Legenda pierwszej miłości,

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Legenda pierwszej miłości

 

Ja ją kochałem, tak mi się zdaje,

Bo cudną była w szesnastej wiośnie:

Umiała patrzeć na mnie mołośnie

I rwać mi serce w nadziemskie kraje.

A więc w jej oczach pełnych tęsknoty

Tonąłem wzrokiem i tak na jawie

Śniłem o różach, które ciekawie

Ponad jej włosów wybiegły sploty,

Tak że je zrywać ustami chciałem,

I byłbym przysiągł, że ją kochałem!

 

Ja ją kochałem, ach! jestem pewny!

Bom często błądził w noc księżycową,

Przypominając mojej królewny

Każde spojrzenie i każde słowo.

A w gwiazdy patrząc w pół nieprzytomnie,

Widziałem usta zwrócone do nie,

Że aż mnie brała wielka pokusa,

W wonne powietrze rzucić całusa.

Lecz się obrazić skromnej lękałem,

I dość mi było, że ją kochałem...

 

Miłość to była, lecz taka cicha,

Że sam przed sobą bałem się zdradzić,

I tylko kwiatków szedłem się radzić,

czemu dziś smutna i czemu wzdycha?

Ale o serca jej tajemicę

Nie chciałem nawet lilii zapytać.

A gdy w ogrodu weszła ulicę

Stałem, nie śmiejąc wzrokiem jej witać,

I tylko do nóg upaść jej chciałem,

Kiedy w jej oczach łezki dojrzałem...

 

Bo przypuszczałem, że smutek rzewny,

Rozlany na jej anielskiej twarzy,

Wypłynął z serca i siadł na straży...

Tak przeczuwałem, nie będąc pewny,

I sam już nie wiem, jak to się stało,

Że zapytałem drżący, nieśmiało.

Co jest jej smutku dziwną przyczyną?

I czemu łezki po twarzy płyną?

Na to odszekła smutnymi słowy:

Że nie ma świeżej sukni balowej...

 

Chociaż wyrazy te obojętne,

Upadły szronem, co serce ziębi,

Ale jej oczy mówiły smętne,

Że się myśl inna kryje gdzieś głębiej.

Więc pomyślałem, żem był za śmiały,

I chcąc złagodzić moją zuchwałość,

Balowej sukni chwaliłem białość,

W którą się stroi krzak róży białej;

Chwaliłem ciernie, które jej bronią

Przed zbyt ciekawych natrętną dłonią.

 

Jednak już potek częściej myśl płocha

Trącała skrzydłem w błękit mych marzeń

I z różnych rozmów, sprzeczek i zdarzeń,

Stawiałem wnioski: kocha? nie kocha?

I z tym pytaniem, jak Hamlet nowy,

Chodziłem długo w ranek majowy.

A kwiaty wonią, drzewa szelestem,

Odpowiadały: kocham i jestem!

Nim powtórzyłem setne pytanie,

Wybiegła wołać mnie na śniadanie.

 

Różowa ze snu, w słońcu przejrzysta,

Stała przede mną jasna i czysta.

Zamiast brylantów na złote włosy

Jaśminy kładły kropelki rosy,

I tak oblana światła otokiem

Jeszcze mnie swoim paliła wzrokiem.

A ja zmieszany mówiłem do iej

O drzew szeleście i kwiatów woni,

Lecz ją znudziła moja rozprawa,

Bo rzekła: "Chodź pan, wystygnie kawa".

 

Oj, oj, figlarko! - myślałem z cicha,

Nie chcesz mnie słuchać na głos i w oczy,

Za to twój uśmiech mówi uroczy,

I pierś, co mocniej teraz oddycha.

Nie chcesz mnie słuchać, bo w serca drżeniu

Czujesz, że staniesz cała w płomieniu,

Gdy ci wypowiem z schyloną twarzą

Słowa, co w ustach moich się ważą...

Wtem ona, widząc, żem zadumany,

Rzecze: "Pan jesteś dziś niewyspany".

 

I tak mię nieraz mała psotnica

Zbijała z toru krótkimi słowy.

Jam się w anielskie wpatrywał lica

I w usta pełne niemej wymowy,

I myśl czytałem, co z oczu strzela.

A serca mego tamując bicie,

Czułem, że nic nas już nie przedziela,

Że toniem razem w marzeń błekicie,

Lecz gdy się tylko spojrzałem tkliwiej,

Pytała: "Czemu pan się tak krzywi?"

 

Raz, ach! - powziąłem myśl dosyć śmiałą:

Ukraść jej z albumu karteczkę białą

I na niej wszystko wypisać szczerze,

Co mnie ochota powiedzeć bierze.

A więc ubrałem w urocze farby

Całą jej postać czystą powiewną,

I wysypałęm końcóewek skarbt,

Bymiłość moją uczynić śpiewną:

Słowem, jak młody poeta liryk,

Wpisałem wierszem jej panegiryk.

 

Gdy to odkryła, chciałem uciekać,

Ale przemogła trwogę ciekawość,

I już wolałem przy iej zaczekać,

Śledząc na twarzy wrażeń jaskrawość.

Ona czytała uważnie, zwolna,

Głębokich wzruszeń ukryć nie zdolna,

A gdy zdumienie minęło pierwsze,

Rzekła: "Pan także pisuje wiersze?

Szkoda, że kartkę odjąć wypadnie,

Bo pan tak pisze krzywo, nieładnie!"

 

Zrazu to nieco mnie zabolało,

Że mnie tak zbyła lekko, złośliwie.

Ale myślałem: ja się nie dziwię,

Że moje wiersze ceni tak mało.

Ona - to jeden poemat cały!

A moje wiersze pełne wyrazów

Pustych i ciemnychm mglistych obrazów,

Które w jej oczów blasku stopniały...

Nie umiem oddać tego, co roję...

Ona piękniejsza niż wiersze moje!

 

I coraz bardziej i coraz więcej,

O jej prostocie myśląc dziecięcej,

Pytałem siebie, czy jestem godny

TAkiej miłości czystej, łagodnej?

Lecz czułem tylko, że byłbym dla niej

Gotów me życie poświęcić w dani

I byłbym rzucił wszystko, gdy trzeba,

I poszedł za nią prosto do nieba,

I byłbym poszedł za nią do piekła...

Gdyby nie... była z drugim uciekła...

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •