Lackey Mercedes - Przysięgi i Honor 01 - Związane przysięgą, Książki

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

                                                        Mercedes Lackey

                                                  ZWIĄZANE PRZYSIĘGĄ

                                                          The Oathbound

                                                                                                              Tłumaczyła Katarzyna Krawczyk

                                                                                                                    Wydanie oryginalne: 1988

 

 

                                                                                                                     Wydanie polskie: 1999

Dedykowane

Lisie Waters

za to, że chciała to zobaczyć

i moim Rodzicom

za to, że się z nią zgodzili

 

                                                                      WSTĘP

 

Jest to opowieść o niezwykłej przyjaźni pomiędzy Zaprzysiężoną Mieczowi Shin’a’in - Tarmą shena Tale’sedrin, a szlachetnie urodzoną czarodziejką Kethry, wychowanką szkoły Białych Wiatrów. Uczniowie tej szkoły przysięgali poświęcić swe siły służbie dobra. O spotkaniu tych dwóchkobiet opowiada Sword Sworn (Zaprzysiężona Mieczowi), zamieszczona w opracowanej przez Marion Zimmer Bradley antologii Sword and Sorceress III. Druga relacja z ich pełnego wędrówek życia pojawi się w czwartym tomie tej antologii. Natomiast ta historia zaczyna się w chwili, w której pozostawiliśmy nasze bohaterki na końcu Sword Sworn, kiedy to po spełnieniu zadania, Tarma i Kethry skierowały się w stronę domu Tarmy - na Równiny Dorisza.

 

                                                              ROZDZIAŁ PIERWSZY

Niebo zakrywały chmury, szare i ciężkie. Zdawało się, że niemal dotykają wierzchołków drzew. Jak okiem sięgnąć, nie przeświecał przez nie promień światła. Słońce było tylko jaśniejszą plamą nisko nad horyzontem, na zachodzie, otoczoną czarnymi gałęziami drzew. Śnieg pokrywał ziemię na pół stopy, tłumiąc wszelkie dźwięki. Ptak unoszony zimowym wiatrem zdawał sobie niejasno sprawę, iż las ciągnął się we wszystkie strony; przez jego środek biegła Droga Kupców. Gdyby ptak wzniósł się nieco wyżej - gdyż chmury nie były aż tak nisko, jak się wydawało - dojrzałby dachy domów miasta na południowym krańcu lasu. Chociaż Drogą Kupców podążało ostatnio wielu spóźnionych podróżnych, teraz było ich tylko dwóch. Zatrzymali się na polance pośrodku drogi, zwykle zatłoczonej, gdyż stanowiła popularne miejsce nocnego postoju. Jeden z wędrowców zajął się rozbijaniem obozu pod osłoną wyżłobionej skały i stosu drewna - częściowo dzieła natury, częściowo rąk ludzkich. Drugi odszedł nieco dalej i oporządzał zwierzęta.

Ptak zatoczył koło i zniżył lot, obserwując uważnie parę podróżnych. Obecność ludzi na ogół związana była z jedzeniem...

Lecz teraz w zasięgu jego wzroku nie było żadnego jedzenia - przynajmniej nic takiego, co przypominałoby pożywienie. Kiedy jeszcze bardziej zniżył lot, człowiek spojrzał w górę i nagle sięgnął po coś wiszącego przy siodle.

Ptak spotykał się z ludźmi i ich strzałami wystarczająco często, by w owym przedmiocie rozpoznać łuk. Z krzykiem rozczarowania wzbił się w niebo, uciekając poza zasięg strzały. To on zamierzał coś zjeść, a nie posłużyć za pokarm!

 

Tarma westchnęła, kiedy ptak umknął. Poluzowała cięciwę i schowała łuk do torby przy siodle. Podniosła nieco ramię, by pod ciężkim wełnianym płaszczem miecz się nie przesuwał, i wróciła do odkopywania spod śniegu zamarzniętej trawy. Z daleka dobiegł ją głos nawołujących się kruków; poza tym ciszę mącił jedynie szelest wiatru w gałęziach i oddechy wierzchowców. Według wierzeń Shin’a’in, piekło miało być miejscem wiecznego zimna; teraz Tarma zdała sobie sprawę, dlaczego.

Starała się ignorować lodowaty wiatr wdzierający się każdą szczeliną pod znoszone brązowe ubranie. Ten ośnieżony północny las nie był odpowiednim miejscem dla Shin’a’in z Równin; dziewczyna nie miała tu nic do roboty. Jej strój, doskonale nadający się do noszenia łagodną zimą na południu, nie wytrzymywał surowych warunków północy.

Tarma poczuła, że pieką ją oczy - bynajmniej nie z powodu zimnego wiatru. Dom... Ciemna Wojowniczko, jak bardzo pragnęła być już w domu! W domu, daleko od obcych puszcz, nieprzyjaznej ludziom pogody, daleko od cudzoziemców, którzy nie mają wyrozumiałości dla innych... W domu...

Jej mała klacz zarżała, naprężając postronek. Z nozdrzy unosiła się para, grzywę pokrywał szron. Zimne pustkowia nie podobały się jej tak samo jak Tarmie. Nawet zimowe pastwiska Shin’a’in nigdy nie stawały się tak mroźne, śnieg zaś, o ile w ogóle spadł, szybko topniał. Końskie poczucie tego, co słuszne, obrażała taka masa białego, zimnego puchu.

- Kathal, dester’edra - odezwała się Tarma swoim chrapliwym głosem. Na jego dźwięk klacz podniosła czujnie uszy. - Spokojnie, skrzydłonoga siostro. Już prawie skończyłam.

Kessira parsknęła w odpowiedzi, a zwykle surowa twarz Tarmy rozjaśniła się uśmiechem.

- Li’ha’eer, w takim miejscu mogą mieszkać tylko lodowe demony.

Kiedy uznała, że odkryła wystarczającą połać trawy, by klacz mogła zaspokoić pierwszy głód, zrzuciła resztę paszy na środek oczyszczonej powierzchni. Na wierzchu położyła starannie odmierzoną porcję ziarna zmieszanego z solą. Nie udało jej się znaleźć nic naprawdę pożywnego: suche kępki traw z resztkami nasion, miękkie końcówki gałązek z drzew i krzewów, które znała, nawet trochę pałki i pieprzycy znad potoku. Wystarczy to, żeby uchronić klacz od śmierci głodowej, lecz na pewno nie da jej sił, by niosła Tarmę dalej w tempie, które dotąd udawało im się utrzymać.

Odwiązała zwierzę od drzewa i podprowadziwszy je do paszy, uwiązała na nowo. Kessira musiała być bardzo głodna, gdyż zabrała się łapczywie za jedzenie. W normalnych warunkach odwróciłaby się z pogardą od takich resztek.

- Tak, dziwne czasy nastały - westchnęła Tarma. Wsunęła kosmyk kruczoczarnych włosów pod kaptur i położyła rękę na grzbiecie klaczy, opierając się o nią i grzejąc jej ciepłem. - Ja z jedną tylko cudzoziemką zamiast klanu, ty z dala od Równin i reszty rodzeństwa...

Jeszcze niedawno Tarma i jej klacz nie różniły się od innych młodych Shin’a’in; Tarma uczyła się fechtunku, pieśni i jazdy konnej, Kessira zaś biegała wolno, kiedy lekcje nie przewidywały jej udziału. Obie były bezpieczne i szczęśliwe; należały do klanu Tale’sedrin - prawdziwych, wolnych Dzieci Jastrzębia.

Tarma potarła policzkiem o bok Kessiry, wdychając zapach wyczyszczonej sierści, tak bardzo przypominający dom. Obie były tam tak szczęśliwe. Czysty głos Tarmy oraz doskonała znajomość pieśni i opowieści uczyniły ją ulubienicą klanu, Kessira zaś stała się dla niej prawdziwą czworonożną siostrą. Nie miały żadnych trosk; poprzedniej wiosny Kessira zaczął interesować się najdorodniejszy ogier w stadzie, Tarma zaś miała Dharina; wydawało się, że nic nie zakłóci sielanki.

I wtedy na klan napadli bandyci. Pod ich mieczami bezpieczne i spokojne życie rozpadło się w pył.

Tarma znów potarła piekące oczy; dopełnienie zemsty nie przytłumiło bólu po stracie ich wszystkich...

W ciągu jednej nocy wszystko, co Tarma kochała i znała, zostało zmiecione z powierzchni ziemi.

- Jaką cenę ma wasza krew, bracia? Kilka funtów srebra? Bogini, czyż twój lud można ocenić tak nisko?

Wymordowanie Tale’sedrinu było o tyle okropne, że napastnicy zaskoczyli klan w trakcie ceremonii, gdy był zupełnie bezbronny, co niezmiernie rzadko zdarzało się Shin’a’in. Tym razem świętujący zaufali strażom. Jednak nawet najczujniejsze straże nie na wiele się zdadzą przeciwko magii przyczajonej w ciemności, dławiącej krzyk w gardle, jeszcze zanim zdoła się wydobyć.

Bandyci nie mieli żadnych skrupułów; wiedzieli, że zaskoczenie było ich jedyną szansą, gdyż klan zdołałby się obronić w każdych innych warunkach, mimo przewagi liczebnej napastników. Wynajęty przez nich mag osłonił ich nadejście i otumanił straże. Tak oto klan stoczył beznadziejną walkę, w której zginęli wszyscy: dzieci, starsi, młodzież, wszyscy...

- Bogini, miej ich w opiece... - wyszeptała Tarma, jak czyniła to każdego dnia.

Nikt nie ocalał, większość zginęła w męczarniach. Oprócz Tarmy. Ona właśnie powinna była umrzeć, tymczasem pozostawiono ją przy życiu.

O ile w ogóle można to nazwać życiem - przeżyła, lecz znikło wszystko, co nadawało sens jej istnieniu. Została całkowita samotność. I zniszczony głos, poranione ciało, a co najważniejsze- złamane serce i umysł. Przy życiu utrzymywało ją jedynie przemożne pragnienie pomsty na tych, którzy pozbawili ją klanu.

Tarma wyciągnęła szczotkę i zaczęła czesać Kessirę, choć nie było takiej potrzeby. Mocne pociągnięcia szczotki po kasztanowej sierści uspokajały zarówno klacz, jak i jej właścicielkę. Tarma została sama, bez klanu, a Shin’a’ain bez klanu traci sens życia. Klan dla Shin’a’ain to wszystko. Tarma nie poddała się i nie popełniła samobójstwa tylko dzięki temu, że pozostał jej obowiązek pomszczenia zabitych.

Jednakże krwawa zemsta nie była dozwolona Shin’a’ain - przynajmniej nie zwykłym nomadom. Inaczej zbyt wielu pokrzywdzonych sięgnęłoby po noże przeciwko własnym pobratymcom, często z zupełnie błahych powodów. Bogini znała swój lud i wiedziała, że nie grzeszy on brakiem temperamentu. Dlatego ustanowiła prawo, zgodnie z którym tylko Kal’enedral - Zaprzysiężonym Mieczowi, jak ich zwali obcy, choć słowo to oznaczało zarówno “dzieci Jej miecza”, jak i “bracia w mieczu” - wolno było wyruszać na szlak krwawej pomsty. Wynikało to z przysięgi, którą musieli składać - po pierwsze, służba Bogini nowiu i południowego wiatru, potem służba klanom jako ogółowi, na końcu wreszcie oddanie własnemu klanowi. Krwawa pomsta nie wychodziła klanom na dobre, zwłaszcza jeśli oznaczała walkę bratobójczą; oddanie jej w ręce Kal’enedral, stojących ponad podziałami, zmniejszało zagrożenie do minimum.

- Co byś zrobiła na moim miejscu? - Tarma zwróciła się do klaczy. - Jej przysięga nie należy do łatwych.

Przysięga ta wymagała złożenia ofiary, według niektórych nazbyt wysokiej. Raz zaprzysiężony, Kal’enedral stawał się bronią w rękach Bogini, podobnie jak miecz, który nosił przy boku. Zaprzysiężeni Mieczowi byli twardzi, niedostępni i całkowicie aseksualni - miało to ich zabezpieczyć przed uwikłaniem się w międzyklanową rywalizację. Takiej przysięgi nie składał nikt, kto jedynie chciał się pomścić za zwykły zatarg.

Jednakże wymordowanie całego Tale’sedrin to nie walka pomiędzy klanami, lecz coś znacznie bardziej poważnego, przekraczającego ramy zwykłych osobistych porachunków. Gdyby bandytom udało się ujść bezkarnie, być może inni uznaliby, że klany nie strzegą się zbyt dobrze - i podobna sytuacja powtórzyłaby się. Prawdopodobnie Wojowniczka tak właśnie myślała; Tarma wiedziała jedynie, iż nie potrafi odnaleźć innego celu w życiu niż złożenie przysięgi, która umożliwiłaby jej pomszczenie zabitych. Szalony plan - ułożony przez umysł na pół oszalały z bólu i rozpaczy.

Byli tacy, którzy uważali Tarmę za obłąkaną i uznali za pewnik, iż Bogini nie przyjmie jej przysięgi. Jednak ku zaskoczeniu niemal wszystkich w Liha’irden, którzy przygarnęli, leczyli i ochraniali Tarmę, przysięga została przyjęta. Jedynie szamanów to nie zdziwiło.

Tarma nawet w najśmielszych marzeniach nie przewidziała tego, co wynikło ze złożenia przysięgi i wyruszenia w poszukiwaniu sprawiedliwości.

Kessira skończyła paszę i zabrała się do jedzenia trawy. Pod grubą warstwą zimowej sierści zaczynały ukazywać się żebra, co Tarmie wcale się nie podobało. Odłożyła szczotkę i pogłaskała ciepły grzbiet. Kessira podniosła głowę znad trawy i pieszczotliwie potarła nią o ramię właścicielki.

- Cierpliwości, już niedługo - obiecała jej Tarma. Zostawiła klacz i zwróciła się ku mułowi Kethry. Ten potrafił sobie radzić w o wiele gorszych warunkach niż te, jakie dotąd spotkali, więc Tarma uwiązała go przy kępie krzewów. Muł obgryzł wszystkie młode gałązki, a teraz wyciągał szyję, by sięgnąć jeszcze jeden smaczny kąsek, znajdujący się poza jego zasięgiem.

- Żarłok - zachichotała Tarma i przesunęła nieco palik, przedłużając postronek, na którym uwiązane było zwierzę. Obok położyła przypadającą na muła porcję paszy. Jak większość przedstawicieli swego gatunku, i ten odznaczał się inteligencją, przewyższając pod tym względem wszelkie konie - z wyjątkiem tych z hodowli Shin’a’in. Tarma nie obawiała się,że zwierzę splącze postronek lub zje coś, co mu zaszkodzi. Było to spokojne, silne stworzenie, świetnie nadające się dla niedoświadczonego jeźdźca, jakim była Kethry. Miała szczęście, że go znalazły.

Gdy przedzierali się przez gałęzie, muł obsypał Tarmę śniegiem; otrzepała się mechanicznie, zatopiona w rozmyślaniach o przeszłości. Nigdy by chyba nie odgadła, jakie zmiany w jej życiu przyniesie wstąpienie na drogę zemsty i złożenie przysięgi Bogini.

- Jel’enedra, zbyt dużo myślisz. To cię wprawia w melancholię.

Tarma od pierwszego słowa rozpoznała ów głucho brzmiący tenor - to jej mistrz walki. Odwiedził ją po raz pierwszy od czasu zabicia ostatniego bandyty; Tarma zaczęła się już zastanawiać, czy w ogóle jeszcze się spotkają.

Wszyscy jej nauczyciele z reguły nie wybaczali pomyłek i surowo je karali - ten jednak był najsurowszy. Choć więc jego nagłe pojawienie bardzo Tarmę zaskoczyło, uważała, by nie dać tego po sobie poznać.

- Tak? - odparła, odwracając się ku niemu powoli. To, że używał swych nadprzyrodzonych mocy, by ją zaskoczyć, było niesprawiedliwe - lecz życie w ogóle jest niesprawiedliwe i on pierwszy by jej o tym przypomniał. Zresztą sama to wiedziała. Nie zdradziła się z tym, iż do momentu, w którym się odezwał, nie miała pojęcia o jego obecności.

Nauczyciel nazwał ją “młodszą siostrą” - w takim razie musiał być z niej zadowolony.

- Na ogół zarzucasz mi, że za mało myślę.

W prześwicie pomiędzy krzewami stał mężczyzna ubrany w czarny strój wojownika, z twarzą owiniętą zasłoną. Zimnobłękitne oczy, kruczoczarne włosy i krój ubrania zdradzały, iż on również należał do Shin’a’in. Po kolorze jego stroju wtajemniczeni zgadliby, że on także jest Kal’enedral - tylko Zaprzysiężeni Mieczowi nosili ciemne brązy i czerń, reszta nomadów wolała żywe, jasne barwy. Jednakże tylko najbardziej spostrzegawczy obserwator zauważyłby brak jakichkolwiek śladów na śniegu w miejscu, gdzie stał mężczyzna; jakby ważył on nie więcej niż cień.

Nic dziwnego - mężczyzna ten zmarł jeszcze przed urodzeniem się Tarmy.

- Obmyślanie planu to jedno, niepotrzebne zadręczanie się to drugie - odrzekł. - Nie osiągniesz w ten sposób niczego, tylko posmutniejesz jeszcze bardziej. Powinnaś zastanowić się raczej, w jaki sposób znaleźć pożywienie dla was i waszych jel’suthro’edrin. Jeżeli przestaniecie jeść, nigdy nie dotrzecie do Równin.

Mężczyzna określił zwierzęta słowem Shin’a’ain, oznaczającym “na zawsze młodsze rodzeństwo klanu”. Z pewnością nie użył go przypadkowo, być może chciał Tarmie przypomnieć, iż życie Kessiry i muła Kethry, Rodiego, zależało od niej i było równie ważne, jak życie ludzi - nawet bardziej, gdyż wierzchowce same nie poradziłyby sobie w tym nieprzyjaznym otoczeniu.

- Z całym szacunkiem, mistrzu, ale czuję się zagubiona. Do niedawna miałam cel, a teraz... - Tarma potrząsnęła głową. - Niczego nie jestem pewna. Kiedyś powiedziałeś...

- Li’sa’eer! Czyżbyś obracała moje własne słowa przeciwko mnie? - skarcił ją łagodnie. - Czy naprawdę nic nie masz?

- Mam moją she’enedra. Ale ona nie należy do klanu, jest obca, choć Bogini pobłogosławiła naszą przysięgę swym własnym ogniem. Jednak nie znam jej zbyt dobrze. Ja tylko...

- Co, sokole?

- Chciałabym... wrócić do domu... - Tęsknota ścisnęła ją za gardło.

- Więc co was powstrzymuje?

- To - odparła Tarma, mrugając oczami, by usunąć pieczenie - że nie mamy pieniędzy. Do Równin czeka nas bardzo daleka droga.

- Cóż z tego? Czyż nie jesteście teraz najemniczkami?

- O ile w najbliższym czasie nie znajdziemy okazji do wynajęcia naszych mieczy, pozostaje jedynie nadzieja, że ktoś będzie potrzebował maga, czyli mojej she’enedra. A ja, mimo praktyki u najlepszych nauczycieli, zesłanych przez samą Gwiaździstooką - skłoniła głowę w kierunku mężczyzny - nie na wiele się przydam, jeśli nie znajdę okazji do wykorzystania nabytych dzięki wam umiejętności.

- Hai’she’li! Powinnaś wynająć swój język, jel’enedra! - zaśmiał się Shin’a’in. - Cóż, mam wam do przekazania trzy wiadomości, dlatego zresztą przybyłem teraz, a nie po wschodzie księżyca. Po pierwsze - nadchodzi burza i powinniście wszyscy poszukać bezpiecznego schronienia. Po drugie - z powodu burzy dziś wieczorem nie będziemy cię uczyć. Możesz nas oczekiwać każdej następnej nocy, kiedy znajdziesz się poza murami miasta.

Odwrócił się, jakby chciał odejść.

- A trzecia wiadomość? - zawołała za nim Tarma.

- Po trzecie - każdy ma przeszłość. Pochłonęła cię twoja własna, lecz spróbuj poznać także przeszłość innych.

Zanim Tarma zdołała cokolwiek odpowiedzieć, mężczyzna zniknął.

Marszcząc nos na myśl o ostatnich enigmatycznych słowach swego nauczyciela, Tarma skierowała się w stronę swej partnerki.

Kethry krzątała się wokół małego, nie dającego niemal żadnego dymu ogniska. Właśnie obdzierała ze skóry parę królików. Tarma uśmiechnęła się, widząc jej skupienie. Kethry tak się przejęła swym zajęciem, jakby stawała do zawodów.

Obie mogły stanowić istne studium kontrastów. Kethry, ze swą słodką twarzą i zgrabną figurą, z masą jasnych loków i oszałamiająco zielonymi oczami, bardziej pasowałaby do luksusowego dworu wielmoży, jako rozpieszczana dworska czarodziejka lub nawet jako żona lub kochanka; nie przypominała żadnego z magów, których kiedykolwiek spotkała Tarma. Z drugiej strony, obdarzona ostrymi rysami twarzy, zimnobłękitnymi oczami i niemal absolutnie pozbawionym kobiecych cech ciałem Shin’a’in była z pozoru ostatnią osobą, którą ktoś taki jak Kethry mógłby wybrać sobie na partnerkę czy nawet na przyjaciółkę. Na służącą, owszem - ale wtedy to Tarma obdzierałaby zdobycz ze skóry, gdyż wyglądała tak, jakby stworzono ją specjalnie po to, by podejmowała najtrudniejsze zadania.

Tymczasem, co dziwne, to Kethry radziła sobie w tej podróży jak urodzony nomada, Tarma zaś cierpiała z powodu ciężkich warunków, głównie klimatycznych.

Tarma nie przypuszczała, że fakt zostania Kal’enedral pociągnie za sobą zawarcie znajomości z dawno zmarłymi nauczycielami. Jednak spotkanie z Kethry i to, co z niego wynikło, zaskoczyło ją jeszcze bardziej, zwłaszcza że Tarma nie spodziewała się, iż przeżyje pierwszą konfrontację z bandytami, którzy wymordowali jej klan.

“Nie odrzucaj niespodziewanej pomocy” - mówił jej nauczyciel w nocy tuż przed wkroczeniem bandytów do miasta. Nieoczekiwana pomoc przybrała postać niezwykłej czarodziejki. Kethry miała swoje powody, dla których chciała zniszczyć bandę - połączyły więc swe siły. Wspólnie osiągnęły to, co nie udałoby się żadnej z nich pojedynczo - zmiotły z powierzchni ziemi całą zgraję.

Wkrótce po tym Tarma straciła sens życia. Teraz kierowało nią tylko pragnienie powrotu na Równiny, zanim Tale’sedrin zostanie uznany za martwy klan. Dalej w przyszłość nie śmiała i nie potrafiła sięgać myślą.

Kethry musiała poczuć na sobie wzrok Tarmy, gdyż spojrzała w górę i skinęła nożem.

- Niezła zdobycz - odezwała się Tarma, siadając jak najbliżej ognia i żałując, że nie mogły sobie pozwolić na nic większego.

- Tak i nie. Musiałam użyć magii, by te biedne stworzenia tu przyciągnąć. - Kethry potrząsnęła smutno głową, zawinęła resztki w skóry i zagrzebała je w śniegu, by zamarzły. Potem wyniesie je daleko poza obóz, by nie przyciągały padlinożerców. - Czuję się winna, lecz cóż mogłam zrobić? Wczoraj zjadłyśmy resztę chleba, nie chciałam zdawać się tylko na szczęśliwy traf w polowaniu.

- Robisz to, co musisz, Kethry. Cóż, my umiemy sobie poradzić, lecz Kessira i Rodi nie - odparła Tarma. - Ziarno niemal się skończyło, a do Równin jeszcze daleka droga. Keth, potrzebujemy pieniędzy.

- Wiem.

- I tylko ty możesz je zarobić. Ten kraj jest zbyt spokojny, bym znalazła jakiekolwiek zajęcie, z wyjątkiem długoterminowych kontraktów, a na to nie możemy sobie pozwolić. Jeśli mam odbudować Tale’sedrin, musimy wracać na Równiny tak szybko, jak to możliwe.

- Wiem. - Twarz Kethry spochmurniała. - Najbliższe miasto, w którym możemy poszukać zajęcia, to Mornedealth.

Tarma widziała jak na dłoni, że Kethry wolałaby umrzeć, niż postawić nogę w tym mieście - choć nie miała pojęcia, dlaczego. Nie była to jednak odpowiednia chwila na zadawanie pytań.

- Nadchodzi śnieżyca, i to nie byle jaka - zmieniła temat. - Pozwolę wierzchowcom paść się jak najdłużej, lecz przed zachodem słońca przyprowadzę je do obozu. Musimy schronić się razem w namiocie, gdyż ogień nie wytrzyma pierwszego podmuchu wiatru.

- Chciałabym wiedzieć, skąd czerpiesz te informacje - uśmiechnęła się lekko Kethry. - W przepowiadaniu pogody bijesz mnie na głowę.

- Nazwij to intuicją Shin’a’in - wzruszyła ramionami Tarma, zastanawiając się, czy cudzoziemka, w dodatku czarodziejka, może dowiedzieć się o jej zawoalowanych nauczycielach. Czy mieliby oni coś przeciw temu? Tarma nie miała pojęcia i na wszelki wypadek wolała nie ryzykować. - Czy zdołasz ugotować naszą kolację przed śnieżycą?

- Zdołam nawet więcej, o ile pamiętam zaklęcia. - Czarodziejka nadziała mięso na patyki i umieściła nad płomieniem, po czym wyciągnęła dłonie nad ogniem i zaczęła coś szeptać, w skupieniu przymykając oczy. Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Tarma zafascynowana patrzyła, jak ogień i znajdującą się nad nim kolację otoczyła przezroczysta, złotawa mgiełka.

- Bardzo ładne, ale po co to? - zapytała Tarma, kiedy Kethry cofnęła ręce.

- Po pierwsze odcięłam dopływ wiatru, po drugie - osłona zatrzymuje ciepło, dzięki czemu mięso upiecze się szybciej.

- A ty czym za to zapłacisz? - Tarma przebywała w towarzystwie Kethry na tyle długo, by zorientować się, iż magia zawsze miała swoją cenę. W przypadku Kethry była to zwykle energia rzucającego zaklęcie, czyli jej samej.

Czarodziejka uśmiechnęła się, słysząc oskarżenie w głosie wojowniczki.

- Nie tak dużo, jak przypuszczasz. Tę polankę często wykorzystywano jako miejsce nocnego postoju i zatrzymało się tu wielu podróżnych, zostawiając wystarczającą ilość energii, którą może wykorzystać jedynie mag. Magowie zaś rzadko wędrują Drogą Kupców. Kiedy już muszą podróżować, wybierają Trakt Kurierów.

- Więc?

- Więc energii zgromadzonej w tym miejscu wystarczy nie tylko na przygotowanie kolacji, lecz także na dodatkowe osłonięcie naszego namiotu.

Tarma kiwnęła głową, zadowolona, iż jej siostra nie doprowadzała się do wyczerpania tylko po to, by nieco wcześniej mogły zjeść posiłek.

- Kiedy szukałam paszy dla zwierząt, znalazłam także coś dla nas...

Zaczęła wyciągać z kieszeni kłącze pałki, korzonki i orzechy.

- Niezbyt wiele, ale przyda się jako uzupełnienie kolacji, może nawet zostanie na śniadanie.

- Wspaniale! Króliki są młode, małe i niezbyt tłuste. Czy to się gotuje?

- Lepiej smakuje na surowo.

- Świetnie, czy chcesz pomóc mi przygotować schronienie?

- Tylko jeśli powiesz mi, co robić. Nie mam pojęcia, do czego zdolne są wasze północne śnieżyce.

Kethry rozbiła już namiot na środku polanki, pod osłoną stosu kamieni, przysypała poły płótna od zewnątrz śniegiem, od wewnątrz zaś uformowała ochronny wał z mchu i gałęzi. Podłogę wyścieliła sosnowymi gałązkami. Tarma pomogła czarodziejce mocniej przywiązać sznurki do kołków i przycisnąć luźne kawałki pokrycia śniegiem oraz kamieniami, jakie udało im się znaleźć.

Już w czasie pracy zauważyły oznaki nadciągającej śnieżycy: wiatr przybrał na sile i niebo na północy zaczęło ciemnieć. Tarma przyjrzała się uważnie zbierającym się chmurom.

- Mam nadzieję, że kolacja już gotowa, inaczej nie zdążymy jej zjeść.

- Jest gotowa.

- Zresztą nie pierwszy raz przyszłoby nam jeść surowe mięso. Pójdę po wierzchowce.

Tarma przyprowadziła zwierzęta po kolei, najpierw muła, potem swoją klacz. Tyłem wprowadziła je do namiotu i nakłoniła do położenia się wzdłuż ścian, z głowami skierowanymi ku wejściu, na wypadek, gdyby coś je wystraszyło. Teraz, kiedy obie ułożą się pośrodku, będą mogli wszyscy grzać się nawzajem. Po raz kolejny Tarma podziękowała w myśli Bogini za to, że udało się jej znaleźć dla Kethry takiego wierzchowca. Żadnego konia, oprócz Shin’a’in, nie udałoby się namówić do podobnego wyczynu.

Kethry wsunęła się do środka, trzymając upieczone mięso zawinięte w skórę. Zapach jedzenia przypomniał Tarmie, że od rana nie miała nic w ustach. Kiedy Kethry ułożyła się obok swej partnerki, Tarma zasznurowała wejście.

- Trzymaj to i znajdź sobie wygodne miejsce - powiedziała czarodziejka. Tarma oparła się o Kessirę, Kethry zaś uklękła na wolnym kawałku podłogi i uniosła ręce ze skierowanymi na zewnątrz dłońmi na wysokość podbródka. Zamknęła oczy, a jej twarz zastygła jak maska. Na podstawie tych oznak Tarma wywnioskowała, że Kethry zamierza rzucić zaklęcie znacznie trudniejsze niż przy gotowaniu posiłku.

Czarodziejka zaczęła nucić monotonnie, rytmicznie przechylając się na boki. Tarma dostrzegła nagle poruszającą się cienką strużkę słabego, żółtawego światła, jak przebijający wodę promień słońca. Z pewnością uznałaby je za promień słoneczny, gdyby nie to, że słońce już niemal zaszło.

Kethry nuciła dalej, a smuga światła rozjaśniała się i poszerzała. Po chwili, jakby w odpowiedzi na ostre słowo rozkazu czarodziejki, rozdzieliła się na sześć promieni. Kiedy Kethry rozpoczęła kolejną pieśń, promyki skoczyły ku ścianom namiotu i ustawiły się pod nimi w równych odstępach. W tej właśnie chwili Tarma omal nie wyskoczyła ze skóry, zwłaszcza gdy jeden z nich przeszedł przez nią - kiedy jednak nie poczuła bólu i nic się jej nie stało - odprężyła się. Zwierzęta w ogóle nie zwracały uwagi na dziwne światełka.

Teraz z promieni zaczęły wysnuwać się jaśniejące nici, które po chwili splotły się z sobą w rodzaj sieci czy nawet koronki. Kiedy pokryły cały dach namiotu, wiatr, dotąd szarpiący płótnem, odsunął się, a wewnątrz zrobiło się zdecydowanie cieplej.

Kethry oparła się ciężko o muła.

- Magia kosztuje cię mniej niż przypuszczam, tak?

- Jeszcze kilka takich uwag i śpisz na dworze.

- Najpierw musiałabyś pokonać Kessirę. Zjedz coś. - Tarma podała czarodziejce połowę królika - mięso było nadal zadziwiająco ciepłe i soczyste. Z apetytem zabrały się do jedzenia, obgryzając kości do czysta i wysysając z nich szpik. Zakończyły kolację korzonkami przyniesionymi przez Tarmę, przy czym większa część porcji przypadającej na wojowniczkę powędrowała niepostrzeżenie do Kessiry.

Kiedy skończyły, słońce zaszło, a zawieja osiągnęła pełną siłę. Tarma wyjrzała przez szczelinę - ognisko dawno zgasło, jednak otaczająca namiot osłona dawała nikłą poświatę; nie na tyle silną, by przy niej czytać, lecz wystarczającą, by móc rozejrzeć się wokół.

- Co to jest? - zapytała, wskazując pajęczynę światła. - Skąd się wzięło?

- To odmiana zaklęcia budującego osłonę z ognia, magiczna energia objawiająca się w postaci fizycznej. Częściowo pochodzi ode mnie, częściowo stąd, wystarczyło ją tylko nieznacznie zmodyfikować. Krótko rzecz biorąc, powiedziałam energii, iż uważam ją za ścianę, a ona mi uwierzyła. Dzięki temu mamy zasłonę oddzielającą nas od śnieżycy.

- No tak. Powiedziałaś tej świecącej rzeczy, że jest ścianą, a ona ci uwierzyła...

Kethry zachichotała na widok wyrazu twarzy wojowniczki.

- Dlatego jednym z najważniejszych atrybutów dobrego maga jest jego silna wola. Musi przekonać energię, że jest tym, czym on chce.

- Czy tak właśnie pracują czarodzieje?

- Masz na myśli wszystkich, czy tylko magów z Białych Wiatrów?

- To są jeszcze inni?

- A skąd według ciebie biorą się czarodzieje? Czekają w kapuście, aż mistrz ich znajdzie?

- Jedyni czarodzieje w klanach to szamani, a oni rzadko posługują się magią. Raczej uzdrawiają, doradzają i strzegą wiedzy. Kiedy potrzebujemy magii, prosimy Ją o to.

- I Ona odpowiada? - Kethry szerzej otworzyła oczy.

- Na ogół tak, chyba że ma ważny powód, by postąpić inaczej. Jest nam bardzo bliska, bliższa niż większość bóstw jakimkolwiek innym ludom. Może właśnie dlatego, że rzadko Ją o coś prosimy. Opowiada się u nas historię... - uśmiechnęła się Tarma - o myśliwym, któremu zawsze sprzyjało szczęście, aż w końcu zaczął on zbyt mocno na nim polegać. Kiedy szczęście go opuściło, nie zdołał już nic upolować. Wreszcie poszedł do szamana i spytał, czy Ona nie wysłuchałaby jego prośby o pomoc. Szaman zmierzył go wzrokiem i odparł spokojnie: “Jeszcze nie zginąłeś”.

- To znaczy, że nie starał się wystarczająco mocno?

- Właśnie. Ona jest naszą ostatnią deską ratunku i lepiej dobrze zważać na to, o co się Ją prosi - zwykle się to otrzymuje, lecz zgodnie z Jej uznaniem. Najgorzej zaś wychodzą na tym ci, którzy nie byli uczciwi wobec Niej lub wobec samych siebie. Dlatego na ogół o nic nie prosimy.

Tarma rozgadała się, widząc zainteresowanie Kethry, zresztą po raz pierwszy miała okazję opowiedzieć czarodziejce o swoich wierzeniach. Dotąd na ogół obie były zajęte innymi sprawami lub nie miały czasu na swobodną rozmowę.

- Najłatwiej porozumieć się z Nią jako Panną i Matką, to najłagodniejsze, najbardziej wyrozumiałe Jej aspekty. Najgorsze zaś to Wojowniczka i Starucha. Panna i Matka nie przyjmują przysiąg, Starucha i Wojowniczka - tak. Zaprzysiężeni Staruchy... nie, nie powiem ci, sama zgadnij, czym się zajmują.

- Hmm... - Kethry zmarszczyła brwi i przygryzła paznokieć. - Szamani?

- Zgadza się! Oraz uzdrowiciele i po dwoje starszych w każdym klanie, którzy oprócz tego mogą być także uzdrowicielami czy szamanami. Są oni związani przysięgą, jak Kal’enedral, tylko że służą swymi zmysłami i zdolnościami, nie rękami. Jednak tak samo ich najwyższym celem jest dobro wszystkich klanów. A teraz ty opowiedz mi o magach - poprosiła, równie zaciekawiona czarodziejami, jak Kethry - Shin’a’ain.

- Na świecie istnieje wiele szkół magii, ja zaś uczyłam się w Białych Wiatrach. Zaraz, zacznijmy od podstaw. Magia ma trzy źródła: pierwsze to energia samego maga - do tego, by ją wykorzystywać, potrzeba daru, jednak nie spotkałam nikogo, kto by go w pełni osiągnął. Słyszałam, że na północy niektórzy umieją posługiwać się czystą magią umysłu, zamiast jedynie wykorzystywać ją do wyszukiwania dodatkowych źródeł mocy.

- Masz na myśli Valdemar?

- Tak! - Kethry wyglądała na zaskoczoną zasobem wiedzy Tarmy. - Drugie źródło mocy to energia wytwarzana przez istoty żywe, tak jak ogień to źródło światła. Trzeba mieć dar, by ją dostrzec, lecz nie potrzeba go do korzystania z niej. Duża ilość energii uwalnia się naraz w momencie śmierci każdej żywej istoty - to dlatego tylu magów pozbawionych daru kieruje się ku magii krwi. Trzecie źródło natomiast to energia istot nie żyjących na tym świecie, lecz w światach równoległych do niego - to jak karta książki: ma dwie strony, każdą inną, lecz obie przylegają do siebie. Nazywamy to miejsce Innymi Równinami. Jedna Równina przypada na każdy element, jedna na to, co nazywamy demonami, i ostatnia - na bardzo potężne istoty, nie bóstwa, lecz przyjaźnie usposobione do ludzi. Może jest tych Równin więcej, ale na razie nic nie wiadomo o jakichkolwiek nowych odkryciach. Istoty pochodzące z pierwszych czterech Równin, przyporządkowanych czterem elementom, można nakłonić do współpracy, wyświadczając im drobne przysługi lub obiecując coś w zamian.

- Czy to właśnie coś takiego walczyło wraz z tobą przeciwko temu czarodziejowi na skrzyżowaniu w Brether?

- Tak, i przez tę walkę źródła mojej energii niemal się wyczerpały. Zużyłam prawie cały jej zapas, jaki ostatnio udało mi się od nich otrzymać. Na szczęście nie zadłużyłam się przy tej okazji, inaczej teraz spędzałybyśmy zapewne czas na poszukiwaniach śnieżnej róży dla varirów. Można jednak poradzić sobie z nimi w jeszcze inny sposób - zmusić bądź zachęcić do współpracy za pomocą magicznych węzłów lub siły własnej woli. Istoty z Równiny Otchłani można przekupić energią płynącą z cierpienia i śmierci - one się nią żywią - lub związać magią z naszym światem. Jednak nie namówisz ich do niczego, jeśli nie masz woli silniejszej niż one. Istoty żyjące na szóstej Równinie, zwanej Niebiańską, nie dadzą się zmusić ani nakłonić do niczego i odpowiadają na wezwanie maga tylko wtedy, kiedy same chcą. Każdy czarodziej może nawiązać kontakt z mieszkańcami Równin, to jedynie kwestia znajomości zaklęć otwierających granice pomiędzy światami. Różnica pomiędzy szkołami magów polega na zasadach etycznych przez nie wyznawanych, a odnoszących się do zdobywania i wykorzystywania mocy.

- W takim razie, czego uczy twoja szkoła? - Tarma położyła się z rękoma wyciągniętymi wzdłuż grzbietu Kessiry i podrapała ją pieszczotliwie za uchem. Klacz w leniwym zadowoleniu kiwała sennie głową. Przez ostatnie sześć miesięcy Kethry nigdy tyle o sobie nie opowiadała.

- My nie zmuszamy istot z innego świata do współpracy, nigdy. Z demonami z Równiny Otchłani w ogóle się nie zadajemy - chyba że chodzi o odesłanie ich z powrotem lub zniszczenie. Nie czerpiemy mocy z zadawania bólu i śmierci, uważamy, iż nasze dary zostały nam dane w określonym celu - by użyć ich w służbie najwyższego dobra. Dlatego wędrujemy, dlatego nie przyjmujemy stałych posad na dworach bogaczy.

- Dlatego także jesteście biedni i tak nieliczni - przerwała jej odkrywczo Tarma.

- Chyba tak - uśmiechnęła się Kethry. - Nie mamy zmysłu praktycznego. Ale być może dlatego Potrzeba mnie wybrała.

- She’enedra, dlaczego nie chcesz pojechać do Mornedealth?

- Ja...

- Dlaczego nigdy nie opowiedziałaś mi o swoim domu i rodzinie? - Tarma miała czas, by zastanowić się nad uwagą swego nauczyciela, a kiedy Kethry zaczęła dawać jej lekcję wiedzy o magii, uzmysłowiła sobie, iż w gruncie rzeczy nic o niej nie wie. Pogrążyła się we własnych bolesnych wspomnieniach, lecz teraz zdała sobie sprawę, że unikanie przez Kethry rozmów o przeszłości świadczyło o równie smutnych przejściach. Tarma założyłaby się o pieniądze, których nie miała, iż tajemnica wiązała się ściśle z Mornedealth.

Kethry zacisnęła usta w zbyt dobrze znanym Tarmie grymasie bólu.

- Prędzej czy później i tak się dowiem, she’enedra. Nie mamy innego wyjścia, musimy udać się do Mornedealth i spróbować zarobić tam trochę pieniędzy, by ruszyć dalej, inaczej umrzemy z głodu. A jeśli w jakiś sposób mogę ci pomóc, chcę tym bardziej wiedzieć - jesteś teraz moim klanem, a nikomu, kto krzywdzi moich ziomków, nie ujdzie to bezkarnie!

- Nie, nie możesz mi pomóc...

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •