laura była niezwykle szczera. -
Może dziesięć lat temu, kiedy była w twoim wieku, Cassidy wyglądała tak samo
jak ty.
Cassidy uśmiechnęła się do siebie i pchnęła drzwi do kuchni. Dziesięć lat
temu była pulchną piętnastolatką i w niczym nie przypominała wytwornej
Heather. Ale kobieta na jej stanowisku powinna udawać, że jest starsza i
mądrzejsza niż w rzeczywistości, choć nie jest to może zbyt miłe, gdy
podopieczne dodają jej kilka lat. A jeśli chodzi o to wrażenie - jak to Heather
nazwała? Ach tak, oazy spokoju - no cóż, ciężko na to zapracowała. I z całą
pewnością nie życzyłaby swoim podopiecznym podobnych doświadczeń…
W kuchni sprawdziła jadłospisy na cały tydzień i porozmawiała ze swoją
zastępczynią, która pracowała także jako kucharka. Miały pod opieką
trzydzieści dwie dziewczyny, któraś z nich musiała być zawsze na miejscu.
Dzięki Bogu za tak solidną zastępczynię
- myślała Cassidy, idąc przez park do
samochodu. Czasami zastanawiała się, czy ta praca, którą na siebie wzięła, to
nie za wiele. Od czterech miesięcy, czyli odkąd wprowadziła się do akademika,
nie miała dla siebie ani jednej wolnej chwili.
Ale jeśli do nieprzyjemnej rzeczywistości podchodzi się bez goryczy i
utyskiwań, osiąga się ten wyraz spokoju, którego Heather tak jej zazdrości.
Na pierwszym czerwonym świetle przerzuciła notatnik. Miała obiecany
piętnastominutowy wywiad z burmistrzem jednej z leżących na obrzeżach
miasta dzielnic, na temat kryzysu w miejskim budżecie. Pewnie przez resztę
poranka będzie uzupełniała szczegóły i pisała reportaż. No i trzeba będzie
zakończyć rozpoczęte wczoraj wątki - skandal narkotykowy w jednym z
najbardziej eleganckich osiedli, pożar w magazynach fabryki, postęp w
rozmowach ze strajkującymi w szpitalu miejskim…
Czyli znów zapowiada się szaleńczy dzień. Dla reportera w dzienniku to
chleb powszedni i Cassidy w gruncie rzeczy bardzo to lubiła. Podobało jej się,
że zawsze było coś nowego, że nigdy nie było wiadomo, co przyniesie jutro.
Opuściła szybę w samochodzie, by wpuścić świeże powietrze. Był to
pierwszy naprawdę ciepły dzień. Przyszedł później niż zazwyczaj w Kansas
City. W poprzednich latach taka pogoda zdarzała się czasem nawet w marcu, a
tu już koniec kwietnia.
Otrząsnęła się i szybko postarała skupić myśli na czymś innym. Ale to już
nie bolało, nie tak jak w minione wiosny. Ciepły wietrzyk, jasne słońce, zapach
świeżej zieleni nie przytłaczały jej serca tak jak dawniej, chociaż czuła żał.
Przez całe życie pierwszy ciepły, wiosenny dzień będzie jej przynosić smutek.
Wywiad poszedł nadspodziewanie dobrze, choć najpierw burmistrz nie
bardzo chciał uwierzyć, że to właśnie ta młoda, brązowooka dziewczyna
napisała cykl ostrych artykułów o zanieczyszczaniu rzeki Missouri przez
miejscowy przemysł.
- C. R. Adams to pani? - zapytał z niedowierzaniem. - Ależ pani jest taka
młoda...
- I w dodatku jestem kobietą - pomogła mu Cassidy. - Niech się pan nie
przejmuje, panie burmistrzu. Sporo ludzi popełnia ten sam błąd.
Porozmawiajmy zatem o tych podatkach, które pan proponuje…
Burmistrz wciąż kręcił głową.
- Nie przywykłem do ładnych reporterów - zamruczał.
W końcu jednak Cassidy udało się wyciągnąć z niego interesujące ją
fakty. Zawsze ją bawiło, że ludzi zdumiewa jej młody wiek, płeć i zakładany z
góry brak doświadczenia. Szybko odkryła, że kontrast między bezosobowym
podpisem C. R. Adams a rzeczywistością działał na jej korzyść, ponieważ często
wytrącał rozmówcę z równowagi tak dalece, że Cassidy uzyskiwała odpowiedzi
na pytania, których inny reporter nie mógłby nawet zadać.
W drodze do redakcji układała sobie w głowie początek artykułu. Gdy
zbliżała się już do celu - dużego, parterowego budynku, który niegdyś służył
jako supermarket, a teraz mieścił redakcję "Alternative" - artykuł był niemal
gotowy. Wystarczyło siąśći napisać.
Wysiadając z samochodu zatrzymała się na moment i spojrzała na wielkie
litery pokrywające całą ścianę ceglanego budynku - "Alternative".
To dziwna
nazwa dla gazety
- pomyślała, gdy przyszła tu pierwszy raz, szukając pracy.
Redaktor naczelny wyjaśnił jej wówczas, że "Alternative" to nowa gazeta,
uczciwa i idealistyczna. Istniejące do tej pory dzienniki zawsze stawały po
stronie najbogatszych obywateli miasta i nie zadawały trudnych pytań.
- Brian zachowuje się jak ranny niedźwiedź. Szukacię od rana. - Młody
reporter przepchnął się międzynią a ścianką, oddzielającą pokój reporterów.
- Przecież wie, że miałam wywiad - powiedziała Cassidy na wpół do
siebie. - Sam mi kazał…
- No cóż, nie radzę ci w tej chwili wchodzić do jego biura, bo siedzi z
samym wielkim szefem. - Młody człowiek uniósł znacząco brwi. - A kiedy
wydawca przychodzi do redaktora naczelnego, to oznacza zwykle jakieś
nieprzyjemności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]