Lerum May Grethe - Córy Życia 28 - Srebrne zwierciadło,

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
May Grethe Lerum
ZWIERCIADŁO
Córy Życia 28
SREBRNE
ROZDZIAŁ I
Lyster, 8 września 1756
Reina przełykała raz po raz ślinę, ale to okropne
zwierzę podchodziło coraz wyżej do gardła, chyba
chciało ją udławić, kosmate i napęczniałe.
Myślała, że będzie płakać, krzyczeć i wyć albo po pro­
stu ucieknie, żeby ukryć twarz w spódnicy matki. Pła­
kali wiele, wszyscy, Reina miała jednak wrażenie, że łzy
zasychają jej w żołądku jak szare bryłki błota.
To z tych bryłek błota wychodziło owo kosmate
zwierzę i teraz pełzło w górę do gardła.
Widziała jak przez mgłę ludzi zebranych przy lśnią­
cym stole, na którym Marja tyle razy stawiała najwy­
myślniejsze dania. Dzisiaj żadna kucharka z Kopenhagi
nie hałasowała miedzianymi rondlami i garnkami w wiel­
kiej kuchni. Dzisiaj tylko służące z VildegSrd nagotowa-
ły pełne garnki kaszy, podawanej z tłustą śmietaną. Roz­
noszono też piwo i świeże mleko, bo zwierzęta wróciły
już z górskich pastwisk i szałasy pasterskie jak każdej je­
sieni oddano we władanie różnych podziemnych istot.
Dziewczynka rozglądała się i patrzyła, szukała twa­
rzy, w której mogłaby wyczytać coś więcej.
Ale wszystkie oblicza zlewały się w jedno, w pobliżu
siedziała Helena, ukryła swoje rude włosy pod czepkiem
mężatki, obok niej Ingałill, ubrana w coś połyskliwego,
ciemnozielonego. Bendik położył ręce na kolanach i tak
pochylił głowę, że podbródek opierał się na białej,
usztywnionej koszuli.
Widziała też bliźniaki, jak się kręcą, na pogrzebie stali
nieco wyżej niż ona, teraz jednak próbowali się schować
za chińskim abażurem dużej lampy w rogu salonu, docie­
rały stamtąd nieprzystojne chichoty i śmiechy. Karl Mar­
tin, który był jej ciotecznym wujem i synem Marji, wy­
szedł dzisiaj ze swojej malej chatki w Oppdal. Twarz miał
szarą niczym zmoczony papier, ale siedział wyprostowa­
ny i przyglądał się zgromadzeniu przenikliwym wzrokiem.
Przyszedł też pisarz. I pastor Cimber, rzecz jasna. Stał
przy drzwiach i wychylał jeden kufel piwa za drugim,
rozmawiał z nowym dzwonnikiem nazwiskiem Christen
Andersen Berg. Reina mogła wiele wyczytać w młodej
twarzy dzwonnika, ale nie było to nic interesującego.
Był też major zarządzający oddziałem w Karlsgard.
Srebrne epolety lśniły niczym ozdobne dekoracje. Dziew­
czynka dostrzegła też właściciela dużego majątku z Kau-
panger, kilku lensmanów ze wsi położonych dalej nad
fiordem. Słyszała, o czym dyskutowali: kto teraz zostanie
lensmanem w Lyster? Po zamordowaniu Marji gospodarz
Storlendet siedział pod kluczem, i to nie w piwnicy sta­
rego lensmana, ale w domu dla umysłowo chorych.
Pastor Cimber chrząknął, spojrzał z lękiem w stronę
proboszcza i otworzył usta:
- Chciałbym was prosić, drodzy przyjaciele, byśmy
odśpiewali psalm. Psalm na pocieszenie i dla podniesie­
nia na duchu w tym okrutnym czasie.
Szmer rozmów ucichł. Ludzie zaczęli śpiewać i nagle
ponad wszystkimi zachrypniętymi głosami uniósł się ja­
sny i piękny śpiew. Początkowo Reina myślała, że to
Emmi, wiedziała bowiem, że ma wysoki i silny głos. Ale
ten śpiew nie mógł wydobywać się z gardła tak drobnej
istoty jak Emmi. Wznosił się aż do sufitu, silny i czysty
niczym wzburzony strumień na wiosnę albo jak krzyk
żurawi lecących kluczem na południe.
Reina omal nie przestała śpiewać. Ostrożnie odwróci­
ła głowę, ale nic nie widziała ponad głowami dorosłych,
którzy zdawali się wyrastać wprost z nakrytego obrusem
stołu i siedzieli podzieleni na dwoje, poruszając ustami.
Poczuła się źle.
Szturchnęła w bok swego brata Benjamina, który na­
tychmiast zrozumiał, o co chodzi.
- Chodź, mała, wyprowadzę cię na dwór. Nie wyglą­
dasz za dobrze...
Benjamin miał dwanaście lat, prawie mężczyzna.
Oparła się o niego, czuła, że szum w głowie narasta. Nie
kontrolowała, gdzie stawia stopy, ale Benjamin był od
niej znacznie wyższy i trzy lata starszy, żywiła głębokie
zaufanie, że on jej pomoże.
Nie zatrzymała się, dopóki chłodne wrześniowe po­
wietrze nie owionęło jej twarzy, ale nawet wtedy miała
problemy z oddychaniem. Benjamin przestraszył się nie
na żarty.
- Co się stało, Reina? Czy mam zawołać mamę? Re­
ina? Reina...
Odpływała od niego, wiedziała, że wkrótce ciasny
ciemny korytarz zamknie się nad nią, a głos Benjamina
rozpłynie się. Chciała mu tylko powiedzieć, że to nic
groźnego, że już przedtem coś takiego przeżywała, że
jutro obudzi się znowu rześka i zdrowa.
Ale nie zdążyła.
A kiedy w końcu otworzyła oczy, była zmęczona
i miała sucho w ustach. Leżała w łóżku, zaciskała zęby
na trzonku drewnianej łyżki.
Wieczór zapadł szybko, teraz, około święta Marii,
ciemności nadchodziły co dzień wcześniej. Na szczęście
pogoda mimo jesieni była ładna i niezbyt chłodna. Ale
zimne powietrze ciągnęło od gór, a rano na łąkach w do­
linie i na zboczach leżał szron.
Pozostały jeszcze blisko dwa tygodnie do jesiennego
zrównania dnia z nocą, ale lato było definitywnie skończo­
ne. Dla Emmi także życie się zatrzymało. Diana znalazła
ją kompletnie pijaną na podłodze niebieskiej łazienki, Em­
mi próbowała podciąć sobie żyły brzytwą Remmermanna.
Na szczęście rękę miała zbyt niepewną, przecięła skórę
i mięsień lewej ręki, ale gruba żyła została nienaruszona.
Diana nie krzyczała, zacisnęła na ramieniu kobiety je­
dwabny sznur od zasłon i zaciągnęła ją do swojego po­
koju. Potem umyła podłogę i ściany zimną wodą, w koń­
cu zamknęła się razem ze swoją bladą przyjaciółką.
- Nikomu nie mów - mamrotała Emmi tej nocy. - Ni­
gdy o tym nie wspomnij ani słowem, nie zniosłabym...
- Martwię się o Reinę - powiedziała Johanna cicho.
Ravi siedział w nogach jej łóżka i delikatnie gładził
przez kołdrę biodro żony. - Ona chyba nie jest chora?
Spojrzał na nią. Dziwne, jak ona niczego nie widzi.
Nie chce widzieć.
- Nie, nie sądzę. Zjadła sporo mlecznej zupy i owsia­
nych podpłomyków. Zjadłaby nawet więcej, ale nie
chcieliśmy jej na to pozwolić.
- Czy teraz śpi?
- Tak, teraz śpi. Będzie spać długo. Jutro powinna od-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •