Leigh Michaels - Jeszcze jedna szansa, ● Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LEIGH MICHAELS
Jeszcze jedna
szansa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rozkoszny zapach świeżo parzonej kawy wypełniał wnętrze
restauracji, tak że Susannah zatrzymała się w drzwiach, aby
wciągnąć powietrze w płuca. Alison, jedna z jej wspólniczek,
siedziała już przy stoliku, który zwykle zajmowały podczas
coponiedziałkowych porannych spotkań, toteż szybkim krokiem
przemierzyła wąskie przejście i z westchnieniem usiadła na ła
weczce naprzeciw przyjaciółki.
- Albo zacznę przynosić sobie poduszkę, albo przekonam
kierownika, żeby dokonał kilku zmian w wystroju restauracji
- oznajmiła stanowczo.
Alison złożyła gazetę, którą właśnie czytała, po czym odło
żyła ją na stół.
- W takim razie proponuję ci poduszkę, bo odkąd sięgam
pamięcią, zawsze tu były takie ławki - stwierdziła rzeczowo.
- Chyba że szukasz wyzwania...
- Czemu by nie? - Susannah sięgnęła po dzbanek, by nalać
sobie kawy.
- Chociażby dlatego, że wystrój wnętrz nie należy do sfery
public relations.
- Nie byłabym tego taka pewna - mruknęła, poprawiając się
na ławce.
- Poza tym mamy mnóstwo pracy - przypomniała Alison.
- Spóźniłaś się - dodała, ale w jej głosie nie było nagany.
Susannah sięgnęła odruchowo po złoty zegarek, wiszący na
łańcuszku u jej szyi.
- Tylko pięć minut. Poza tym byłabym na pewno punktual
nie, gdyby nie to, że przed wejściem do szkoły, obok której
przechodzę, sprzedawano ciasteczka.
- O tej porze? - zdziwiła się przyjaciółka.
- Niesłychane, prawda? Pomyślałam, że młody człowiek,
który tak rano sprzedaje ciasteczka czekoladowe, zasługuje na
wsparcie. - Wyjęła z torby papierowy woreczek i pomachała
nim przed nosem Alison. - Kupiłam takie, jak lubisz, ale nie
dostaniesz ani jednego, zanim nie zjesz grzecznie śniadania.
Nadeszła kelnerka, która postawiła przed Alison talerz z om
letem.
- Witaj, Sue. - Uśmiechnęła się. - Co ci podać?
- Poproszę o tartę owocową na ciepło.
- Radziłabym ci zamówić jajecznicę na bekonie zamiast
kolejnej porcji słodyczy - stwierdziła Alison, sięgając po wide
lec. - Jak tak dalej pójdzie, nie zmieścisz się w drzwiach do
swego gabinetu.
Nic nie odpowiedziała, zdawała sobie bowiem sprawę, że
przyjaciółka ma rację. Alison swym praktycznym podejściem
do życia nieraz ratowała sytuację, kiedy ona traciła głowę. Kit
była osobą, która dzięki swemu uporowi potrafiła dokonać rze
czy niemożliwych, zaś Susannah tryskała mniej lub bardziej
szalonymi pomysłami. Doskonale się uzupełniały, toteż Tryad
Public Relations wciąż istniała, a ostatnio zdobyła nawet niezłą
pozycję na rynku.
Susannah faktycznie można było nazwać kopalnią pomysłów
i chociaż często dziewięć na dziesięć z nich było nieudanych,
to ten dziesiąty okazywał się na wagę złota. Tak też było, co
gorsza, w jej życiu prywatnym. Za przykład mogła służyć pa
miętna historia z Markiem. Tak, wtedy trafiła kulą w płot! Mi
nęło jednak osiem długich lat, więc nie było sensu rozdrapywać
starych ran, zastanawiać się, gdzie popełniła błąd. Teraz miała
u swego boku dwie rozsądne, twardo stąpające po ziemi przy
jaciółki, więc istniała szansa, że pod ich czujnym okiem nie
zdoła ponownie napytać sobie biedy.
Na myśl o tym zerknęła na puste miejsce, gdzie zazwyczaj
siedziała trzecia z przyjaciółek.
- Powiedz mi jeszcze raz, kiedy wraca Kitty? - poprosiła.
- Mówiła, że bierze tylko dwa tygodnie wolnego.
- Słyszę w twoim głosie powątpiewanie - zauważyła Su-
sannah. - Czy przypominasz sobie, żeby Kit kiedykolwiek nie
dotrzymała słowa?
- Nie, ale też jeszcze nigdy nie była w podróży poślubnej
- uśmiechnęła się Alison.
- To prawda - mruknęła, z lubością przyglądając się lukro
wi, pokrywającemu wierzch tarty. Jej spojrzenie bezwiednie
powędrowało ku gazecie, odłożonej przez Alison. To, co tam
zobaczyła, sprawiło, że zapomniała o jedzeniu. - Co stary Cyrus
robi na pierwszej stronie gazety? - zapytała, sięgając po dzien
nik. - Pierce będzie wściekły, jeśli okaże się, że Cyrus sam
powiadomił media o darze dla muzeum... - Urwała, przeczyta
wszy nagłówek.
„Cyrus Albrecht nie żyje", głosił napis dyskretną, niewielką
czcionką, nietypową dla tytułów znajdujących się na pierwszej
stronie gazet. Gdyby nie zdjęcie, pochodzące zapewne co naj
mniej sprzed dwudziestu lat, Susannah w ogóle nie zauważyła
by tego artykułu.
- On nie mógł umrzeć! - jęknęła.
Alison zajrzała do gazety.
- Nie sądzę, żeby opublikowali jego nekrolog dla żartu -
zawyrokowała. - Poza tym miał siedemdziesiąt osiem lat, więc
chyba miał prawo umrzeć, prawda?
. - Nie,bo nie
zmienił jeszcze testamentu. A
przynajmniej tak
twierdził Pierce, kiedy widziałam się z nim ostatnio.
- Tak mi się zdawało, że to ten tajemniczy kolekcjoner, nad
którym ty i Pierce tak się trzęśliście. - Alison ze zrozumieniem
skinęła głową.
- Wcale się nie trzęśliśmy - zaprotestowała Susannah.
- Ten, który tak bardzo obawiał się o bezpieczeństwo swej
kolekcji, że nie mogłaś nawet nam powiedzieć, o kogo konkret
nie chodzi - ciągnęła tamta niezrażona.
- Nie znaczy to, że wam nie ufam. Po prostu Pierce nie
chciał, żeby rozeszły się plotki.
- Bo jeszcze szczodry ofiarodawca mógłby zmienić zdanie
i podarować swe śliczne obrazki innemu muzeum? - zapytała
z łagodną kpiną w głosie Alison.
- To wcale nie są śliczne obrazki - obruszyła się Susannah,
po czym nagle przyszło jej do głowy, co takiego powiedziała.
Gdy spostrzegła, że w ciemnych oczach Alison igrają wesołe
ogniki, żałowała, iż w porę nie ugryzła się w język. - Sekundkę,
pozwól, że wyrażę to w inny sposób.
Alison roześmiała się serdecznie.
- No dobrze, przyznaję, że większość współczesnych obra
zów z jego kolekcji trudno nazwać ładnymi - ustąpiła wreszcie
Susannah. - Chodziło mi po prostu o to, że nie są to byle jakie
prace, ale starannie wyselekcjonowane pod kątem swych walo
rów artystycznych i gdyby znalazły się one w zbiorach Dear-
born Museum, zdecydowanie podniosłoby to jego prestiż.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]