LeBor Adam - Protokół budapesztański, 1 !.Kryminały II

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ADAM
LeBOR
Protokół
Budapesztański
Z języka angielskiego przełożyła Maria Kabat
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA
Dla moich kolegów z „Budapest Week”
Azok Voltak a szep napok, baratami.
PODZIĘKOWANIA
Przede wszystkim chciałbym podziękować Rosie Whitehouse i Laurze Kesling z
Reportage Press za to, że we mnie uwierzyły. Ich przenikliwe uwagi i inspirujące sugestie
pomogły przeistoczyć mój brudnopis w prawdziwą powieść. Zacząłem pracować nad historią,
która stała się później Protokołem budapesztańskim, ponad dziesięć lat temu, w Paryżu.
Adrian Brown i Patrick Bishop trwali wiernie przy moim boku - mobilizowali, pocieszali, a
kiedy trzeba, gotowi byli spędzić wieczór przy karafce czerwonego wina i porcji
królewskiego kuskusu w Chez Omar. Specjalne paryskie podziękowania ślę również Chantal
Agueh i Alex Chester. Jestem ogromnie wdzięczny niezliczonej rzeszy przyjaciół i
znajomych, którzy pomagali mi w pracy nad książką. Są wśród nich: Rick Bruner, Mark
Burnell, Chris Condon, Dora Czuk, Charles Cumming, Simon Evans, Bob Green, Peter
Green, Gerald Jacobs, Anthony Julius, Rudy Kennedy, Bea Klukan, Tony Lang, Justin
Leighton, Nir Livay, Sam Loewenberg, dr Jancis Long, Mark Milstein, John Nadler, Laszlo
Ney, Boris Starling, Erwin Tuil oraz Diana Tyler.
Dziękuję Danny’emu O’Brienowi z Electronic Frontier Foundation, Janet Haven z Open
Society Institute oraz Solanie Larsen z Global Voices Online. Każde z nich udzieliło mi
ważnych porad technicznych na temat bezpiecznej komunikacji w Internecie. Fiammetta
Rococo i Helena Douglas z „The Economist” systematycznie dostarczały mi thrillery do
recenzji, co okazało się bardzo przydatne, kiedy przyszło mi szlifować moją własną książkę.
Nick Thorpe chętnie dzielił się ze mną anegdotami o jego potyczkach z władzami
komunistycznych Węgier. David Chance, Katalin Korompay, Desmond McGrath, Bill
Swainson, Olen Steinhauer - oni wszyscy czytali pierwsze wersje tej książki i wsparli mnie
ważnymi sugestiami, podobnie jak moja agentka, Laura Longrigg. Wielkie podziękowania dla
wszystkich współpracowników w dziale zagranicznym „The Times”, którzy wysyłali mnie do
krajów byłej Jugosławii i Europy Wschodniej. Szczególnie wdzięczny jestem doktorowi
Istvanowi Fenyowi i Kriszcie Fenyo za pewien niezapomniany spacer, na który mnie kiedyś
zabrali. Dzięki nim zwiedziłem żydowską dzielnicę Budapesztu, gdzie w czasie wojny
rozegrały się dramatyczne wydarzenia. Zainspirowało mnie to do napisania tej książki. Alan
Furt i Roger Boyes przez lata wspierali mnie i zachęcali do pracy.
Najbardziej jednak chciałbym podziękować mojej rodzinie.
Jestem przekonany, że za pięćdziesiąt lat nikt nie będzie już myślał
w kategoriach państw.
Joseph Goebbels, sierpień 1940 r.
Prolog
Budapeszt, listopad 1944
Tylko nieliczni mogli liczyć na pochówek. Miklos Farkas przekroczył zamarznięte ciało
kobiety i otworzył walizkę, na której wciąż zaciśnięta była jej dłoń. Walizka okazała się
pusta. Miklos, opatulony w swój cienki płaszcz, ruszył szybkim krokiem Bulwarem Karola.
Instynkt samozachowawczy już dawno zabił w nim wszelkie poczucie wstydu, które mógłby
odczuwać, przeszukując zwłoki. Chodnik był pokryty grubą warstwą lodu, śnieg mocno
sypał. Lodowaty wiatr smagał Miklosowi twarz. Czuł w ustach smak pyłu unoszącego się nad
zrujnowanymi kamienicami. W powietrzu rozchodził się zapach dymu i kordytu. Na środku
drogi leżał martwy koń. Brama getta przy ulicy Dohany była jakieś dziewięćdziesiąt metrów
za nim. Od miejsca docelowego, kwatery głównej SS, mieszczącej się obecnie w hotelu
Savoy, dzieliło go siedem minut marszu.
Z mroku wyłonili się dwaj żołnierze i na widok Miklosa uśmiechnęli się chciwie. Jeden z
nich, wysoki i szczupły, ze spiczastym nosem i długimi wąsami, do płaszcza miał przypiętą
srebrną mezuzę, pojemnik z małym pergaminowym zwojem wieszany przez Żydów na
drzwiach domów. Drugi mężczyzna, niski i rumiany, przestępował nerwowo z nogi na nogę.
Obaj ubrani byli w wojskowe płaszcze i czapki, a na ich opaskach na rękach widniał
strzałokrzyż. Buty owinęli warstwami pergaminu pokrytym hebrajskimi literami spływający z
niego atrament wsiąkał w śnieg.
Wysoki żołnierz z całej siły uderzył Miklosa w brzuch kolbą karabinu. Ten stracił na
chwilę dech, zachwiał się na oblodzonej ziemi i zgiął wpół. Zaraz jednak się wyprostował i
podniósł prawą rękę. Serce waliło mu jak oszalałe.
- Odwagi, bracia - powitał ich pozdrowieniem strzało-krzyżowców. - Nie zauważyłem
was wcześniej - powiedział, podając im dokumenty z nadzieją, że nie zauważą, jak trzęsą mu
się ręce.
Niższy zaczął krążyć wokół Miklosa. Zmierzył go wzrokiem od stóp do głów,
szturchając go co rusz trzymanym w ręku pistoletem.
- Bracia? Nie sądzę. Wyglądasz mi raczej na Żyda. - Wypowiadał te słowa głosem
podekscytowanego uczniaka.
- Ja? Żyd? Jeśli ktoś tu wygląda na Żyda, to prędzej ty. Zastrzel mnie, jeśli chcesz -
oznajmił z pogardą Miklos, po czym splunął na ziemię. - Ale będziesz się z tego tłumaczył
przed SS.
- Przed SS? To się jeszcze okaże. - Wysoki żołnierz uśmiechnął się szyderczo. - Tu są
Węgry, a nie Niemcy.
To mówiąc, przycisnął lufę karabinu do gardła Miklosa, dokładnie między szyją a
podbródkiem, zmuszając go w ten sposób do odchylenia głowy w tył. Miklos jęknął z bólu.
- Głowa do góry, właśnie tak, do góry. Według papierów jesteś Miklos Kovacs, metr
osiemdziesiąt pięć wzrostu, brązowe włosy, niebieskie oczy - wyliczał, przyglądając się
uważnie Miklosowi. Zajrzał do dokumentów. - Masz pozwolenie od Niemców na
przebywanie poza gettem po godzinie policyjnej ze względu na pracę, jaką wykonujesz w
hotelu Savoy. Pięknie. Ale to nie wystarczy, Miklosie Kuhn - powiedział, dociskając mocniej
lufę karabinu.
- Nazywam się Miklos Kovacs. Jest to wyraźnie napisane w dokumentach - odparł
Miklos, próbując przełknąć ślinę.
- Kuhn, Cohen, jak zwał tak zwał. Zobaczmy, kim jesteś naprawdę. Odmawiaj swoje
pacierze - zażądał mężczyzna, odsuwając lufę karabinu.
Dla Niemców zabijanie Żydów było zwykłą robotą, ale dla strzałokrzyżowców, ich
węgierskich sprzymierzeńców, przyjemnością. Szczególnie teraz, kiedy zbliżali się Rosjanie.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie. - Miklos zakasłał, ale już po chwili kontynuował. —
Święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na
ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze winy...
- Kończ już - warknął żołnierz. Znad rzeki dobiegł odgłos eksplozji, od której zatrzęsły
się szyby w okolicznych budynkach. - Pospiesz się.
Miklos płynnie recytował dalej:
- Bo Twoje jest królestwo, potęga i chwała na wieki. Amen. - Na koniec przeżegnał się
starannie.
Wyższy żołnierz opuścił karabin. Przyglądał się teraz Miklosowi, podkręcając wąsa.
- Nieźle, całkiem nieźle. Ale co to za sztuka nauczyć się modlitwy. Spodnie w dół.
- Ano właśnie, tego nie ma jak się nauczyć - powiedział piskliwie drugi mężczyzna.
- Oszaleliście? Zamarznie mi i odpadnie! - zaprotestował Miklos.
Wysoki zamachnął się i mocno uderzył go w klatkę piersiową kolbą karabinu.
- Ze mną się nie dyskutuje -wycedził powoli.
Miklos się zachwiał. Siła ciosu pchnęła go na ścianę. Pośliznął się na lodzie i upadł,
uderzając policzkiem o chodnik. Chwycili go pod ręce i szarpnęli nim tak, żeby uklęknął.
Niski wykręcił mu rękę za plecami i śmiejąc się, przycisnął pistolet do jego karku.
- Czyja teraz kolej? - zapytał.
- Nie pamiętam - odpowiedział jego towarzysz - Chyba ja załatwiałem ostatniego. Czy
ty?
Miklos trząsł się, czuł, że po plecach spływa mu lodowata strużka potu. Próbował
przywołać w pamięci obraz swojej żony Ruth, ale przed oczami miał tylko szary, oblodzony
chodnik. Ogarnęła go wściekłość. „Nie teraz. Nie w taki sposób”. Próbował się wyrwać, ale
niski jeszcze mocniej szarpnął jego wykręconą na plecach rękę. Poczuł, jak przeszywa go
ostry ból. Wyższy żołnierz wymierzył do niego z broni. Miklos znieruchomiał, zamknął oczy
i przygryzł wargę; szybko wciągał i wypuszczał powietrze z płuc.
- Zrób sobie przysługę, Kuhn, i nie ruszaj się, a wszyscy będziemy mieć to z głowy
szybko i bezboleśnie. Inaczej będzie niezły bałagan.
W tym momencie podjechał do nich czarny lśniący grosser mercedes z nazistowskimi
proporczykami przy przednich reflektorach. Zatrzymał się gwałtownie, ślizgając się nieco na
oblodzonej drodze. Drzwi auta gwałtownie się otworzyły. Wysiadł z niego oficer SS w
pełnym umundurowaniu. Jego adiutant opuścił pojazd z drugiej strony - w rękach trzymał
pistolet maszynowy gotowy do strzału. Obydwaj stanęli naprzeciwko Węgrów.
- Halt! Opuścić broń! - rozkazał oficer.
Węgrzy wykonali polecenie i odsunęli się. Miklos wstał powoli, z rękami w górze.
Niemcy podeszli do niego szybkim krokiem. Wysoki żołnierz uśmiechnął się nerwowo,
wskazując na Miklosa:
- Jest do waszej dyspozycji. Żyd.
Oficer SS wyciągnął z kabury swojego lugera i wycelował w strzałokrzyżowców.
Dźwięk wystrzału odbił się głośnym echem, a kula wydrążyła dużą dziurę w ścianie tuż za
nimi. Mężczyźni odskoczyli nerwowo, wystraszeni i zszokowani. Oficer SS wystrzelił jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •