Latimarowie 1 - Czarna perła - Cassidy Laura, Latimarowie

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LAURA CASSIDY
Czarna perła
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był styczeń 1536 roku.
Elizabeth de Cheyne otuliła się szczelniej peleryną z grubej
wełny i wsunęła mokre loki pod przemoczony kaptur. Podczas
kilkudniowej podróży ziąb był wprost nie do zniesienia. Eliza­
beth, przez najbliższych nazywana Bess, tęskniła za domem,
który został na zachodzie kraju, w Devonshire. Ze smutkiem
spoglądała z wozu na odległe zbocza dewońskich wzgórz, za
towarzysza mając jedynie zgarbionego pod burą peleryną woź­
nicę, który wiózł ją na spotkanie nieznanego losu.
- Czy jeszcze daleko, sir? - spytała nieśmiało.
Stary burknął coś niewyraźnie i zaciął batem zabiedzonego
siwka.
To, że woźnica przez całą drogę udawał, iż nie rozumie jej
wymowy, ledwie naznaczonej szczególnym akcentem właści­
wym mieszkańcom Devonshire, dodatkowo przygnębiało Eliza­
beth. W zajazdach, do których wstępowali, zdana była wyłącz­
nie na siebie, bo stary zajmował się tylko swoimi sprawami,
a przecież miało być zupełnie inaczej. Ojciec wysłał ją do Lon­
dynu z wędrownym handlarzem Willem Soamesem właśnie dla­
tego, że ten, jako człowiek obrotny i doświadczony, miał zaopie­
kować się dziewczyną podczas jej pierwszej podróży w świat.
Na wspomnienie ojca oczy Bess wypełniły się łzami, szybko
jednak otarła je wierzchem dłoni i powiedziała z nagłym gniewem:
- Niechże mi pan wreszcie raczy odpowiedzieć, sir! Pytam,
jak długo jeszcze będziemy dziś jechać?
stary spojrzał zdumiony na pasażerkę. Po raz pierwszy wiej-
ska myszka pokazała pazurki. Przy całej swej gburowatości,
czuł dla niej swoisty szacunek. Dziewczyna bez narzekania zno-
siła trudy długiej podróży, która odbywała się w najgorszej po-
rze roku. Nie zrażając się jego milczeniem, z pogodą przyjmo­
wała coraz to nowe trudności, a choć sama musiała zadbać o to,
by zjeść gorący posiłek lub dostać czystą pościel, zawsze uśmie­
chała się słodko i uprzejmie rozmawiała. Aż tu nagle zapłonęła
złością. Właściwie nie miał się czemu dziwić, w końcu była ry­
cerską córką.
Wprawdzie jej ojciec, Robert de Cheyne, którego dworską
karierę przekreślił wypadek podczas turnieju, uprawiał ziemię
jak chłop, lecz był szlachcicem. Po powrocie z Londynu Robert
poślubił miejscową dziewczynę, śliczną i znaną ze zdrowego
rozsądku córkę swego sąsiada. Owocem ich związku była Eli­
zabeth. Dziewczyna najwyraźniej wrodziła się w ojca, po któ­
rym odziedziczyła harmonijną budowę ciała, jasne włosy i oczy
barwy pogodnego nieba. Mimo skromnego pochodzenia, była,
dzięki staraniom ojca, doskonale wychowana. Jednak w tej
chwili niebieskie oczy spoglądały na Willa lodowato, by więc
udobruchać swoją rozgniewaną pasażerkę, mruknął:
- Nim się ściemni, zobaczy panienka Greenwich.
- Och.
Ta wiadomość jeszcze bardziej ją przygnębiła. Choć koleba­
nie się na wybojach wiejskich dróg i marznięcie w zimowej sza­
rudze nie należało do przyjemności, wolała to, niż borykanie się
z problemami, jakie czekały na nią w Londynie. Czuła głęboką
urazę do ciotki, która nagle przypomniała sobie o bratanicy
i uparła się, że sprowadzi ją na dwór Tudorów, gdzie zresztą
wcześniej umieściła swoją córkę Margaret.
Od czasu wypadku Robert de Cheyne tylko raz skontaktował
się ze swoją siostrą Isobel. Było to przed siedemnastu laty, gdy
przesłał do niej krótką wiadomość o narodzinach córki. W od­
powiedzi dostał list z gratulacjami i srebrny kielich, który od tej
pory stał w głównej izbie domu.
Rodzice Isobel i Roberta od dawna nie żyli. Gdy brat zaraz
po tragicznym wypadku odrzucił siostrzaną pomoc, Isobel po­
zostawiła go własnemu losowi, by - jak to powiedziała swoim
przyjaciółkom - „gnił w jakiejś dziurze w Devonshire".
Prawda zaś wyglądała tak, że Robert de Cheyne zabłysnął na
dworze jako znakomity atleta i sportowiec, stając się ułubień-
cem młodego króla Henryka*. Po tragicznym wypadku, przy­
kuty do łóżka i skazany na długą rekonwalescencję, a być może
nawet na dożywotnie inwalidztwo, marzył tylko o tym, by
ukryć swój wstyd przed światem. Król Henryk i przyjaciele,
wszyscy z jednej gliny - młodzi, przystojni, szaleńczo odważni
i z pogardą odnoszący się do gorszych od siebie - natychmiast
o nim zapomnieli. Robert de Cheyne rzadko wspominał lata
młodości spędzonej na dworze. Kiedy już wygrzebał się z ran,
zaszył się z młodą żoną w niewielkim gospodarstwie, w okolicy,
gdzie nikt nie pamiętał o jego upokorzeniu.
Bess niewiele o tym wszystkim wiedziała. Znała swego ojca
jako serdecznego, łagodnego i wyrozumiałego człowieka, który
czasami pogrążał się w głębokiej zadumie.
* Henryk VIII Tudor (1491-1547), król angielski od 1509 r. Jeden z
najwybitniejszych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych władców historii
nowożytnej. Gdy papież nie udzielił mu zgody na rozwód z pierwszą żoną,
Katarzyną Aragońską, zerwał z kościołem katolickim i utworzył w 1534 roku
kościół anglikański. Złowrogą sławę zyskał z powodu swych licznych
i nieraz krwawo zakończonych małżeństw. Jego drugą żoną była Anna
Bołeyn, która, gdy nie dała mu dziedzica, a tylko córkę, została oskarżona
o zdradę i ścięta; trzecia żona, Jane Seymour, urodziła mu syna i zmarła;
z czwartą, Anną Kłiwijską, gdy mu zbrzydła, rozwiódł się; piątą, Katarzynę
Howard, kazał ściąć za zdradę; przeżyła go dopiero szósta żona, Katarzyna
Parr (przyp. red.).
Wiedziała, że pochodził ze szlachetnego rodu, co w widomy
sposób odróżniało go od innych znanych jej mężczyzn - braci
jej matki, kuzynów, miejscowych gospodarzy - i nieświadomie
naśladowała jego sposób bycia i mówienia, a także przejęła od
niego ironiczne, nieco kostyczne poczucie humoru. Jej dumne
rysy, odziedziczone po ojcu, rozświetlały blaskiem dziewczęcej
urody pełne mozołu i trudu życie Roberta de Cheyne. Choć nie
było im lekko, Bess przez siedemnaście lat życia na wsi była
szczęśliwa. Jak wszyscy pracowała ciężko od świtu do zmierz­
chu, lecz matka dbała, by jej jedynemu dziecku niczego nie bra­
kowało. Karmiła ją świeżymi warzywami i nabiałem, dzięki
czemu wyrosła na zdrową i dorodną dziewczynę, nie szczędziła
też serdecznej czułości.
Znów wróciła myślami do wydarzeń, które sprawiły, że wy­
ruszyła w podróż. Nawet do ich sennej wsi w Devonshire do­
tarły wieści, że król odsunął swoją szlachetną i pobożną żonę
dla kobiety z ludu, a co gorsza, jak twierdzili niektórzy, czarow­
nicy. Bess przygryzła wargi. Nie znała się na sprawach króle­
stwa, ale pamiętała zmarszczone brwi ojca i wypowiedzianą su­
rowym tonem opinię, że takie traktowanie szlachetnej damy
przynosi władcy hańbę.
Jednak jej matka była innego zdania. Każdy mężczyzna pragnie
synów, twierdziła, a król potrzebuje dziedzica bardziej niż ktokol­
wiek inny. Tymczasem królowa Katarzyna dotąd urodziła mężowi
tylko jedną córkę i szybko zbliżała się do wieku, w którym nie bę­
dzie już mogła mieć więcej dzieci. Joan de Cheyne pochodziła
z prostej rodziny i było dla niej oczywiste, że łudzi bezdzietnych
czekał marny los. Na wsi nikt nie dałby sobie rady bez pomocy
krzepkich synów, siostrzeńców i bratanków.
Jednak córka przysporzyła tak wiele radości Robertowi de
Cheyne, że niemal zapomniał już o rozczarowaniu spowodowa­
nym brakiem męskiego dziedzica. Bess była nad wyraz pojętna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •