Lackey Mercedes -3- Przysięgi i Honor 2 - Krzywoprzysięzcy, Książki - E-books

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mercedes Lackey

KRZYWOPRZYSIĘŻCY

The Oathbreakers

Tłumaczyła Katarzyna Krawczyk

Wydanie oryginalne: 1989



Wydanie polskie: 1999

Dedykowane

Betsy, Donowi i Elsie,

najprawdziwszym czarodziejom.

Dzięki, kochani.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była ciemna, burzliwa noc...

Rany! – odezwał się Warrl z tak wyraźnym niesmakiem, że Tarma niemal poczuła go na języku. – Czy zawsze musisz myśleć cytatami?

Po błysku kolejnej błyskawicy Tarma wzięła swoje bagaże, a równocześnie usiłowała wypatrzyć kudłatą sylwetkę kyree w otaczającej ciemności. Nie udało jej się.

Przecież tak jest! – pomyślała do niego.

Tarma shena Tale’sedrin, należąca do nomadów Shin’a’in, Kal’enedral (dla obcych – Zaprzysiężona Mieczowi), a ostatnio przywódczyni zwiadowców w kompanii najemników, zwanej Jastrzębiami Idry, nie miała w tej chwili zbyt wielu powodów do zadowolenia. Była przemoczona do suchej nitki, zdrętwiała z zimna i utaplana w błocie po pachy; nie lepiej wyglądał jej towarzysz, przypominający wilka kyree o imieniu Warrl. W obozie Jastrzębi było ciemno choć oko wykol, mimo że minęła ledwie godzina od zachodu słońca. Mokre włosy wisiały w strąkach, a woda spływała lodowatymi strumykami do oczu. Wojowniczka straciła czucie w palcach. Bolały ją stopy, stawy, nos odpadał z zimna, a zęby szczękały tak, jakby za chwilę miały wypaść. Nie była zadowolona z tego,że musiała potykać się w ciemności i strugach zimnego deszczu, szukając namiotu, który dzieliła ze swoją partnerką i siostrą w przysiędze, czarodziejką Białych Wiatrów o imieniu Kethry.

Obóz zaciemniono ze względów bezpieczeństwa. Zwykle nawet w czasie ulewy przed namiotami płonęłyby ogniska lub pochodnie zatknięte w osłoniętej od wiatru ścianie co czwartego namiotu; jednakże tej nocy było to niemożliwe. Nie można bowiem utrzymać ognia, kiedy porywisty wiatr co chwila zmienia kierunek, siekąc w dodatku deszczem. Poza tym nikt nie odważyłby się zapalić pochodni w namiocie, gdyż groziło to zbyt wielkim niebezpieczeństwem. Niektórzy z Jastrzębi zapalili w namiotach latarnie lub świece, jednak ze względu na pogodę większość z tych, którzy nie byli na służbie, poszła od razu spać. Panowało zbyt przenikliwe zimno, żeby urządzać spotkania towarzyskie. Ludzie skupiali się wokół małych węglowych piecyków, które zabrano jedynie dzięki Idrze. Słoneczne Jastrzębie zbyt dobrze znały swego kapitana, by spierać się o – jak wówczas sądzili – niepotrzebny bagaż. Teraz byli wdzięczni i w pełni docenili jej przezorność.

Deszcz spływał najpierw potokami, wkrótce jednak utworzył ścianę, przez którą Tarma nie zdołała dostrzec słabych płomyków świec czy latarni, dlatego trudno jej było zorientować się, gdzie stoją namioty. Poruszała się więc po omacku, na pamięć, w myślach dziękując Idrze za to, że kazała ustawić namioty w rzędach, a nie, jak w innych obozach, w nieładzie. Dzięki temu przynajmniej Tarma nie potykała się teraz o linki i nie wpadała w paleniska.

Czuję Kethry i magię – przemówił Warrl w jej umyśle. – Wkrótce powinnaś dojrzeć magiczne światło.

– Dzięki, Futrzasty – odparła Tarma, uspokajając się trochę. Wiedziała, że poprzez ryk wiatru Warrl nie usłyszy tych słów, lecz odczyta je prosto z jej umysłu. Wytężała wzrok w poszukiwaniu magicznego światła, które Kethry obiecała pozostawić przed wejściem do namiotu, aby wojowniczka zdołała go odróżnić od dwustu innych, dokładnie takich samych.

Niemal na niego weszli, kiedy wreszcie spostrzegła światło – błękitną poświatę roztaczającą się wokół wejścia i wiązań. Długą chwilę Tarma zesztywniałymi z zimna palcami zmagała się z rzemieniami, klnąc siarczyście. Przytulony do jej boku Warrl, jak przemoczony, nieszczęśliwy kot, dodatkowo nie ułatwiał zadania.

Wiatr wepchnął Tarmę do wewnątrz, usiłując wtłoczyć za nią połowę deszczu spadającego w tej chwili na obóz. Warrl nadal ciasno przylegał do jej boku, raczej przeszkadzając niż pomagając; czuć było od niego przenikliwy, specyficzny zapach mokrego wilka – chociaż Warrl przypominał wilka jedynie z wyglądu. Kilka razy dziennie kyree nie omieszkał wypomnieć Tarmie, że gdyby nie podpisali kontraktu z kompanią najemników, mogliby siedzieć teraz przy ogniu w jakiejś zacisznej gospodzie.

Zaraz po wejściu Tarma zajęła się zawiązywaniem rzemieni namiotu; musiała skupić całą uwagę, gdyż wiatr szarpał płótnem.

– Przeklęci bogowie! – wykrztusiła zesztywniałymi wargami. – Dlaczego kiedyś wydawało mi się, że to dobry pomysł?

 

Kethry, budząca się z drzemki, powstrzymała się od odpowiedzi. Czekała, aż Tarma skończy sznurować namiot, po czym wypowiedziała trzy gardłowe słowa, uaktywniając zaklęcie, które rzuciła przed zaśnięciem. Wokół namiotu podniosła się żółta mgiełka, rozprzestrzeniając się tak, że otoczyła wszystko delikatną poświatą, a temperatura w środku podniosła się, jakby to był ciepły wiosenny dzień. Tarma westchnęła i rozluźniła się nieco.

– Pozwól – powiedziała Kethry, odrzucając grube wełniane koce, którymi była przykryta. Z szerokich ramion Tarmy zdjęła sztywny od lodu wełniany płaszcz. – Zrzucaj mokre rzeczy.

Wojowniczka strząsnęła wodę ze swych krótkich czarnych włosów i w samą porę powstrzymała Warrla od zrobienia tego samego.

– Nie waż się, zapchlony kundlu! Przemoczysz wszystko w namiocie!

Warrl spuścił łeb i zrobił niewinną minę. Poczekał, aż wojowniczka zarzuci na niego końską derkę. Tarma owinęła go od stóp do głów i przytrzymywała okrycie, kiedy Warrl się otrząsał, po czym wytarła jego kudłate szare futro.

– Cieszę się, że cię widzę, Zielonooka – ciągnęła wojowniczka, rozbierając się. Przetrząsnęła bagaż, wydobyła nową bieliznę i włożyła suche bryczesy, grube pończochy i ciemnobrązową koszulę z jagnięcej wełny. – Myślałam, że jeszcze jesteś ze swoją drużyną...

Kethry poczuła mimowolny przypływ współczucia na widok wychudzonego niemal do granic możliwości ciała Tarmy. Wojowniczka zawsze była szczupła, lecz w miarę przedłużania się tej kampanii zostawały z niej tylko skóra i kości. Nie miała nawet grama zbędnego tłuszczu; nic dziwnego, że tak często narzekała na zimno! Blizny znaczące jej złotawą skórę były znakami ranionych miejsc, które w złą pogodę przyprawiały ją o straszliwe bóle. Kethry wzmocniła zaklęcie i podwyższyła temperaturę panującą w namiocie.

“Powinnam była robić to regularnie” – pomyślała z poczuciem winy. “Cóż, to się da łatwo naprawić”.

 

– ...Tak więc niewiele więcej mogę zrobić. – Mówiąc to, piękna czarodziejka w obie ręce zebrała włosy o barwie rozświetlonego słońcem bursztynu i zwinęła je na karku. Światło latarni wiszącej u szczytu palika, wzmocnione blaskiem tarczy osłaniającej namiot wystarczyło, by Tarma dojrzała ciemne kręgi pod oczami Kethry. – Tresti osiąga więcej niż ja na tym poziomie. Wiesz przecież, że moja magia nie jest właściwie magią uzdrawiającą, a poza tym mamy więcej rannych mężczyzn niż kobiet.

– A Potrzeba pomoże mężczyźnie akurat tyle, co kawał drewna.

Kethry spojrzała na krótki miecz wiszący na głównym paliku namiotu i skinęła głową.

– Szczerze mówiąc, ostatnio nie leczyła nikogo prócz mnie i ciebie, i to tylko z poważniejszych ran, więc w ogóle nie na wiele się teraz przydaje. Zastanawiam się czasem, czy nie zbiera sił... w każdym razie dziś rano ostatnią ciężko ranną kobietą była twoja zwiadowczyni Mala.

– Dotarła do was w porę? Dzięki bogom! – Tarma poczuła, jak jej napięte mięśnie rozluźniają się. Mala została ugodzona strzałą, kiedy zwiadowców zaskoczył nagły napad. Tarma czuła się nieco winna, gdyż chwilę wcześniej wysłała Warrla w przeciwną stronę. Kiedy dojeżdżała do obozu Jastrzębi, Mala była niemal nieprzytomna.

– W ostatniej chwili; strzała w brzuchu to nie byle co nawet dla mistrza uzdrowiciela, my zaś mamy jedynie wędrowca.

– Nie ucz lisa kraść kurcząt. Powiedz mi coś, czego nie wiem – parsknęła Tarma, mrużąc z irytacją błękitne oczy. Jej ostre rysy i chrapliwy głos czyniły ją w tej chwili bardziej podobną do sokoła niż kiedykolwiek.

“Oho, strzał był trochę za bliski”.

– Uwaga – ostrzegła ją Kethry. Osiągnięcie umiejętności mówienia sobie nawzajem odpowiednich słów we właściwym momencie zabrało im lata, lecz dzięki temu teraz rzadko dochodziło między nimi do utarczek. – Co się stało, to się nie odstanie; gdybym znalazła się na twoim miejscu, też byś mi to powiedziała. Mala czuje się lepiej, nie doszło do najgorszego.

– Na... – Tarma ponownie potrząsnęła głową, po czym zaczęła rozluźniać wszystkie mięśnie, zesztywniałe z zimna, głodu i zdenerwowania. – Przepraszam. Nerwy mam zupełnie zszarpane. Dokończ o Mali, przekażę to reszcie.

– Nie zostało wiele do opowiadania. Gdy tylko wnieśli ją do obozu, wyjęłam Potrzebę i podałam jej. Strzała jest wyjęta, rana oczyszczona, zszyta i niemal zaleczona. Za jakiś tydzień Mala znów będzie mogła unikać strzał, mam nadzieję, że z większym powodzeniem. Wszystko, co mogłam potem dla niej zrobić, to wznieść wokół namiotu rannych jesto-vath, czyli osłonę taką jak nad nami. Kiedy to skończyłam, nie byłam już potrzebna, więc wróciłam tutaj. Pogoda tak się pogorszyła, że uznałam, iż wzniesienie osłony wokół namiotu warte jest tej energii, którą pochłonie. Poczekałam tylko, aż wejdziesz, żebym nie musiała przełamywać tarczy ochronnej. Przywódca zwiadowców nie może sobie pozwolić na przeziębienie... – Uśmiechnęła się, a w jej zielonych oczach zamigotały niebezpieczne ogniki. – Posłuchaj siebie, dwa lata temu nie chciałaś słyszeć o jakimkolwiek dowództwie, a teraz trzęsiesz się nad swoimi zwiadowcami dokładnie tak samo,jak Idra nad nami wszystkimi!

Tarma zachichotała, czując, jak jej mięśnie rozluźniają się całkowicie.

– Znasz przysłowie...

– Aż za dobrze: to było kiedyś, teraz jest teraz; nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

– Szybko się uczysz. Bogowie, jakie to pożyteczne mieć czarodziejkę za partnerkę.

Tarma rzuciła się na posłanie, przeturlała na plecy i wsunęła ręce pod głowę. Utkwiła wzrok w oświetlonym żółtą poświatą suficie i rozkoszowała się ciepłem.

– Szkoda mi innych Jastrzębi; nikt im nie osłoni namiotów, nie mają do ogrzania nic prócz tych maleńkich piecyków. No, chyba że grzeją się nawzajem... w takim razie życzę im powodzenia.

– Ja również – odparła Kethry ze zmęczonym uśmiechem, siadając po turecku na swym posłaniu i mocniej związując włosy. – Chociaż niewielu naprawdę to robi. Podejrzewam, że dziś nawet ci, którzy zwykle tego unikają, garną się do kogoś, tak jak my, kiedy nie umiałam jeszcze wznosić jesto-vath.

– Musisz być już prawie na poziomie mistrza, prawda?

Tarma otworzyła lewe oko, by dojrzeć twarz czarodziejki, którą pytanie najwyraźniej zaskoczyło.

– Hm...

– Wyżej?

– Ja...

– Tak myślałam. – Tarma z satysfakcją zamknęła oko. – Ta kampania powinna dopełnić dzieła. Dzięki Idrze będziemy miały kontakty nawet na królewskim dworze. Jeżeli nie zdobędziemy posiadłości, uczniów i środków na szkołę teraz, nie zdobędziemy ich nigdy.

– Już byśmy to miały, gdyby nie ten przeklęty minstrel! – teraz Kethry parsknęła ze złością.

– Musisz mi przypominać? – jęknęła Tarma, chowając twarz w zgięciu ręki. – Leslac, Leslac, gdyby nie nietykalność barda, zabiłabym go po stokroć!

– Musiałabyś ustawić się w kolejce – odparła Kethry z sarkazmem. – Ja byłabym pierwsza. Nie dość, że śpiewa o nas piosenki, to jeszcze musi wszystko przeinaczać! A najgorsze jest to...

– Że zrobił z nas wojowniczki Światła. To już lekka przesada!

Cztery czy pięć lat temu odkryły, iż pewien bard imieniem Leslac wyspecjalizował się w tworzeniu pieśni sławiących ich czyny. Z pewnością przy sparzało im to popularności, jednak bard niedwuznacznie dawał do zrozumienia, że bohaterki bardziej interesuje sprawiedliwość niż pieniądze.

Leslac podkreślał do znudzenia ich zwyczaj ratowania kobiet z opresji i pomsty za te, których nie udało się ocalić. Wkrótce każdy, kto znalazł się w kłopotach, szukał ich pomocy. Były to głównie kobiety, które przychodziły zwykle z pustymi rękami lub bardzo niewielkim zapasem gotówki. Natomiast zajęcia, których partnerki chętnie by się podjęły, uciekały im sprzed nosa, gdyż pracodawcy nie wierzyli, że były zainteresowane “tylko zarobkiem”.

Aby dopełnić obrazu krzywd, w połowie wypadków magiczny miecz Kethry zmuszał je do zajęcia się tymi niedochodowymi sprawami w imię sprawiedliwości. Na ostrzu Potrzeby wyryto napis: “Kobiety potrzeba mnie wzywa, kobiety potrzeba mnie stworzyła, na jej potrzebę odpowiem, jak mnie stworzono”. Przez ten czas Kethry tak mocno związała się z mieczem, że uwolnić ją mógłby tylko bóg. W większości przypadków opłacało się to, gdyż miecz zapewniał czarodziejce absolutne mistrzostwo w szermierce i uzdrawiał niemal każdą ranę, z wyjątkiem śmiertelnych. Po walce z demonem-bóstwem Thalhkarshem Potrzeba uspokoiła się na pewien czas i odzywała tylko wtedy, kiedy znalazła się w bezpośredniej bliskości kobiety potrzebującej pomocy. Jednak dzięki działalności Leslaca, przy takim natłoku spraw, w których szło o sprawiedliwość, a nie o pieniądze, więź z Potrzebą okazywała się kosztowna.

Partnerki nie wiedziały już, co robić, poszły więc po radę do swych starych przyjaciół, również najemników – Justina Dwa Ostrza i Ikana Suchego. Straciły wprawdzie nadzieję na znalezienie wyjścia z tej sytuacji, lecz była to ostatnia deska ratunku.

Ku zdziwieniu Tarmy przyjaciele znaleźli radę.

 

Dla gildii kupców klejnotów, którzy byli pracodawcami dwóch najemników, sezon właśnie się skończył, w związku z czym karawany nie wyjeżdżały. Znaczyło to, że Justin i Ikan schronili się w zacisznej gospodzie “Pod Złamanym Mieczem”, gdzie wynajmowali prywatną kwaterę. Przynajmniej nie gnieździli się w ciasnocie: mieli dwa bardzo przyzwoite pokoje, znakomite piwo oraz – co odkryła Tarma, pukając do drzwi – nie mogli narzekać na brak kobiecego towarzystwa. Jednak dwie jasnookie ślicznotki zostały odesłane, kiedy tylko Ikan otworzył drzwi i zobaczył, kto zaszczycił ich odwiedzinami.

Wezwał jedno z dzieci gospodarza i posłał je po jedzenie oraz piwo. Ani Justin, ani jego brat tarczy nie rozpoczęliby rozmowy bez piwa i mięsa pod ręką, po wygodnym usadowieniu gości. Obaj traktowali gościnność bardzo poważnie.

– Spodziewałem się czegoś podobnego – powiedział Justin ku zaskoczeniu Tarmy. – I nie tylko z powodu tego idioty barda. Wy dwie posiadacie bardzo specyficzne umiejętności, nie jak my. Jako samodzielna para zaszłyście już tak daleko, że dalej chyba nie można. Ja i Ikan mieliśmy inny problem. Jesteśmy zwykłymi wojownikami, może nieco lepszymi niż przeciętni, ale to wszystko, co nas wyróżnia. Musieliśmy przyłączyć się do kompanii, by zdobyć imię, dzięki któremu moglibyśmy później przeżyć. Wy jednak macie już taką reputację, że dostaniecie się od razu na wysokie pozycje w najlepszej kompanii.

Tarma potrząsnęła z powątpiewaniem głową, jednak przygwożdżona surowym spojrzeniem Justina, zamilkła.

– Ty, Tarmo – ciągnął najemnik – potrzebujesz znacznie większego doświadczenia, zwłaszcza w dowodzeniu innymi ludźmi – a to możesz zdobyć tylko w kompanii. Kethry, aby nauczyć się kierować szkołą, powinna ćwiczyć umiejętności i zaklęcia, których nie używała, dopóki działałyście we dwójkę. I ty także możesz się tego nauczyć tylko w kompanii.

– Cóż za przemowa – skomentowała ironicznie Tarma.

– Ja też mam coś do powiedzenia – dodał Ikan, mrugając do niej niebieskim okiem. – Potrzebujecie także nawiązania znajomości z wysoko urodzonymi, aby przekonali się, że wasza sława nie opiera się jedynie na bajkach i pieśniach minstreli. Nie macie wyboru, musicie wstąpić do kompanii najemników, odpowiednio sławnej i na tyle dobrej, by szlachetnie urodzeni sami do niej przychodzili z kontraktami. Wtedy, kiedy już będziecie gotowe powiesić miecze i założyć szkołę, znajdziecie bez trudu możnych protektorów i bogatych uczniów, pałających chęcią wstąpienia do niej – oraz dwóch nie tak możnych, starzejących się wojowników, pałających chęcią znalezienia pracy nauczyciela.

Kethry roześmiała się na widok komicznego półukłonu Ikana.

– Zapewne macie już jakąś kandydaturę?

– Słoneczne Jastrzębie Idry – odrzekł Justin spokojnie.

– Słoneczne Jastrzębie? Na przysięgę Wojowniczki, czy nie mierzysz nas zbyt wysoką miarą? – zapytała zbita z tropu Tarma. Słoneczne Jastrzębie stanowiły kompanię specjalistów – zwiadowców, harcowników i konnych łuczników, ich sława natomiast była tak wielka, że koronowane głowy osobiście negocjowały warunki kontraktu z kapitan Idrą. – Dobrzy bogowie, rzeczywiście pertraktują z nimi wysoko urodzeni; ich kapitan pochodzi z rodziny panującej Rethwellanu! Jak możemy uzyskać posłuchanie u Idry?

– Dzięki nam – odparł Ikan, mierząc palcem w swoją pierś. – Byliśmy Jastrzębiami, zaczynaliśmy z nimi i prawdopodobnie nadal byśmy tam byli, gdyby nie to, że Idra ponad wszystko zaczęła przedkładać konnych łuczników. Kiedy staliśmy się mniej potrzebni, zdecydowaliśmy się odejść z własnej woli. Jednak rozstaliśmy się w przyjaźni i jeśli was poprzemy, możecie liczyć na rozmowę z Idrą.

– Kiedy Idra zobaczy, że jesteście tak dobre, za jakie uchodzicie, z pewnością was przyjmie – dokończył Justin. – Kal’enedral z Shin’a’in – bogowie, będziesz do niej pasować jak miecz do pochwy. Co do Keth, to Idrze zawsze się przyda mag, zwłaszcza na poziomie niemal mistrza. Na razie kapitan ma jedynie kilku samouków, domorosłych czarodziejów. Dodajcie jeszcze Futrzastego, a osiągniecie kombinację, której Idra nie zdoła się oprzeć.

 

Tak też się stało. Zaopatrzone w listy od Justina i Ikana (obaj potrafili czytać i pisać, co stanowiło rzadkość nawet pomiędzy wysoko urodzonymi, nie wspominając o najemnikach) wyruszyły w drogę do zimowej kwatery Jastrzębi, małego miasteczka zwanego Jastrzębim Gniazdem. Nazwa ta nie powstała przypadkowo: miasteczko zawdzięczało swe istnienie Jastrzębiom, którzy spędzali tu zimę i zostawiali swych podwładnych, jeśli nie pełnili służby w obozie. Gniazdo leżało w górskiej dolinie, osłonięte od wiatru i deszczu stokiem gór, a pomiędzy miastem i wejściem do doliny znajdował się umocniony kompleks kwater najemników. Kiedy Jastrzębie wyjeżdżały na wojnę, w kwaterach pozostawał solidny garnizon oraz wszyscy rekruci. Idra uważała, że powinna stworzyć swym wojownikom takie warunki, które pozwolą im w czasie kampanii myśleć tylko o kampanii.

Podpisanie kontraktu z Idrą nie przypominało zaciągnięcia się do innych oddziałów; większość Jastrzębi służyła tu niemal od początku. Idra stała na ich czele od dwudziestu lat. Z chęcią zrezygnowała z pozycji trzeciej kandydatki do tronu Rethwellanu przed dwudziestu pięciu laty, przedkładając wolność nad dobrobyt. Sama wstąpiła do kompanii najemników, a po pięciu latach zdobywania doświadczenia i awansów utworzyła oddział Słonecznych Jastrzębi.

Na Tarmie i miasto, i koszary zrobiły spore wrażenie. Mieszkańcy zachowywali się przyjaźnie, nie okazywali strachu ani niechęci – najwyraźniej dobrze znali najemników. Zimowe kwatery Jastrzębi przewyższały jakością koszary wielu stałych armii. Same Jastrzębie zaś, zgodnie z pogłoskami, były zdyscyplinowanym, karnym oddziałem, ćwiczącym także zimą, po sezonie, nie okazującym najmniejszych oznak zimowego rozleniwienia.

Po przeczytaniu listów polecających Idra posłała po partnerki; znalazły ją w biurze mieszczącym się w jednym z baraków. Była to silnie zbudowana, muskularna kobieta z wyrazistą twarzą, która mogłaby pozować do pomnika bohaterki, oraz obdarzona bezpośrednim i wyzywającym spojrzeniem zawodowego żołnierza.

– Cóż – odezwała się, kiedy najemniczki usiadły naprzeciw niej przy zniszczonym, porysowanym stole, służącym za biurko. – Jeśli mam wierzyć Justinowi i Ikanowi, to ja powinnam was błagać o podpisanie ze mną kontraktu.

Kethry zaczerwieniła się, lecz Tarma bez zmrużenia oka wytrzymała spojrzenie Idry.

– Jestem Kal’enedral – powiedziała krótko. – Dla kogoś, kto zna Shin’a’in, powinno to coś znaczyć.

– Zaprzysiężona Mieczowi, tak? – Szybkie spojrzenie szarych oczu omiotło brązowe ubranie Tarmy. – Nie na szlaku krwawej zemsty...

– To się już skończyło – wyjaśniła wojowniczka. – Obie to zakończyłyśmy, działając razem. Tak się poznałyśmy.

– Kal’enedral z Shin’a’in i cudzoziemka – niezwykła para, nawet jeśli sprawa była zwykła. Dlaczego więc nadal jesteście razem?

W odpowiedzi partnerki podniosły do góry prawe dłonie, tak by Idra dojrzała srebrzyste blizny w kształcie półksiężyca. Kapitan podniosła lekko brew.

– Ha! She’enedran. To nieco wyjaśnia. Chyba słyszałam o podobnej do was parze...

– Jeśli to były pieśni – skrzywiła się Tarma – pozwolę sobie zauważyć, że historie te są w zasadzie prawdziwe, ale w szczegółach zmyślone. Poza tym autor notorycznie zapomina o tym,że przed każdą akcją przygotowywałyśmy plan. Szczęście odgrywa zadziwiająco niewielką rolę w naszych poczynaniach, jeśli mamy jakiś wybór. Zresztą znacznie bardziej interesują nas pieniądze niż wystąpienie w roli zbawców.

Idra skinęła głową z wyrazem twarzy bardzo bliskim zadowolenia.

– Ostatnie pytanie: co jest twoją specjalnością, Shin’a’in, a ty, jaką kończyłaś szkołę i jaki masz status, czarodziejko?

– Jak można się pewnie domyślić – konne potyczki – odparła pierwsza Tarma. – Doskonale strzelam z łuku, zapewne nie gorzej niż większość Jastrzębi. Mogę walczyć pieszo, ale nie przepadam za tym. Obie mamy rumaki bojowe, a wiadomo, co to znaczy. Poza tym znam się na tropieniu śladów.

– Ja osiągnęłam klasę wędrowca, skończyłam szkołę Białych Wiatrów; wydaje mi się, że za rok lub dwa zostanę mistrzem – pośpieszyła Kethry z wyjaśnieniami. – Jeszcze jedno, o czym Justin i Ikan mogli zapomnieć: Tarma jest związana z kyree, ja zaś mam magiczny miecz, z którym jestem duchowo związana. Miecz ten daje posiadaczce doskonałą znajomość fechtunku, potrafię więc dbać o swoje bezpieczeństwo na polu bitwy. To bardzo ważne w walce, gdyż nie potrzebuję wojownika, który musiałby mnie osłaniać, a więc nie będę osłabiać kompanii. W dodatku miecz leczy niemal każdą ranę zadaną kobiecie – każdej kobiecie, nie tylko mnie.

Ostatnie zdanie nie uszło uwagi Idry.

– Ale nie mężczyźnie, tak? To dziwne, ale cóż, nie jestem magiem, nie znam waszych zasad. Mniej więcej połowę oddziału stanowią kobiety, dlatego miecz z pewnością bardzo się przyda. Ale Białe Wiatry... to nie jest szkoła uzdrawiania, prawda?

– Nie – odpowiedziała Kethry. – Nie znam sztuki uzdrawiania poza podstawowymi umiejętnościami. Znam jednak magię wojenną i obronną. Nie należę do tych, które w walce stoją z tyłu, krzyczą i odchodzą od zmysłów ze strachu.

Po raz pierwszy Idra uśmiechnęła się.

– Też mi się tak wydaje, mimo że z pozoru bardziej pasowałabyś do buduaru niż na pole bitwy. A co do kyree – mówimy o tym pelagirskim stworzeniu, prawda? Jak zwykle przypomina wilka?

– Hai – ma budowę drapieżnego kota, ale futro i głowę wilka, poza tym sięga mi do pasa i biega jak wielki kot z Równin. Nie jest wprawdzie przyzwyczajony do długich marszów, lecz może jeździć za moim siodłem... – Opis Tarmy sprawił, że Idra zmrużyła oczy, tym razem z wyraźnym zadowoleniem. – Ma szczególną zdolność wyczuwania magii i do pewnego stopnia odporność na nią; jako istota pochodząca z Równin zapewne zna jeszcze inne sztuczki, lecz na razie nie używał ich w mojej obecności. Poza tym umie porozumiewać się w myślach, głównie ze mną, ale chyba mógłby stać się słyszalny dla każdego. Jest dobrym tropicielem, jeszcze lepszym zwiadowcą. Jednak trzeba pamiętać o tym, że dużo je i jeśli nie może polować, każdego dnia potrzebuje świeżego mięsa. Każdy kontrakt, jaki podpiszemy, będzie musiał to uwzględnić.

– Cóż, biorąc pod uwagę to, co piszą chłopcy, to, o czym słyszałam i to, co powiedziałyście, chyba nie potrzebuję więcej informacji. Zastanawia mnie jeszcze jedno... – powiedziała Idra, marszcząc brwi ze szczerym zdziwieniem. – Dlaczego kyree związał się z wojowniczką, a nie z czarodziejką?

Tarma jęknęła, a Kethry roześmiała się.

– Warrl ma swoje własne zdanie – odpowiedziała czarodziejka. – Ja go wezwałam, ale on sam podjął decyzję. Uznał, że ja go nie potrzebuję, a Tarma tak.

– Zatem poza waszymi godnymi podziwu zdolnościami zyskuję trzech rekrutów, nie dwóch; trzech przyzwyczajonych do działania w grupie. – Idra wstała i poprzez biurko przesunęła papiery w ich stronę.– Podpiszcie to, przyjaciele, jeśli nie zmieniłyście zamiarów, a zostaniecie Jastrzębiami zanim wyschnie atrament.

 

Tak też się stało. Teraz Tarma była zastępcą dowódcy zwiadowców, a Keth przewodziła drużynie związanej z magią i uzdrawianiem, w skład której wchodziło dwoje domorosłych magów, cyrulik i zielarz z dwoma czeladnikami oraz kapłan-uzdrowiciel boga Shayany. Właściwiej brzmiałoby – kapłanka, jednak wyznawcy Shayany nie uwzględniali różnicy płci w swych tytułach i godnościach, co często prowadziło do nieporozumień, kiedy ktoś oczekiwał mężczyzny, a spotykał kobietę, i na odwrót. Tresti związała się z Sewenem, drugim oficerem Idry, dużym, ogorzałym mężczyzną, dawniej służącym w kawalerii. Z ich powodu Kethry spędzała czasem bezsenne noce, wyobrażając sobie, co by się stało, gdyby to Sewena wniesiono do namiotu uzdrowicieli.

Tarma i Kethry spędziły w kompanii dwa sezony wypełnione walką. Właśnie rozpoczął się kolejny i zanosiło się, że będzie, jak zwykle podczas wojny, bardzo trudny.

Dziesięć miesięcy wcześniej umarł król Ikathy, ustanawiając królową Surshę swoją następczynią i regentką trojga dzieci. Osiem miesięcy temu szwagier królowej, Delin, lord Kelkrag, sięgnął po tron.

Lord Kelkrag początkowo odnosił sukcesy – wyparł Surshę i jej zwolenników ze stolicy na prowincję. Jednak nie mógł ich zabić i popełnił błąd, zakładając, że porażka oznacza zniknięcie przeciwników.

Królowa Sursha odznaczała się talentem i mądrością – talentem do pozyskiwania sobie zarówno lojalnych, jak i zdolnych zwolenników – oraz mądrością podpowiadającą, kiedy ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •