Lackey Mercedes, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mercedes Lackey
Larry Dixon
Biały Gryf
Tłumaczyła Joanna Wołyńska
Dedykujemy tę książkę naszym rodzicom
Edwardowi i Joyce Ritche'om
Jimowi i Shirley Dixonom
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Światło.
Od grzebienia do szponów, od głowy do ogona będzie wyrzeźbione w świetle.
Skandranon Rashkae złożył głowę na łapach i kontemplował widok miasta rozciągającego się nad zatoką. Jego intensywna biel odbijała się od trawy porastającej klif, na którym zbudowano Białego Gryfa, a słońce prześlizgujące się po dachach domów nadawało mu wygląd rzeźby ze śniegu, który nigdy tu nie padał.
Burze magiczne narobiły takiego zamieszania, że nie zdziwiłaby mnie śnieżyca w środku lata...
Na szczęście Kaled'a'in z Białego Gryfa byli przygotowani na najdziwniejsze zmiany pogody. Zbudowaliśmy nasze miasto tak, jak Urtho swą fortecę. Niestraszne nam najgorsze burze.
Tylko kolejny kataklizm mógłby zrównać z ziemią Białego Gryfa, a i wtedy ruiny przez długie lata znaczyłyby miejsce, gdzie go wzniesiono, dopóki przyroda nie upomniałaby się o swoje... Skan potrząsnął głową.
Dlaczego myślisz o zniszczeniu, głupi gryfie? Nie masz się czyni martwić, że przychodzi ci do głowy drugi Ma'ar? Przyszedłeś tu odpocząć, pamiętasz?
O tak, odpocząć. Od dawna nie miał okazji do relaksu, bo całe dnie wypełniało mu rozwiązywanie cudzych problemów. Westchnął z rozdrażnieniem, zagłuszając na moment szum fal, a potem spojrzał na zatokę: na drugim brzegu, pod nawisem skalnym w kształcie dzioba, zobaczył przystań zbudowaną dla małej floty rybackiej.
Rok przeprawialiśmy się przez morze, a budowa miasta zajęła nam dziewięć lat. Nigdy nie myślałem, że tyle osiągniemy, nie mogąc już posługiwać się zaklęciami magicznymi. Westchnął ponownie, tym razem z zadowoleniem. Budowa miasta jeszcze się nie skończyła, ale Kaled'a'in żyli w lepszych warunkach niż kilka lat temu, kiedy to gnieździli się na szczycie klifu w namiotach i prowizorycznych szałasach. Na początku chcieli wybudować swą siedzibę właśnie tam, na szczycie, ale generał Judeth nalegała, aby założyć miasto na tarasach wykutych w skale i w ten sposób uczynić je niezdobytym. Gdy tylko dostrzegła klify zachodniego wybrzeża, wiedziała, jak powinna wyglądać ich siedziba.
Skan podziwiał jej odwagę i determinację, kiedy tłumaczyła każdemu z osobna, że jej plany nie tylko można, ale wręcz należy wprowadzić w życie. Nic dziwnego, że Urtho powierzył jej dowodzenie jedną ze swych kompanii. Ta kobieta była ze stali.
Skała okazała się na tyle podatna, aby w niej rzeźbić, i wystarczająco twarda, aby utrzymać budynki wystawione na deszcz, wiatr i fale; Judeth, córka kamieniarza, wiedziała o tym od chwili, gdy dotknęła klifu. Kiedy wykuli już pierwsze tarasy i postawili pierwsze budynki, zauważyli, że miasto przypomina gryfa z rozłożonymi skrzydłami. Niektórzy uznali to za znak, inni za przypadek, ale nikt nie miał wątpliwości, jak ochrzcić nową siedzibę.
Biały Gryf, dla uczczenia Skandranona Rashkae, który już nie farbował piór na czarno, a czas spędzony między dwiema Bramami wybielił go tak bardzo, że jedynymi ciemniejszymi punktami na jego ciele były delikatne kropeczki wzdłuż grzbietu. Biały Gryf miał nadal mieszane uczucia i zazwyczaj był zażenowany podobną czołobitnością. Wystarczy udawać bohatera i wszyscy, od dzieci po starców, uznają cię za niezwyciężonego! Najbardziej denerwował go fakt, że wszyscy nieludzie wśród Kaled'a'in ogłosili go przywódcą, a reszta ochoczo podążyła w ich ślady.
I pomyśleć, że ja, głupi, marzyłem kiedyś o rządzeniu. Gdzie miałem rozum.
Tak naprawdę nie chciał dowodzić podczas pokoju: chciał podejmować szybkie, śmiałe decyzje, w mgnieniu oka zmieniać przebieg bitew genialnymi rozkazami, a nie rozsądzać spory między hertasi i kyree i ustalać, gdzie najlepiej umieścić szamba... Zebrania Rady nudziły go śmiertelnie i nie rozumiał, dlaczego ludzie uważają, że skoro był bohaterem, był również mędrcem. Zarządzanie nigdy nie należało do jego ulubionych zajęć i, prawdę mówiąc, radził sobie fatalnie.
Na szczęście mam doradców przymykających oczy, gdy kradnę ich pomysły, i wiem, kiedy należy trzymać dziób zamknięty i udawać mądrzejszego, niż jestem.
Uchodźcy, a potem budowniczowie przeżyli mimo jego dowództwa i mieli nareszcie prawdziwe domy z wapienia błyszczącego w słońcu, a ulice miasta wyłożyli tłuczonymi muszlami. W Białym Gryfie wystarczy miejsca dla kolejnych pięciu czy sześciu pokoleń Kaled'a'in...
A kiedy zrobi się tu ciasno, mnie już dawno nie będzie.
Wykuwanie tarasów i doprowadzanie wody trwało pół roku i na szczęście magia nie sprawiła żadnych niespodzianek. Źródło na szczycie klifu zapewniało świeżą wodę, doprowadzoną do kilku studni na terenie miasta. Oczywiście, można ją było odciąć - Skan dawno przestał używać słowa „niemożliwe” - ale wymagało to wysiłku i wielu zaklęć. Miasto nie było niezdobyte, ale ulice i zaułki zbudowali tak, aby jeden łucznik stojący w odpowiednim miejscu mógł powstrzymać armię. Atak Ma'ara był gorzką, ale pożyteczną nauczką.
Skan podniósł głowę i wciągnął w płuca powietrze.
Woda morska, algi i ryby. Świeże ryby, kutry wracają. Przyzwyczaił się - już do nowych zapachów i wszechobecnej słonej wody. Masa wody, na którą natknęli się jego zwiadowcy dziesięć lat temu, zupełnie wytrąciła ich z równowagi: żaden z gryfów nie widział wcześniej morza.
Moi zwiadowcy... Powinienem był przewidzieć, w co się pakuję. Bursztynowy Żuraw starał się mnie ostrzec, podobnie jak Zimowa Łania i Gesten. Czy ich słuchałem? Nie i proszę, teraz nazwali miasto na moją cześć i muszę codziennie podejmować tysiące głupich decyzji, nie mówiąc o rozwiązywaniu problemów, z którymi poradziłoby sobie średnio rozwinięte dziecko. Ludzie są strasznie leniwi i nie chce im się myśleć. Nareszcie zrozumiał, dlaczego Bursztynowy Żuraw często powtarzał z goryczą, że już od dawna nie jest panem swego czasu.
Moce piekielne, jak ja tego nie cierpię! Powinienem spędzać dni w powietrzu albo kochać się z Zhaneel... Nie, teraz grzecznie wróci na przeklętą Radę. Równie dobrze mogliby radzić beze mnie. Mój jedyny wkład w zarządzanie miastem to moja obecność. Obecność, która z niezrozumiałych powodów podnosiła innych na duchu. Czyżby na tym polegał sekret przywództwa?
Tato Skanie - powiedział słodki, dziecięcy głosik w jego głowie. Mama mówi, że już czas na zebranie, czy mógłbyś przyjść?
Słyszał Kecharę tak wyraźnie, jakby stała tuż obok. Mały odmieniec stał się jedną z najważniejszych osób w mieście: kiedy zabrakło magii, Kechara porozumiewała się z ludźmi, używając myślmowy. Nadzorowała komunikację między Radą a Srebrzystymi Gryfami - organizacją złożoną z żołnierzy, którzy przeszli przez Bramy razem z Kaled'a'in.
Dawniej zdolności Kechary i fakt, że jej umysł na zawsze pozostał umysłem dziecka, oznaczał nieustanne kłopoty, ale teraz stała się niezbędna. Wszyscy jednomyślnie uznali, że zasługiwała na najlepszą opiekę, jaką mogli jej zapewnić, a ona kochała ich całym sercem i zawsze można było na niej polegać, choć prawdopodobnie nie rozumiała nawet jednej dziesiątej wiadomości, które przekazywała. Starali się ze wszystkich sił wynagrodzić jej samotność w Wieży Urtho.
Powiedz mamie, że lecę, skarbie - odparł zrezygnowany. Wstał, rozpostarł skrzydła i pozwolił, aby wiatr szarpał lotkami; wciągnął ostatni haust powietrza i skoczył. Machnął skrzydłami i jęknął, gdy ból przeszył mu grzbiet.
Głupi, stary, sflaczały gryfie, co próbujesz udowodnić? Że dorównujesz młodemu Stirce?
Obserwował mewy przed sobą i kierował się ich śladem ku prądom powietrza; szybował jak one, nie poruszając skrzydłami.
Ten lot, tak zwodniczo prosty i lekki, wymagał stałej kontroli całego ciała.
I lepszej kondycji niż moja. Powinienem więcej latać, zamiast włóczyć się po kamieniołomach!
Mógł wybrać łatwiejszą drogę, polecieć w górę i machać skrzydłami: taki staruch jak on nie powinien się przemęczać. Nie, moja ambicja postanowiła poflirtować z prądem wznoszącym. Rano będę żałował, że nie poszedłem na piechotę.
Jakby tego było mało, w połowie drogi zdał sobie sprawę, że ma widownię: na skalistym brzegu dostrzegł ludzi i hertasi, a także tuzin podskakujących gryfiątek.
Uczą się latać i nadarzyła się okazja, aby obejrzeć, jak wielki Skandranon demonstruje tajniki szybowania. Ciekawe, czy wielki Skandranon padający na dziób po wylądowaniu również wzbudzi entuzjazm?
Podwoił wysiłki i zmusił zesztywniałe mięśnie do pracy. To było silniejsze od niego: uwielbiał, kiedy go podziwiano. Zatoczył koło nad głowami publiczności i wylądował na drodze, a nie na skraju tarasu, siadając wdzięcznie na jednej nodze. Widownia zaczęła klaskać, a Skan skłonił się nonszalancko mimo palącego bólu w biodrze. Czekał, aż atak minie, ale noga nadal rwała jak diabli. Przecież nie mógł odejść, utykając!
Głupi, po trzykroć głupi gryfie, nigdy się nie nauczysz?
Uśmiechnął się do gryfiątek i ruszył w stronę nie wykończonego budynku Rady tak szybko, jak tylko mógł. Znał dzieci i wiedział, że jeśli nie zniknie im z oczu, któreś na pewno wpadnie na pomysł, aby go poprosić o ponowne zademonstrowanie tak ślicznego lądowania.
Bursztynowy Żuraw usiadł na swoim miejscu przy stole i spojrzał na płótno rozciągnięte nad głową, zastanawiając się, czy doczeka chwili, gdy zebrania będą się odbywać pod normalnym dachem. Sala Rady miała tylko gołe ściany i podłogę, ponieważ ambitne zamierzenia architektów wymagały użycia magii, a magowie od ostatniej burzy potrafili tylko rozpalać ogień bez użycia zapałek. Jednak dokończenie budowy nie było najważniejszym przedsięwzięciem, a Bursztynowy Żuraw nie miał zamiaru zmieniać listy priorytetów. Chociaż... wolałby, aby kolejne zebranie nie zostało przerwane ulewą zmieniającą salę w sadzawkę...
Śnieżna Gwiazda, mag Kaled'a'in, zaufany Lorda Urtho, usiadł obok i też rzucił okiem w górę.
- Myślimy, że następna burza magiczna wyeliminuje zakłócenia i będziemy mogli zająć się kamieniarstwem - powiedział. - Przerwa potrwa około dziewięciu miesięcy, a to więcej, niż nam trzeba na uporanie się z problemami.
Włączając w to Salę Rady. Bursztynowy Żuraw uśmiechnął się z wdzięcznością. Śnieżna Gwiazda był rzecznikiem Urtho wśród magów i zatrzymał to stanowisko. Generał Judeth, dawniej dowódca Piątki, która przypadkiem albo przez zrządzenie losu przeszła przez obie Bramy Kaled'a'in, potrafiła doskonale wykorzystywać zdolności nieludzi i zajęła się tworzeniem organizacji paramilitarnej. W drodze na zachód Srebrzyste Gryfy były zwiadowcami i obrońcami, a w Białym Gryfie objęły funkcję straży i policji.
Bursztynowy Żuraw lubił i podziwiał Judeth. Gdyby inni o tym nie pomyśleli, sam przyjąłbym ją do klanu. K'Leshya przyjęli do swego klanu wszystkich nieludzi i żołnierzy, którzy przeszli z nimi przez Bramy, a huczna ceremonia położyła kres podziałowi na swoich i obcych. Podróż pozwoliła wszystkim na prawdziwe zbratanie się...
Ha, jakże idealistyczne podejście. Bursztynowy Żuraw stłumił westchnienie. Większość mieszkańców Białego Gryfa była spokojna... ale zdarzały się kłopoty. Część ludzi odeszła jeszcze przed budową miasta i nikt nie opłakiwał ich nieobecności, ale co sprytniejsi pozostali.
Dlatego, niestety, ciągle potrzebujemy Srebrzystych.
W idealnym świecie każdy wykonywałby z radością przydzielone mu zadania i pracował dla dobra nowego społeczeństwa, ale nie żyli w utopii. Mieli w Białym Gryfie mąciwodów, łajzy, leni, pijaków i złodziei, a niektórzy z nich posuwali się nawet do obarczania Skandranona winą za kataklizm, który nie wydarzyłby się, gdyby gryf nie zaniósł Ma'arowi „samobójczej maszyny” Urtho. Być może, mieli rację: w powietrze wyleciałaby tylko forteca Urtho i nie cierpieliby teraz z powodu burz magicznych.
Jednak nawet Śnieżna Gwiazda nie zna natury burz. Pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć twardogłowym, szukającym kozła ofiarnego wśród nieludzi. Nawet Judeth nie potrafi przekonać idiotów.
Jakby odpowiadając na jego myśl, do sali weszła Judeth, odziana w nieskazitelny, czarno-srebrny mundur. Medale, niegdyś noszone na piersi, zastąpił srebrzysty wizerunek gryfa. ,,Jeśli ludzie nie doceniają moich zasług, żadne medale ich nie przekonają” - zwykła mawiać.
- Jesteśmy w trójkę, reprezentujemy Srebrzystych, magów i służby, Cinnabar nie może oderwać się od uzdrowicieli, gdzie nasz czwarty? - spytała.
- W drodze - odparł Śnieżna Gwiazda. - Zhaneel i Kechara już go wezwały.
- Och - uśmiechnęła się Judeth. Bursztynowy Żuraw wiedział, jak bardzo Kechara jest jej droga; jedna Judeth zdawała sobie sprawę z ogromu pracy wykonywanej przez gryfsokoła. - Żurawiu, czy chcesz nam coś powiedzieć, zanim Skan tu dotrze?
- Tylko tyle, że występuję jako główny kestra'chern, a nie w imieniu służb. - Wszystkie trywialne zajęcia spadły na barki Bursztynowego Żurawia: nadzorował dopływ wody, odpływ ścieków i aprowizację. Kestra'chern byli jednocześnie uzdrowicielami, zarządcami i ludźmi dostarczającymi innym rozrywki, a wybór Bursztynowego Żurawia na stanowisko ich przywódcy nie był dla nikogo zaskoczeniem, zwłaszcza że znał się na rzeczach, które dla Judeth, Cinnabar i Śnieżnej Gwiazdy były bajką o żelaznym wilku.
Judeth uniosła brew.
- Czyżbyś miał problem prawny?
- Tak myślę - odpowiedział z wahaniem.
- A ja myślę, że powinieneś był na mnie poczekać - rzucił Skan od drzwi. - A jeśli nie, obradujcie beze mnie, mogę być bezużyteczny gdzie indziej.
Mówiąc to, uśmiechnął się szeroko i ruszył ku stołowi, przy którym zasiadała Rada. Stół był dziełem jednego z najbardziej utalentowanych rzemieślników, który na wojnie stracił obie nogi. Projektowane przez niego meble wykonywane były po kawałku i łączone z niebywałą precyzją, przybierając zwodniczo prosty wygląd.
- Cóż się takiego wydarzyło, że potrzebowałeś Rady? - spytał gryf, wyciągając się na swym fotelu. - Za dobrze cię znam, aby mieć nadzieję, że to coś zwyczajnego, chyba że się starzejesz.
- Trudno się zestarzeć, kiedy masz dwuletnie dziecko, znacznie łatwiej zwariować. - Bursztynowy Żuraw nie zamierzał jednak rozwodzić się nad urokami ojcostwa. - Obawiam się, że jako główny kestra'chern będę musiał wnieść do Rady oskarżenie. Potrzebuję trzyosobowego kworum, a jako oskarżyciel nie mogę brać udziału w podjęciu decyzji. Dlatego was zwołałem.
- Jakie wnosisz oskarżenia? - zapytał Śnieżna Gwiazda.
- Pierwsze, najmniej poważne, to podszywanie się pod szkolonego kestra'chern. Nie pamiętam, aby ten człowiek służył u Urtho i nie znam nikogo, kto go szkolił. Jego listy uwierzytelniające są fałszywe, bo figuruje na nich mój podpis.
- Rzeczywiście, Rada nie musi się tym zajmować.
- Wiem. Gdyby chodziło tylko o tę sprawę, sam bym ją rozwiązał. Gdyby ten człowiek okazał się uzdolniony, posłałbym go na porządne szkolenie, a jeśli nie, trudno. - Bursztynowy Żuraw przygryzł wargę. - Nie, chodzi o to, co zrobił. Nadużył zaufania klientów i gdyby był głupszy, już dawno wylądowałby w areszcie.
Twarz Judeth przypominała kamienną maskę.
- Aż tak źle? - spytała.
- Aż tak. Do kestra'chern przychodzą ludzie z dziwnymi prośbami. Wykorzystywał sytuację, aby dla własnej przyjemności zadawać im ból fizyczny i psychiczny.
- Dlaczego nie dowiedzieliśmy się wcześniej? - rzucił Skan, którego oczy podejrzanie rozbłysły.
- Bo on jest... - Bursztynowy Żuraw szukał odpowiedniego słowa - ...diaboliczny, Skan. Sprytny, zręczny i czarujący. To świetny manipulator. Zanim ktoś zdobył się na odwagę i przyszedł do mnie, on przez cały rok prowadził swoje zakazane praktyki. Zwiódł nawet innych kestra'chern, nie wiedzieli, co się dzieje za jego drzwiami. Ale ja wiem: czułem to, co przeżywali jego klienci.
Skan otworzył dziób i zamknął go z trzaskiem.
- Kim on jest? - spytał w końcu. - Jakimś złym empatą?
- Być może, nie mam pojęcia - odparł Bursztynowy Żuraw. - Wiem tylko, że osoba, która do mnie przyszła, długo leczyła się z zadanych ran, i że inni ucierpieli jeszcze bardziej. - Chociaż ofiara nie prosiła o zachowanie anonimowości, uważał, że powinien utrzymać jej imię w tajemnicy. Przez kilka chwil wymieniał szczegółowo, co jej uczyniono, a reszta Rady słuchała w milczeniu.
- Kto to jest? - spytała Judeth, przygotowując pióro i nakaz aresztowania. Bursztynowy Żuraw westchnął i zamknął oczy: miał nadzieję, że kiedy ta chwila wreszcie nadejdzie, poczuje się lepiej. Nic takiego nic nastąpiło; zdawało mu się, że to dopiero wierzchołek góry lodowej i historia zaczyna się, a nie kończy.
- Hadanelith - powiedział. Judeth wpisała imię.
- Hadanelith - powtórzyła, pieczętując nakaz sygnetem. - Mam się zająć nim od razu?
- Tak. Aresztuj go jak najszybciej, nie chcę, żeby jeszcze kogoś skrzywdził.
- W porządku. - Judeth wstała. - Skan, proszę, niech Kechara wezwie Aubriego, Tylara, Rethama i Vetcha. Mają się tu stawić na jednej nodze. - Wręczyła nakaz Żurawiowi. - Pójdę z tobą. Niektórzy mogą kręcić nosem, że dowódca sił zbrojnych aresztuje jakiegoś chłystka, ale nie uważam się za lepszą od reszty Srebrzystych. Nie mogę pozwolić, żeby uszło to na sucho takiej szumowinie. Przykro mi, że cię do tego mieszam, ale...
- Ale to ja wniosłem oskarżenie - skończył za nią Bursztynowy Żuraw. - To moja praca. Judeth. Chociaż w takich momentach chciałbym być zwykłym kestra'chern - dodał, zwijając nakaz.
Judeth parsknęła.
- Żurawiu, ty nigdy nie byłeś zwykłym kestra'chern!
- Tak podejrzewałem - wymamrotał, wychodząc z sali.
Hadanelith przesunął dłutem po drewnianym kneblu, a potem zaczął nawiercać otwory na rzemienne pasy. Był mistrzem w swym fachu, tak podobnym do rzeźbienia: potrafił wygładzić wszelkie nierówności i nadać materii kształt, jakiego pragnął.
Od pewnego czasu pracował nad Telicą: jeszcze trochę karbowania, trochę nawierconych otworów i niedługo będzie przedmiotem niemal doskonałym. Ostatnio zajął się jej umysłem: teraz klęczała naga na podłodze, związana nitką, kark przy dłoniach, dłonie przy stopach. Gdyby tylko zdołała się poruszyć, zerwałaby nitkę, jednak wola Hadanelitha i odpowiednia tresura krępowały ją jak kajdany. Wyrzeźbił ją, choć nikt nie potrafił tego dostrzec.
Za każdym razem, gdy do niego przychodziła, wiedziała, że podda ją testom: wszystkie jego dziewczyny o tym wiedziały. Mógł je przytulać lub bić, upokarzać i nagradzać, a one kochały go... albo były posłuszne. Czasami wolał posłuszeństwo od miłości.
Podszedł do niej i chwycił za podbródek.
- Otwórz - polecił i wcisnął jej do ust drewniany knebel. Przycisnął go do dziąseł i unieruchomił język: tak będzie dobrze. Kiedy Telica od niego wyjdzie, gorycz w ustach przypomni jej, komu służyła. Cóż za ironia: wszyscy myśleli, że to Hadanelith służy jej, ale za zamkniętymi drzwiami stawała się jednym z jego skarbów. Miał ich sześć: Dianelle, Suriyę, Gaerazenę, Bethtię, Yonisse i Telicę, wszystkie piękne, ale niedoskonałe.
Zawsze gdy rzeźbił, miał problemy: drewno rozwarstwiało się albo było pełne sęków, a czasami, gdy oczyścił je z kory, rozpadało się na części. Dlaczego? Dlaczego wybierany przez niego materiał nie spełniał pokładanych w nim nadziei? Telica była zbyt cicha: nigdy nie wydobył z niej nic poza jękiem, a on, jak każdy mężczyzna, chciał słyszeć zduszone okrzyki albo gardłowy płacz. Gdyby nie wbijał w nią szpilek, nie wydałaby z siebie głosu. Gaerazena gadała jak najęta, a Yonisse trzęsła się jak osika: żadna nie była doskonała.
Wina leżała w materiale, nie w jego kunszcie, tego był pewien. Gdyby tylko mógł dostać w swoje ręce prawdziwą, pełnokrwistą kobietę, taką jak Zimowa Łania... Obserwował ją od dziesięciu lat, choć nigdy się do niej nie zbliżył: była jak nieskazitelny marmur, wyzwanie dla każdego rzeźbiarza. Nie bał się: czy artysta może się bać swego materiału? Chciał stworzyć ją na nowo i chciał, aby o każdą zmianę błagała go na kolanach.
Marzenie...
I marzeniem pozostanie, ponieważ Zimowa Łania była żoną wspaniałego Bursztynowego Żurawia i całe miasto wiedziało, jak bardzo są razem szczęśliwi. Mdliło go, gdy na nich patrzył, szczególnie wtedy, gdy w pobliżu pojawiał się Skandranon. Na szczęście nie wszyscy byli tak zadowoleni z życia, jak ta doskonała para, inaczej straciłby źródło utrzymania. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, pokaże im, na czym polega prawdziwe życie. Zedrze maskę z twarzy Zimowej Łani i odsłoni jej prawdziwe oblicze, pozna jej najskrytsze obawy. Na pewno nie jest banalna jak jego sześć rzeźb, musi lękać się czegoś niezwykłego i fascynującego. Wyciąłby z niej całe wnętrze, zostawił tylko skorupę, poruszającą się i mówiącą, a potem czekał, kiedy pojawią się na niej rysy i rzeźba rozpadnie się.
Pochylił się nad biodrami Teliki, przygotowując nóż. Chciał, żeby krzyknęła. Przyłożył ostrze do skóry i wtedy do komnaty ktoś wszedł. Hadanelith obrócił się z warknięciem, aby ukarać intruzów, ale szybkie kopnięcie w szczękę rzuciło go na podłogę.
Bursztynowy Żuraw czuł się coraz gorzej. Widział w życiu potworności, poznał ból innych i nie obawiał się przemocy ani jej skutków, jednak w miarę zbliżania się do domu Hadanelitha czuł wyraźnie, że nic dobrego z tego aresztowania nie wyniknie. I chociaż działali w majestacie prawa, przeczucie podpowiadało mu, że narobią więcej złego niż dobrego.
Aubri najwyraźniej podzielał jego uczucia: był gryfem, który nie miał w życiu szczęścia.
- Jest za cicho - mruknął do Żurawia. - Wiemy, że ktoś z nim jest, dlaczego nic nie słychać?
- Nie wiem - odszepnął. - Nie podoba mi się to. Judeth?
- Mam złe przeczucia - odparła. - Wchodzimy.
Bursztynowy Żuraw ruszył za uzbro...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]