Laurell K. Hamilton - Anita Blake 02 - Uśmiechnięty Nieboszczyk, Marta

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
LAURELL K. HAMILTON
U
Ś
MIECHNI
Ę
TY
NIEBOSZCZYK
(PrzełoŜył: Robert P. Lipski)
Zysk i S-ka
2
2003
3
PODZI
Ę
KOWANIA
Jak zawsze dla mego męŜa Gary’ego, który po blisko dziewięciu latach wciąŜ jest moją
najsłodszą kruszyną. Dla Ginjer Buchanan, naszej redaktorki, która od początku uwierzyła w
Anitę i we mnie. Dla Carol Caughey, naszej brytyjskiej redaktorki, która zabiera Anitę i mnie za
ocean. Dla Marcii Woolsey, która przeczytała i pozytywnie zaopiniowała pierwsze opowiadanie
o Anicie. (Marcia, proszę, skontaktuj się z moim wydawcą, tak bardzo chciałabym z tobą
porozmawiać). Dla Richarda A. Knaaka, dobrego przyjaciela i honorowego członka grupy
Alternate Historians. Nareszcie masz okazję siąść i przeczytać, co było dalej.
Dla Janni Lee Simner, Marelli Sands i Roberta K. Sheafa, którzy dopomogli mi przy
pracy nad tą ksiąŜką. Powodzenia w Arizonie, Janni. Będzie mi ciebie brakowało. Dla Deborah
Millitello za wsparcie, kiedy go szczególnie potrzebowałam. Dla M.C. Sumner, nie ma to jak
sąsiedzka przyjaźń. Członkom grupy Alternate Historians na zawsze. Dziękuję wszystkim, którzy
byli obecni na moich spotkaniach literackich na Windyconie i Capriconie.
4
1
Dom Harolda Gaynora otaczał olbrzymi zadbany trawnik i szpaler smukłych, wysokich
drzew. Budynek lśnił w blasku upalnego sierpniowego słońca. Bert Vaughn, mój szef,
zaparkował wóz na Ŝwirowym podjeździe. świr był tak biały, Ŝe wyglądał jak bryłki soli. Gdzieś
z oddali dobiegał szum włączonych spryskiwaczy. Trawa wyglądała wręcz idealnie, mimo iŜ
tego lata panowała najgorętsza od dwóch dekad susza. No, dobra. Nie przyjechałam tu, aby
rozmawiać z Gaynorem o gospodarowaniu zasobami wodnymi. Miałam pomówić z nim o
oŜywianiu zmarłych. Nie o wskrzeszaniu. Nie jestem aŜ tak dobra. Mam na myśli zombi. śywe
trupy. Gnijące, chodzące zwłoki. Noc Ŝywych trupów. O takich zombi mowa. Choć z pewnością
wyglądało to znacznie mniej dramatycznie, niŜ to przedstawiali hollywoodzcy scenarzyści.
Jestem animatorką. To zwykły fach, jak sprzedawanie polis ubezpieczeniowych.
Animowanie istnieje na rynku pracy zaledwie od pięciu lat. Wcześniej owa zdolność była
jedynie kłopotliwym przekleństwem, doznaniem religijnym lub atrakcją turystyczną. WciąŜ nią
jest w niektórych częściach Nowego Orleanu, ale tu, w St. Louis, to praca jak kaŜda inna.
Przyznam, Ŝe zyskowna, co w duŜej mierze jest zasługą mojego szefa. Ten facet to pijawka, typ
spod ciemnej gwiazdy, łajdak jakich mało, ale na zarabianiu pieniędzy zna się jak mało kto. To
poŜądana cecha u kaŜdego zwierzchnika.
Bert miał sto osiemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, szerokie bary jak zawodowy
futbolista i pierwsze oznaki mięśnia piwnego. W ciemnogranatowym, dobrze skrojonym
garniturze tego ostatniego nie było widać. Garnitur za osiemset dolców powinien zatuszować
nawet stado słoni. Jasnoblond włosy miał przycięte krótko, na jeŜa. Silna opalenizna stanowiła
poraŜający kontrast z jego jasnymi włosami oraz oczami.
Bert poprawił krawat w niebiesko-czerwone pasy i starł kropelkę potu z opalonego czoła.
- W wiadomościach mówili, Ŝe pojawiła się frakcja pragnąca wykorzystywania zombi do
prac na polach skaŜonych pestycydami. Dzięki temu ocalono by wiele istnień.
- Zombi gniją, Bert, nie sposób temu zapobiec, a poza tym nie zachowują bystrości
umysłu dostatecznie długo, aby moŜna je było wykorzystać w charakterze siły roboczej.
- Mówiłem tylko to, co słyszałem. A poza tym zmarli nie mają Ŝadnych praw, Anito.
- Jeszcze nie - odparłam.
5
To nie w porządku, Ŝe zmarli mieliby być oŜywiani, aby stać się naszymi niewolnikami.
To nie było właściwe, ale nikt mnie nie słuchał. Rząd musiał w końcu podjąć decyzję w tej
sprawie. Powołano międzynarodową komisję, złoŜoną z animatorów oraz innych ekspertów.
Mieliśmy zbadać warunki pracy miejscowych zombi.
Warunki pracy. Oni nic nie rozumieli. Nie moŜna zapewnić nieboszczykowi dobrych
warunków pracy. Zresztą i tak ich nie doceniają. Zombi mogą chodzić, a nawet mówić, ale - tak
czy owak - są martwi.
Bert uśmiechnął się do mnie z pobłaŜaniem. Miałam ochotę trzasnąć go w ten
uśmiechnięty pysk, ale pohamowałam się.
- Wiem, Ŝe ty i Charles pracujecie w tej komisji - ciągnął Bert. - Odwiedzacie te miejsca i
sprawdzacie warunki pracy zombi. To zapewnia naszej firmie doskonałą prasę.
- Nie chodzi mi o dobrą prasę - odparłam.
- Wiem. Wierzysz w to, co robisz.
- Protekcjonalny łajdak - wycedziłam przez zęby, po czym uśmiechnęłam się do niego.
Odpowiedział uśmiechem.
- No jasne.
Pokręciłam głową. Berta nie sposób obrazić. Było mu obojętne, co sądzę na jego temat
dopóty, dopóki dla niego pracuję.
Mój granatowy kostium powinien być lekki i przewiewny, ale wcale taki nie był. Gdy
tylko wysiadłam z auta, po moim krzyŜu spłynęła struŜka potu. Bert odwrócił się do mnie i
zmierzył wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się pytający grymas.
- WciąŜ masz przy sobie pistolet - stwierdził.
- śakiet doskonale go maskuje, Bert. Pan Gaynor nigdy się nie zorientuje. - Pot zaczął mi
się zbierać pod paskami kabury podramiennej. Miałam wraŜenie, Ŝe moja jedwabna bluzka
zaczyna się roztapiać. Staram się nie nosić równocześnie jedwabiu i kabury podramiennej. W
miejscu, gdzie przecinają się paski, jedwab się marszczy i fałduje. W kaburze tkwił browning hi-
power kaliber dziewięć milimetrów, lubiłam mieć go pod ręką.
- Daj spokój, Anito, nie sądzę, abyś potrzebowała pistoletu w środku dnia, podczas wizyty
u klienta. - W głosie Berta pobrzmiewał protekcjonalny ton. Mówił do mnie jak do dziecka. AleŜ,
dziewczynko, zrozum, przecieŜ to wszystko tylko dla twojego dobra. Bertowi nie chodziło o
moje dobro. Było mu ono obojętne. Tyle tylko, Ŝe nie chciał wystraszyć Gaynora. Facet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •