Laurens Stephanie - Barnaby Adair 03 - Kochając Rose, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->PROLOG1833, wybrzeże zatoki Bridgewater,hrabstwo SomersetBól.Rozdzierający, uporczywy, ścierał mu zmysły i płonącymiszponami rwał mózg na strzępy. Agonia paliła, oślepiająco jasna,kolejne błyskawice pustoszyły go, wypleniając wszelką zdolnośćmyślenia, wszelką wiedzę – nawet pamięć.Śmierć.Wybrał ją, zaakceptował – i witał.Musiał odcierpieć swoje w drodze do piekła.Tortury nie były większe, niż na to zasługiwał.Nie mógł się poruszyć, nie umiał stwierdzić, czy w ogólenadal posiada ciało, czy nadal je zamieszkuje.Wątła nitka trzymająca jego umysł na uwięzi pękła,świadoma myśl umknęła poza jego zasięg jak niesiona wiatremwstążka.Stopniowo, maltretowane gwałtownymi atakamiuporczywego bólu, zmysły także zaczęły go zawodzić. Zacinać się.A potem…Przed nim leżało zapomnienie, pustka, w którą się zanurzał.Dalej były ognie piekielne, wieczne potępienie.Czekał.*– Bracie Rolandzie, brat tu spojrzy!Tłumiąc westchnienie, Roland, infirmarz klasztoru wLilstock, wyprostował się znad gmatwaniny wodorostów, w którejakurat grzebał. Jak zwykle o tej porze roku, zabrał ze sobąnajmłodszych nowicjuszy, żeby pomogli mu zebrać lecznicze dary,hojnie dostarczane przez morze. Cieszył się z tej pomocy wcotygodniowym kieracie, choć niekiedy się zastanawiał, czykorzyści istotnie przeważają nad kosztami; najmłodsi nowicjuszenader łatwo się rozpraszali.Przekonany, że będzie musiał zająć się problemem zbłąkanejowcy lub zidentyfikować rzadkiego ptaka, Roland popatrzyłwzdłuż plaży.Zobaczył jedynie, że stadko nowicjuszy gramoli się ochoczopo wydmach w stronę skotłowanego kłębu mokrych szmat,wyplutego przez morze na szorstki piasek.Roland skoncentrował się na szmatach. Spędził w klasztorzenad zatoką na wschodnim wybrzeżu Kanału Bristolskiego ostatniedziesięć lat – od razu rozpoznał, czym jest ów kłąb.– Czekajcie!Na jego gromką komendę chłopcy natychmiast sięzatrzymali. Żaden nie znalazł się bliżej niż dwadzieścia pięćkroków od ciała. Zwrócili ku Rolandowi skonfundowane twarze.Zignorował ich. Habit mu trzepotał, kiedy schodził szybko zwydmy, na której dotąd pracował. Aby chronić niewinnośćchłopców, wolał zobaczyć ciało pierwszy. Bóg jeden wiedział, wjakim znajdowało się stanie.Kanał Bristolski był jedną z najruchliwszych trasżeglugowych na świecie. Kapitanowie musieli pogrzebaćzmarłych, nim zawinęli do portu w Bristolu, a sztormy niekiedyuniemożliwiały pochówek na otwartym morzu. Obrzędypogrzebowe odprawiano zatem dopiero na spokojniejszychwodach kanału. Jednak kanał, choć głęboki, stanowił gmatwaninęsilnych, wartkich prądów. Ciała regularnie wyrzucało napołudniowe wybrzeża.Pomijając nakaz wiary, by wszystkie zwłoki zostałypotraktowane z należnym szacunkiem, wypadało także oszacowaćryzyko zarazy. No i nie trzeba chyba dodawać, że morze wyrzucałona brzeg nie tylko ciała z oficjalnych pochówków.Wędrując po sypkim piasku, Roland bacznie przyglądał siępomiętej stercie mokrego materiału – ciemnemu ubraniu zprzebłyskami przybrudzonej bieli – i zastanawiał się, czy to ciałonie zalicza się przypadkiem do drugiej ze wspomnianych kategorii.Jeszcze zanim przykucnął obok zwłok, nabrał przekonania,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]