Laura MacDonald - Walka o życie, H Kolekcja, Harlequin Medical Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LAURA MaCDONALD
Walka o życie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To już Afryka! Toni Nash stanęła na płycie lotniska
w Nairobi i poczuła się tak, jakby wstąpiła do gigantycz
nego pieca. Wraz ze współpasażerami minęła uzbrojonych
strażników strzegących głównego terminalu, odebrała ba
gaże i przeszła przez kontrolę celną. Szybko znalazła au
tobus, który miał ją zawieźć do hotelu Jacaranda.
W środku było jeszcze bardziej gorąco niż na dworze.
W przeciwieństwie do odrzutowca British Airways, w au
tobusie brakowało klimatyzacji. Już po kilku minutach To
ni czuła, jak bawełniana sukienka klei się jej do pleców.
Był już październik, późne popołudnie, ale pogoda w naj
mniejszym stopniu nie kojarzyła się Toni z jesienią. Auto
bus, zgrzytając biegami i piszcząc oponami, pokonywał
zakurzone ulice miasta.
Między domami czuło się parne, gorące powietrze. Wo
kół widać było konkurujące ze sobą obrazy bogactwa i nę
dzy. Wzdłuż wysadzanych drzewami alei wznosiły się no
woczesne budynki z marmuru, szkła i betonu, ale na każ
dym rogu gromadzili się żebracy, a za eleganckimi fasada
mi Toni dostrzegła nędzne uliczki i przypominające slumsy
zabudowania. Sama nie wiedziała, czego się właściwie spo
dziewała, ale nie miała czasu, żeby się nad tym zastana
wiać. Autobus zatrzymał się przed hotelem; uśmiechnięty
Murzyn w zielono-złotej liberii portiera przecisnął się
przez tłum, aby pomóc wysiąść pasażerom. Kilku chło
pców zaczęło kłótnię, kto poniesie bagaże.
Wygląd hotelu pasował do nazwy: długi, niski, biały
budynek otaczały drzewa jacaranda i palmy. Jaskrawe, ko
lorowe kwiaty wypełniały powietrze słodką, nieco mdławą
wonią. Weszli po schodkach przykrytych dywanem dopa
sowanym kolorami do liberii portiera i znaleźli się
w chłodnym, przestronnym, słabo oświetlonym holu.
Toni zarejestrowała się w recepcji, ale gdy młoda Ke-
nijka podała jej klucze, na chwilę się zatrzymała.
- Mogłaby mi pani powiedzieć, czy doktor Jack Christy
jest w hotelu? - spytała.
Dziewczyna spojrzała na tablicę z kluczami i kiwnęła
głową.
- Tak - odpowiedziała, pochylając się nad kontuarem.
- Wydaje mi się, że jest teraz w barze.
Toni już chciała nadmienić, że wpierw pójdzie do swo
jego pokoju, aby odświeżyć się przed spotkaniem z nowym
szefem, ale ciekawość wzięła górę. Obejrzała się przez
ramię, kierując się spojrzeniem recepcjonistki. Poprzez ar
kadę kończącą hol widać było wnętrze hotelowego baru.
Przy ladzie stała jakaś para.
Mężczyzna był ubrany w typowy strój na safari: płó
cienne spodnie i jasną koszulę. Był wysoki, miał długie,
mocno umięśnione ręce i nogi. Po wyglądzie jego twarzy
można było łatwo odgadnąć, ze spędził wiele lat na świe
żym powietrzu w afrykańskim upale. Miał jasne, zaczesane
do tyłu włosy. Gdy odwrócił się w stronę Toni, dostrzegła,
że ma ostre rysy, wąski, wydatny nos, zdecydowanie zary
sowaną szczękę i usta o aroganckim wyrazie. Spojrzał na
nią, tak jakby wyczul jej badawczy wzrok. Miał szare oczy,
przypominające angielskie niebo zimą. Toni odniosła wra
żenie, że patrzy na nią jakiś drapieżny ptak, ale jednocześ
nie intuicja podpowiedziała jej, że to właśnie mężczyzna,
którego szuka.
- Zaraz pójdę do siebie - rzuciła recepcjonistce.
Zostawiła bagaże i skierowała się do baru.
Kobieta stojąca obok doktora Christy'ego trzymała go
za ramię, tak jakby chciała podkreślić swoje prawo włas
ności. Była wysoką, dobrze zbudowaną brunetką; oliwko
wy, prosty strój na safari znakomicie pasował do jej cie
mnej, egzotycznej urody.
Podchodząc do tej pary, Toni poczuła się nagle mała,
blada i nieważna. Zacisnęła zęby i zmusiła się do wykona
nia jeszcze kilku kroków. Nie miała wyjścia, musiała się
przedstawić.
- Doktor Christy? - spytała, zatrzymując się przy ba
rze.
Mężczyzna już odwracał się w stronę kontuaru, ale sły
sząc swoje nazwisko, znów popatrzył na Toni. Kiwnął
głową i zmierzył ją wzrokiem.
- Dzień dobry - powiedziała, podając mu rękę. Zauwa
żyła, że ciemnowłosa kobieta spogląda na nią niechętnie,
tak jakby dostrzegła coś niewłaściwego w jej zachowaniu.
- Jestem Toni Nash, pańska nowa asystentka.
Zapadła cisza. Na twardej twarzy doktora Christy'ego
pojawił się wyraz zdziwienia, który szybko ustąpił miejsca
irytacji.
- To pani jest doktorem Nash?!
To pytanie zabrzmiało jak oskarżenie. Toni z przykro
ścią odnotowała, że w zachowaniu szefa nie ma ani śladu
ciepła i uprzejmości.
- Tak. Właśnie przyjechałam...
- Pani nazywa się Toni Nash? - przerwał jej mężczy
zna.
- Tak.
- A co to za idiotyczne imię dla kobiety? Dlaczego
nazywa się pani Toni?
- Naprawdę mam na imię Antoinette - odpowiedziała,
zaskoczona jego ostrym tonem. Chwyciła głęboki oddech,
żeby się uspokoić. - To trochę za długie, więc wszyscy
mówią na mnie Toni.
- Spodziewałem się, że asystentem będzie mężczyzna
- warknął Christy.
- Wygląda na to, że znów wpadłeś', Jack - mruknęła
brunetka, unosząc pięknie wymanikiurowaną dłoń i zasła
niając nią uśmiech.
- Zapewniam pana, że jestem równie wykwalifikowa
na, jak każdy lekarz mężczyzna - odpowiedziała z oburze
niem Toni. - Mam również doświadczenie w...
- Nie mam co do tego wątpliwości - nie pozwolił jej
dokończyć, podnosząc kieliszek i jednym haustem opróż
niając go do dna. - Wszystkie tak mówią - dodał, odsta
wiając puste naczynie.
- Jakie wszystkie? - zdziwiła się Toni.
- Inne kobiety, jakie już mi tu przysyłali - wyjaśnił,
nie patrząc na nią. Z zainteresowaniem obejrzał dno kieli
szka.
- Chce pan powiedzieć...?
- Och, tak - odrzekł, spoglądając na nią przez ramię.
- Były tu już co najmniej trzy kobiety. Wszystkie wysoko
wykwalifikowane, doświadczone i pełne entuzjazmu - do
dał z sarkazmem.
- Więc o co chodzi? - Toni była zupełnie zdezorien
towana. - Nie rozumiem.
- Żadna z nich nie miała dość sił, aby wytrzymać życie
w buszu w Tanzanii przez dłuższy czas. - Christy oparł się
plecami o bar i zmierzył Toni zimnym wzrokiem, rejestru
jąc jej kruchą budowę, delikatne rysy i krótkie włosy
blond, uczesane na jeża. - Nie wyobrażam sobie, żeby
z panią było inaczej.
- A zatem będę musiała tego dowieść, prawda? - od
powiedziała z przekąsem, zerkając na przemian to na nie
go, to na towarzyszącą mu kobietę. Mówiła spokojnie, choć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]