Leyton Elliot - Polowanie na ludzi,

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Elliott Leyton
POLOWANIE NA LUDZI
Przełożył Marcin Otto
Od autora
Jestem winien czytelnikowi moc przeprosin i wyjaśnień. Przejawem zarozumialstwa jest
pisanie książki o ludziach, których nigdy nie poznałem, mieszkających w kraju, który rzadko
odwiedzam. Osobnym zagadnieniem są trudności, na jakie napotyka każdy, kto nie pracuje w
policji, a chce poznać stosunkowo dużą liczbę więźniów. Równie ważny jest fakt, że jako
antropolog doszedłem do momentu, w którym następuje znużenie badawczym charakterem
pracy w terenie. Ma się dość szałasów, w których siedzi się w kucki ociekając potem,
odmrożonych kończyn i kolejnych ameb, obłudnych uśmiechów, którymi z konieczności
obdarzamy naszych informatorów, by zachęcić ich do współpracy, oraz machinacji, których
jesteśmy zarówno autorami, jak i ofiarami. Prowadziłem zakrojone na szeroką skalę badania
wśród nowobogackich biznesmenów z Kolumbii Brytyjskiej, mieszkałem wśród rybaków w
irlandzkiej wiosce u stóp gór Mourne, rozmawiałem z umierającymi górnikami i wdowami na
osnutym mgłą południowym wybrzeżu Nowej Fundlandii oraz z cwanymi biurokratami z
Komisji do Spraw Roszczeń w St. John's. Najbardziej porażające doświadczenie to badania
prowadzone wśród młodocianych przestępców i ich rodzin w jednej ze społeczności nad
wybrzeżem Atlantyku. Miałem więc szczerze dosyć i nie sądzę, bym zdradził antropologię
planując serię książek, które mogły mnie uratować od koszmaru nieustannie udawanej
uprzejmości.
Jeśli czytelnik nie ma dla mnie zrozumienia, pozwolę sobie zadać następujące pytanie: czy
istnieje człowiek, którego należałoby bardziej unikać niż wielokrotnego mordercy? Nie sądzę,
bym kiedykolwiek świadomie poznał jakiegoś mordercę, nawet niekoniecznie wielokrotnego,
i przyznam, że będę zadowolony, jeśli nigdy nie dostąpię tego wątpliwego zaszczytu.
Wyrażając to życzenie, przychodzi mi na myśl pionier antropologii sir James Frazer, którego
dzieło Złota gałąź, jest jedną z pierwszych książek dokumentujących zwyczaje ludów
"pierwotnych". Kiedy pewien podejrzliwy czytelnik zapytał Frazera, czy kiedykolwiek
spotkał dzikiego, ten podobno odpowiedział z przesadnym oburzeniem: "Boże uchowaj!"
Sądzę, że odpowiedziałbym podobnie. Niestety znalazłem się w sytuacji przymusowej, gdyż
tylko policja ma stosunkowo swobodny dostęp do rozrzuconych po całym kraju ośrodków
penitencjarnych, w których są przetrzymywani moi informatorzy. Nawet jeśli nigdy osobiście
nie poznałem wielu z interesujących mnie osób, z kilkoma prowadziłem ożywioną
korespondencję, chociaż znaleźli się i tacy, którzy nie odpowiadali na moje listy (są to sławy,
a ich myśli są w cenie). Siłą rzeczy wielu bohaterów tej książki już nie żyje. Należy
podkreślić, że czytelnik nie znajdzie tu żadnych nowych faktów; książka zawiera wybór
często znanych tekstów, które posłużyły mi do zilustrowania czynów popełnionych przez
morderców i zacytowania słów, które wypowiedzieli. Podejmuję próbę ponownej interpretacji
tych tekstów na gruncie współczesnej analizy socjologicznej. Celem tej pracy jest zatem
poszukiwanie znaczenia opisywanych w niej czynów i wyznań wielokrotnych morderców,
które dotychczas traktowano jako niepojęte lub po prostu "psychotyczne".
Ameryka, gdzie popełniono większość przedstawionych tu zbrodni, nie jest moim
ojczystym krajem. Nie wydaje mi się jednak, żeby brak bezpośredniego spojrzenia osłabił
wnikliwość analizy. We współczesnym świecie nie trzeba jechać do Ameryki - ona sama do
nas przyjdzie dzięki budzącej grozę kulturze. Amerykańscy naukowcy, filmy, telewizja,
książki, czasopisma, gazety, płyty, kasety wideo sprawiły, że czuję się dostatecznie dobrze
poinformowany. Cóż, jeśli Car! Sagan potrafi wypowiadać się o kosmosie nigdy tam nie
bywszy, mogę spokojnie zagłębić się w dyskusję o szczegółach życia obcych ludzi
mieszkających w obcym kraju. Aby "poznać" wielokrotnych morderców, oparłem się na
naukowych, zręcznie napisanych relacjach o ich życiu, które wyszły spod piór zdolnych
dziennikarzy i utalentowanych pisarzy. To im właśnie zawdzięczam dostęp do przebogatego
materiału źródłowego, obejmującego dzienniki pisane przez morderców i ich wyznania.
Znajdujemy w nim również próbę skrupulatnej rekonstrukcji wydarzeń, oddania nastroju,
Tytuł oryginału HUNTING HUMANS The rise of the modern multiple murderer
 który im towarzyszył, oraz całą masę szczegółów związanych z osobą zabójcy. Tym samym
szereg wybitnych autorów odegrało rolę moich pomocników w pracy badawczej;
pragnę wyrazić wdzięczność Normanowi Mailerowi, Lawrence'owi Klausnerowi,
Thomasowi Gaddisowi, Leonardowi Wolfowi, Richardowi Levine'owi, Donaldowi
Lunde'emu i Trumanowi Capote oraz wielu innym, którzy w pocie czoła odrabiali za mnie
pracę domową. Trzeba przyznać, że zrobili to znakomicie. Przeprowadzali długie wywiady z
mordercami, gromadzili ich wyznania i zapisy badań psychiatrycznych. Dostałem to
wszystko w prezencie. Kryminolodzy zazwyczaj nie traktują tych badań poważnie i tym
samym popełniają zasadniczy błąd. Zapisując każdą myśl i gest wielokrotnego mordercy
naszych czasów, wymienieni pisarze oświetlili mroczne zakamarki duszy ludzkiej.
Miałem wrażenie, że zadanie, którego się podjąłem, nigdy się nie skończy. Z pomocą
pospieszyło szereg ludzi dobrej woli. Dzięki szczodrości Memoriał University, które
przyznało konieczne fundusze, pan David Bartlett został moim pomocnikiem do spraw badań
naukowych i w moim imieniu szperał w dokumentach. Pani Jeannie Kinsella Devereaux
została moją honorową asystentką, wertowała sterty czasopism i gazet w poszukiwaniu relacji
sprzed lat. Posiadając tytuł profesora nie powinienem się przyznawać, że rzadko bywam w
bibliotekach, ale dotychczas większość czasu spędzałem na rozmowie z żywymi ludźmi.
Praca nad tą książką zmusiła mnie do zmiany stylu pracy i pragnę tu wyrazić wdzięczność
Bemadine Conran, Ronaldowi Crawleyowi i Joy Tillotson, bibliotekarzom, za wprowadzenie
mnie w świat bibliotek. Musiałem również nawiązać kontakt z antykwariuszami, którzy
dostarczyli poszukiwanych przeze mnie książek o treści ociekającej krwią. Dziękuję
niezawodnej firnie księgarskiej Blackwell's z Oxfordu, jak i Howardowi Fńschowi z Nowego
Jorku. Wreszcie muszę podziękować rzeszy przyjaciół i krewnych, którzy zbierali dla mnie
wycinki prasowe: mojej matce Lilyan Levson z Los Angeles, bratu doktorowi Bryanowi
Leytonowi z Seattie, doktorowi Richardowi Nelsonowi z Alaski, profesorowi Yoikerowi Meji
z Niemiec i doktorowi Thomasowi Nemecowi z Nowej Fundlandii. Dzięki nim nigdy nie
narzekałem na brak aktualnych doniesień prasowych.
Kiedy podjąłem ten temat, wielu kolegów profesorów uznało mnie za wariata. Muszę
jednak zwrócić honor koleżankom i kolegom z uczelni, z którymi rozmowy w ciągu ostatnich
dwudziestu lat ogromnie wzbogaciły moje zrozumienie gatunku Homo sapiens. Są to:
Douglas Hay, Juan Corradi, Ronald Schwartz, Yoiker Meja, Yictor Zaslavsky, Rex Ciark,
Judith Adier, Frederick Johnstone, George Story oraz nieżyjący już David Alexander.
Rozmowy z nimi były źródłem licznych przemyśleń.
Antropolodzy rzadko korzystają z pomocy policji poza sytuacjami kiedy, jak to mawiają
Anglicy, "pomagają policji w dochodzeniu". Temat mojej pracy wymagał jednak częstych
kontaktów z organami ścigania; na szczęście spotkałem się z ogromną życzliwością i pomocą
z ich strony. Oto osoby, wobec których mam szczególny dług wdzięczności za wskazówki i
słowa otuchy: nadinspektor George Powell, komisarz Dale Henry, sierżant Robert Lohnes,
inspektor Jack Lavers z Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej, doktor Donald Loree z
Kanadyjskiej Szkoły Policyjnej w Ottawie, agenci specjalni Robert Ressier i John Douglas z
Akademii Federalnego Biura Śledczego w Ouantico w stanie Wirginia, Donald Randell z
Nowofundlandzkiej Policji Królewskiej, sierżant Gerald McOueen z nowojorskiego wydziału
zabójstw i Robert Keppel, szef wydziału dochodzeniowego przy urzędzie Prokuratora
Generalnego w stanie Waszyngton.
Pisanie tej książki nie było zadaniem łatwym z emocjonalnego punktu widzenia.
Wielokrotnie byłem wstrząśnięty i to nie tylko bezmiarem cierpienia, z którym się zetknąłem.
Zobaczyłem na własne oczy bezradność policji podczas prób ujęcia tych dość specyficznych
morderców ukrywających się w anonimowości współczesnego świata. W trakcie pracy nad
książką udało mi się wyodrębnić pewien zestaw wspólnych cech charakterystycznych dla
tego typu zabójców; moje spostrzeżenia sprawdziły się w tak wielu przypadkach, że na bazie
socjologu stworzyłem ich profil osobowościowy, który policja uznała za cenne uzupełnienie
konwencjonalnych metod śledczych. Obecnie, kiedy w domu dzwoni telefon, jest bardzo
prawdopodobne, że będę rozmawiał z oficerem policji, który z jakiegoś miejsca na kuli
ziemskiej poprosi mnie o skonstruowanie profilu osobowościowego wyjątkowo
nieuchwytnego mordercy, a nie z dziekanem, który ma do załatwienia nudną sprawę
administracyjną. Tego typu zadania w dwójnasób rozpraszają nudę wieku średniego,
ponieważ nie odczuwam żadnych zahamowań natury etycznej, gdy w grę wchodzi "pomoc
 strukturom władzy". Opory, o których tu mówię, często dotykają socjologów nawet w tak
drastycznych przypadkach jak udaremnienie masakry niewinnych ludzi.
Jestem wdzięczny, jak zawsze, Bonnie Leyton, mojej żonie i oddanej przyjaciółce od
ponad trzydziestu lat, profesorowi George'owi Story'emu i nieżyjącemu profesorowi
Davidowi Alexandrowi, którzy zawsze przypominali mi o obowiązkach naukowca, kiedy
traciłem zapał do pracy. Dziękuję Memoriał University i Kanadyjskiej Radzie do Spraw Nauk
Społecznych i Badań Humanistycznych za udzielenie mi funduszy na osiemnaście miesięcy
spokojnej pracy przy biurku. Dziękuję pani Ann Rule, doktorowi Willardowi Gaylinowi,
doktorowi Donaldowi Lunde'emu i doktorowi Davidowi Abrahamsenowi, których szlakiem
podążyłem przy ich poparciu i wyrozumiałości. Profesorom Gianfranco Poggiemu, Jamesowi
Stoltzmanowi i Gor-donowi Inglisowi i panu Williamowi 0'Grady'emu za cenne uwagi i
wskazówki. Dziękuję moim kanadyjskim wydawcom McCIellandowi i Stewartowi, a
zwłaszcza Marcie Kurc i Janowi Walterowi, których życzliwa opieka umożliwiła wydanie tej
książki, oraz Patrickowi Creanowi, którego skrupulatna korekta wzbogaca każdy poprawiany
przez niego tekst.
Ponieważ jestem antropologiem, ta praca ma charakter antropologiczny lub historyczno-
socjologiczny, jeśli ktoś woli. Jednak nie napisałem jej w stylu tak dobrze znanym wielu
socjologom. Nie mam zamiaru się z tego tłumaczyć, gdyż nawet jeśli podziwiam
przenikliwość nauk społecznych, potrafię zachować umiar w użyciu dość specyficznego stylu
wypowiedzi. Zaledwie próbuję naśladować styl pisarski i grację wypowiedzi Roberta
Damona lub Douglasa Haya - historyków o zacięciu socjologicznym - chociaż bez żadnej
nadziei na dorównanie im. Żeby zgłębić ten temat potrzebna jest wiedza i umiejętności
historyka, powieściopisarza, socjologa i antropologa. Dopiero wtedy można dołączyć do
grona naukowców, o których pisała George Eliot, i "zgłębić tajemnicę procesów
odpowiedzialnych za ludzką biedę, radość, udrękę, manię, zbrodnię i zrozumieć subtelną
równowagę, której zakłócenie decyduje o szczęściu lub nieszczęściu". Chociaż w całej
książce skrupulatnie trzymam się faktów, traktuję wcześniejsze publikacje jako materiał
roboczy i w związku z tym pozwalam sobie na pewną dowolność własnej interpretacji,
zwłaszcza że to opracowanie nie jest stricte rekonstrukcją historyczną.
Muszę wreszcie przeprosić czytelnika za narażenie go na opisy ludzkiego cierpienia i
upokorzenia. To trudna lektura, ale należy pamiętać, że pozbycie się choroby wymaga
analizowania ropy, krwi i zdeformowanej tkanki. Jak dotąd, jedynym skutecznym lekiem,
który wynaleziono jest madame guillotine. Z żalem stwierdzam, że podczas gdy korzystanie z
jej usług sprawi nam satysfakcję, ona sama niewiele zdziała, by położyć kres tej nowej, jakże
zjadliwej chorobie społecznej.
ELLIOTT LEYTON
Torbay, Nowa Fundlandia Lancer, Saskatchewan wrzesień 1984
Wielokrotny morderca naszych czasów
Morderstwo bowiem, choć nie ma języka, przemawiać umie sposobem cudownym.
HAMLET (Przekład Macieja Słomczyńskiego.
Czy wielokrotni mordercy są po prostu niepoczytalni? Czy tak wynaturzone zachowanie
można interpretować psychiczną lub genetyczną odmiennością? W naszej kulturze przewija
się odwieczny wątek, według którego tak przerażające czyny powinny być interpretowane w
kategoriach opętania przez złe moce lub czary (błędne teorie, że okultyzm jest motywem tego
typu zbrodni, często znajdują swoje miejsce w prasie codziennej). Wspomniany wątek
funkcjonuje też obiegowo w uwspółcześnionej wersji, która interpretuje poczynania
wielokrotnych morderców na gruncie "choroby psychicznej". Odetchnęlibyśmy z ulgą, gdyby
można było w sposób niekwestionowany zgodzić się z taką interpretacją, gdyż w
satysfakcjonujący sposób pozbylibyśmy się poczucia winy i odpowiedzialności. W ten
sposób prowokujemy jednak następujące pytanie: dlaczego we współczesnej Ameryce
pojawia się statystycznie o wiele więcej tak zwanych wybryków natury niż w innych
uprzemysłowionych krajach? Co więcej, jeśli zabójcy są jedynie niepoczytalni, dlaczego tak
rzadko przejawiają tak łatwy do zinterpretowania zespół objawów klinicznych (w tym
zaburzenia procesu myślowego), który zdaniem psychiatrów wskazuje na chorobę
psychiczną? Z jednej strony jest oczywiste, że ktoś, kto zabija drugą osobę, musi rozmijać się
 ze zdrowym rozsądkiem, ale jest to podejście moralistyczne i nie pomaga nam w obiektywnej
próbie zrozumienia przyczyny i wymowy tego zjawiska.
*
Po raz pierwszy wyruszyłem w podróż po duszach wielokrotnych morderców naszych
czasów, ponieważ nie potrafiłem pojąć głębokiego, wewnętrznego poczucia spełnienia, które
zdawali się czerpać z dokonywanych przez siebie zbrodni. Cztery lata ślęczałem nad
materiałami, na które składały się dzienniki pisane przez samych zabójców, ich wyznania,
wywiady przeprowadzane przez psychiatrów, oświadczenia dla prasy, zapisy wideo i zdjęcia.
Motywy działania okazały się tak oczywiste, a satysfakcja osiągana przez zabójców tak
ogromna, że dziwię się, jak niewielu im podobnych spaceruje po ulicach Ameryki. Liczba
wielokrotnych morderców wzrasta jednakże w zastraszającym tempie: do lat sześćdziesiątych
tego typu przypadki zdarzały się może raz na dziesięć lat, ale na początku lat
osiemdziesiątych doniesienia o kolejnym zabójcy pojawiały się niemal co miesiąc. Dzisiaj,
według nieoficjalnych danych Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych,
prawdopodobnie około stu wielokrotnych morderców krąży po kraju i zabija tysiące ludzi.
Dochodzę w tej książce do wniosku, który spędza sen z powiek: ten trend nie ulegnie
zahamowaniu, jeżeli tak zwana współczesna cywilizacja nie ulegnie przeobrażeniu. W
statystykach wielokrotni mordercy nie zajmują być może wysokiej pozycji, ale próbuję
wykazać, że nie są bynajmniej wybrykami natury. Zrozumie to ten, kto pojmie, że stanowią
logiczną kontynuację wielu zjawisk charakterystycznych dla ich cywilizacji - doczesnych
ambicji, sukcesu i porażki, oraz męskiej mściwości i przemocy. Wielokrotni mordercy
funkcjonują w dwóch kategoriach: jako mordercy seryjni, których czynami powoduje zemsta
i chęć zdobycia sławy do końca życia, i jako mordercy masowi, którym nie zależy na
własnym życiu, a ich czyny stanowią swoisty list samobójcy. Doszedłem do wniosku, że
jedyną słuszną i obiektywną metodą analizy jest spojrzenie na nich jak na owoc cywilizacji,
która ich wydała, a nie jak na obłąkanych psychopatów.
Połowa lat osiemdziesiątych to okres, w którym nastąpił nagły wzrost liczby wielokrotnych
zabójstw, jak również eksperymentów i innowacji dokonywanych przez samych morderców.
W tym okresie przekroczono wszystkie dotychczasowe "rekordy" i obalono wszystko, co
społeczeństwo uważało za święte. W 1984 roku pewien wagabunda po czterdziestce, niejaki
Henry Lee Lucas, przyznał się do torturowania i zamordowania setek kobiet; liczba ta
wielokrotnie przekracza wszelkie dotychczasowe rekordy. Lucas mieszkał ze swoją
piętnastoletnią konkubiną w przyczepie ustawionej na terenie zajmowanym przez Dom
Modlitwy dla Wszystkich Ludzi, czyli wyznawców Zesłania Ducha Świętego, w małym
miasteczku w Teksasie. Dawniej znajdowała się tam ferma kurza. Morderca działał przez
osiem lat. Zabicie starszej kobiety z sąsiedztwa, która okazała mu sympatię, przypieczętowało
jego koniec. Morderstwo wzbudziło podejrzenia miejscowej policji co do osoby Lucasa.
Kiedy został osadzony w areszcie jedynie na podstawie podejrzenia, napisał liścik do
zastępcy szeryfa, w którym twierdził: "Zrobiłem coś okropnego i chcę rozmawiać z
szeryfem". Dopiero w tym momencie dociekliwi policjanci rozpoczęli żmudne dochodzenie
polegające na potwierdzaniu wiarygodności zeznań Lucasa. Wzbudzały one głównie
niedowierzanie słuchaczy: była to bezprecedensowa opowieść o gwałtach, torturach,
rozczłonkowywaniu ciał i morderstwach. Lucas opatrzył swoją opowieść następującym
komentarzem: "Wiem, że to nienormalne, by ktoś chciał zabijać dziewczyny w celu odbycia
stosunku".
Lucas, trzynaste dziecko prostytutki, rozpoczął karierę mordercy w roku 1960, kiedy to w
wieku dwudziestu trzech lat zadźgał matkę w jej własnym łóżku. Kolejnych piętnaście lat
spędził w więzieniach i szpitalach psychiatrycznych w stanie Michigan, nie otrzymując
żadnej potrzebnej mu pomocy medyczno-psychiatrycznej. ,Byłem w Michigan w Szpitalu
Stanowym dla Chorych Psychicznie Kryminalistów - opowiadał sędziemu w Teksasie. -
Byłem w szpitalu psychiatrycznym w Princeton w Wirginii Zachodniej. Mówiłem o moich
problemach, a oni niczego nie chcieli z tym zrobić, i oto mamy sto, tak, około stu kobiet,
które mogą coś na ten temat powiedzieć". Lucas zostaje zwolniony, pomimo, jak twierdzi,
własnego sprze-ciwu. Jeszcze zanim przestąpiłem próg więzienia, mówiłem, że dalej będę
popełniał przestępstwa, mówiłem nawet jakie, ale mi nie wierzyli. Mówili, że wychodzę -
nieważne, czy mi się to podoba, czy nie. Dzień, w którym wyszedłem jest dniem, w którym
zacząłem zabijać". Twierdzi, że tego dnia zabił dwie kobiety.
 "Dla kobiet spotkanie ze mną oznaczało śmierć - w sposób niepokojąco radosny wyznał
dziennikarzowi z telewizji. - Nie wydawało mi się, by powinny żyć. Nienawidziłem ich i
chciałem zniszczyć każdą, którą spotkałem. Odwalałem kawał dobrej roboty. Załatwiłem 360
osób w trzydziestu sześciu stanach i trzech różnych krajach. Moje ofiary nigdy nie wiedziały,
co je czeka. W robocie był rewolwer i nóż, dusiłem i biłem, nawet uczestniczyłem w
autentycznym ukrzyżowaniu. W całym kraju są ludzie tacy jak ja, którzy ruszają w drogę, by
niszczyć ludzkie życie". Przez osiem lat przemierzał kontynent w poszukiwaniu samotnych,
bezbronnych kobiet - autostopowiczek, uciekinierek z domu, kobiet, którym zepsuł się
samochód na odludziu. Wyjaśniał swoje zachowanie, posługując się wzorcem intelektualnym
zapożyczonym od kultury, która go wychowała: "Dorastałem patrząc, jak moja mamusia
uprawia seks z coraz to innym mężczyzną. Nie szła do innego pokoju, upewniała się, że
jestem w tym samym pomieszczeniu, i robiła to tak, żebym wszystko widział. Dlatego
zacząłem nienawidzić. Uciekałem z domu, chowałem się w lesie i nie wracałem. Ale potem
dostawałem lanie. Nie winie mamusi za to, co robiła, za to jej nie winie. Chodzi o sposób, w
jaki to robiła. Nie sądzę, by jakiekolwiek dziecko powinno być tak wychowywane. Ja tego
nienawidziłem. To taka wewnętrzna nienawiść i nie potrafię od niej uciec". To, co mówi
Lucas, tylko pozornie wszystko wyjaśnia: pierwszą ofiarą dwudziestotrzyletniego Lucasa
była własna matka i to powinno rozwiązać jego dylemat po wsze czasy. Po co spędzał całe
lata odprawiając egzorcyzmy nad jej duchem, po co zabijał "ją" tylokrotnie? Jego wyjaśnienie
wydaje się dalekie od doskonałości.
Jeśli Lucas ustalił rekord w kategorii seryjnych morderstw (czyli szeregu zabójstw
rozciągniętych w czasie), to w tym samym 1984 roku w Ameryce padł inny rekord w
kategorii masowych morderstw (czyli zabójstw dokonanych w pojedynczym wybuchu
przemocy). James Oliver Huberty wszedł do restauracji McDonalda w San Ysidro w
Kalifornii i zaczął strzelać. W ciągu trwającego osiemdziesiąt dwie minuty oblężenia Huberty
oddał 245 strzałów do przerażonych klientów i przechodniów, zabijając dwudziestu jeden z
nich i raniąc kolejnych dziewiętnastu. Wystrzelony przez któregoś z policjantów pocisk trafił
napastnika w klatkę piersiową i zabił na miejscu. W przeciwieństwie do Lucasa, Huberty nie
był bezdomnym włóczęgą bez wykształcenia. To prawda, że pochodził z rozbitej rodziny i że
jedynym przyjacielem, który dotrzymywał mu towarzystwa w dzieciństwie, był pies, lecz
podobny los jest udziałem milionów ludzi. Matka Huberty'ego, która porzuciła syna i córkę,
kiedy byli jeszcze mali, zdobyła się jedynie na taki komentarz: "Wiedziałam, że potrzebował
pomocy".
Huberty był żonaty i miał dwie córki. Studiował w Ohio w niewielkim college'u o
tradycjach kwakrowskich, tam też uzyskał dyplom z socjologii. Miał własny dom, czyli
manifestował niektóre z zewnętrznych przejawów rodzinnej stabilizacji. Niemniej stracił
pracę spawacza, kiedy zamknięto fabrykę (nigdy zarobkowo nie zajmował się
balsamowaniem zwłok - zajęciem, do którego wykonywania zdobył uprawnienia w roku 1965
w Instytucie Nauk Pogrzebowych w mieście Pittsburgh w Pensylwanii). Według jednego z
czasopism wielu przyjaciół uważało go za komunistę, ponieważ winił kapitalizm za
zamknięcie fabryki. Żona z kolei mówiła: .Jeśli już, to na pewno był nazistą". Huberty
zdecydował się na przeprowadzkę na zachód i nowe życie, ale stracił dużo pieniędzy na
sprzedaży domu. Z nie wyjaśnionych powodów osiadł w mieście Tijuana przy granicy
meksykańskiej. Nie mógł się porozumieć w obcym języku i czuł się (według żony)
"zagubiony, odrzucony i pozbawiony perspektyw". Narastała w nim nienawiść do ludności
meksykańskiej. Przeniósł się po raz kolejny znów do Stanów Zjednoczonych, do San Ysidro.
Wraz z rodziną wynajął mieszkanie niedaleko McDonalda, do którego często zaglądają
młodzi Meksykanie. Znalazł pracę jako ochroniarz, ale został zwolniony po kilku tygodniach.
Huberty próbował zapisać się na wizytę do kliniki zdrowia psychicznego, ale terminy były
bardzo odległe. Możemy spojrzeć na to zdarzenie jak na ostatnią próbę ratowania tego, co
jeszcze można było ocalić z jego życia. Feralnego dnia pojechał z rodziną do zoo w San
Diego. Patrząc na zamknięte w klatkach zwierzęta, może identyfikując się z ich położeniem,
Huberty zwrócił się do żony: "Społeczeństwo miało już swoją szansę!" Odwiózł rodzinę do
domu i oznajmił: "Jadę na polowanie... na ludzi". Uzbroił się i poobtłukiwanym samochodem
podjechał pod McDonalda.
Reakcja władz stanowych na rzeź była w równym stopniu tragiczna i niewłaściwa, jak
samo zajście. Jeżeli uznamy, że przekazy telewizyjne właściwie oddają atmosferę wydarzeń
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •