Lech Witkowski jako rzecznik interesu publicznego filozofii, Inne

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lech Witkowski jako rzecznik interesu publicznego filozofii polskiej (i w innych rolach też)

Jan Woleński

Uniwersytet Jagielloński


      Tekst niniejszy jest odpowiedzią na artykuł Lecha Witkowskiego "O możliwości sensownego sporu filozoficznego w Polsce (w trybie odpowiedzi Janowi Woleńskiemu", Ruch Filozoficzny LVII(2000), ss. 107-115 (dalej LW2) i pozostaje w związku z: L. Witkowski, "Henryk Elzenberg wobec scjentyzmu w filozofii polskiej (na motywach dylematu: jak filozofować w Polsce?", w: Henryk Elzenberg (1887-1967). Dziedzictwo idei, pod red. W. Tyburskiego, Wydawnictwo Uniwersytetu Toruńskiego, Toruń 1999, ss. 109-121 (dalej LW1); J. Woleński, "Jak filozofować w Polsce? (odpowiedź Lechowi Witkowskiemu)", Ruch Filozoficzny LVII(2000), ss. 87-105 (dalej JW1).
      Lech Witkowski oświadcza (LW2, s. 107), co następuje: "Interesuje mnie [...] tylko [...] przyzwoitość akademicka i dojrzałość humanistyczna, troska o bogactwo życiodajnych odniesień w kulturze. Reszta (łącznie z retorycznymi sztuczkami niektórych logików) to otoczka walki o pozycję i dominację, walki lepszej, gorszej. Ale zawsze obecnej i w nauce i w filozofii." Traktuję to jako autonominację Lecha Witkowskiego na stanowisko rzecznika interesu publicznego w filozofii polskiej, bo przecież interes takowy polega m. i. na przestrzeganiu reguł przyzwoitości akademickiej oraz trosce o dojrzałość humanistyczną i życiodajne soki w kulturze. Przyjęcie na siebie takowej troski o interes publiczny związany z własną profesją, a jeśli ktoś, w tym przypadku LW, decyduje się na wyjątkowoli nie jest niczym nagannym. W końcu każdy z nas, tj. uczestników życia akademickiego jest zobowiązany do aktywną rolę w tym względzie, to należy mu się uznanie, przynajmniej a priori. Rzecznik interesu publicznego w danej dziedzinie, jak to rzecznik w każdej innej sprawie (np. u nas tzw. prokurator lustracyjny) ma za zadanie ochraniać interes publiczny przed tymi, którzy weń godzą. Winien więc jasno określić kogo ściga. Lech Witkowski kilkanaście linijek dalej (LW2, s. 108) powiadamia, że nie można "odpuszczać" logikom i innym podobnym osobnikom w celu zapewnienia stosownego "klimatu w jakim uprawia się filozofię i w niej kształci". Nasz rzecznik, podobnie jak wspomniany już wcześniej inny rzecznik, też działa jak prokurator, tj. demaskuje, lustruje, tropi nadużycia, a w szczególności oskarża. W samej rzeczy, Lech Witkowski (LW2, s. 110) pisze:
      "[...] na serio oskarżam Jana Woleńskiego o skandaliczne i wierutne kłamstwo, gdy przypisuje mi domaganie się odrzucenia (!) tradycji analitycznej ("wolno Witkowskiemu nawoływać do odrzucenia tradycji analitycznej, wolno i mnie proponować, by ją kontynuowano")."
      Jest to poważne oskarżenie. Gdy promowano mnie na doktora, ślubowałem, że będę głosił prawdę. Lech Witkowski zarzuca mi więc sprzeniewierzenie się jednej z podstawowych powinności akademickich, a gdyby mnie poproszono, np. rok temu, o potwierdzenie przysięgi doktorskiej, to, w świetle cytowanego fragmentu, mógłbym zostać wręcz posądzony o rodzaj kłamstwa lustracyjnego. W tej sytuacji czuję się uprawniony do obrony moich dóbr osobistych. Przy okazji zajmę się innym staraniami Lecha Witkowskiego w jego trudzie o rzecznikowanie interesowi publicznemu w filozofii polskiej.
      Zgodnie z zasadami procedury karnej nie ciąży na mnie obowiązek dowodzenia, że jestem niewinny. Postaram się to jednak uczynić z uwagi na to, że rzecznicy interesu publicznego często odrzucają zasadę domniemania niewinności. Lech Witkowski tak uzasadnia swoje oskarżenie (s. 110): "Otóż ja nie mógłbym nawoływać do jej porzucenia czy odrzucenia już choćby dlatego, że nie uważam jej za nic specjalnie istotnego i ważnego dla poważnego uprawiania filozofii, a nawet - jak pokażę - uznaję ją za iluzoryczną wartość, która wkracza w fazę schyłkową, bo sami jej pyszni zwolennicy nie umieją jej dochować wierności poza krzykliwymi deklaracjami - i to na przykładzie choćby tekstów samego Jana Woleńskiego widać do woli."
      Kłamstwem jest, wedle potocznego rozumienia sprawy, świadome i celowe głoszenie zdania fałszywego. A jest kłamstwem osoby X, gdy (a) A jest fałszywe; (b) X głosi A świadomie; (c) X głosi A celowo. W gruncie rzeczy, LW zarzuca mi jakieś kłamstwo kwalifikowane, bo skandaliczne i wierutne, a także jakoś dodatkowo olbrzymie (wykrzyknik w pewnym miejscu) ale tym (poza incydentalnymi uwagami) nie będę się zajmował. Przechodzę zatem do zbadania, czy skłamałem w sensie najzupełniej zwyczajnym, tj. kształtowanym przez warunki (a)-(c). Roszczę sobie przy tym prawo do wyboru metody, niezależnie od upodobań LW w tej mierze. Będę więc postępował analitycznie, krok po kroku i nawet łapał za słówka. Natomiast na pewno nie pozwolę sobie na poufałości, którymi Lech Witkowski raczy mnie obficie. Nie czynię tego z obawy przez surowym prokuratorskim obliczem LW ani też dla zmiany sposobu wzajemnego odnoszenia się, wszak jesteśmy kolegami od lat, niegdyś nawet wcale dobrymi. Wszelako protekcjonalne klepanie mnie po ramieniu w stylu "mój drogi Jan" w tekście, który oskarża mnie o wierutne i skandaliczne kłamstwo, a także szereg innych niecności, uważam za przejaw złego gustu ze strony LW. W końcu, mówiąc dosadnie, nie pasaliśmy i nie pasiemy razem krów na tym samym filozoficznym pastwisku. Ale do rzeczy.
      Muszę na samym początku zauważyć, że nie jest całkowicie jasne, jakie zdanie ma wyrażać moje kłamstwo. Lech Witkowski cytuje następujące (oznaczam je przez (Z)) "wolno Witkowskiemu nawoływać do odrzucenia tradycji analitycznej, wolno i mnie proponować, by ją kontynuowano." Gdyby ta wypowiedź miała wyrażać kłamstwo, to znaczy, że zdaniem LW jest ona fałszywa. Prawdziwe zatem byłoby takie stwierdzenie (Z1) "nie jest prawdą, że wolno Witkowskiemu nawoływać do odrzucenia tradycji analitycznej, wolno i mnie proponować, by ją kontynuowano.", tj., że nawoływanie przez Lecha Witkowskiego do odrzucenia tradycji analitycznej, a także proponowanie przeze mnie dalszego jej kontynuowania są działaniami zakazanymi. Nie sądzę, że Lech Witkowski chciał mi przypisać tak absurdalny pogląd. Z uzasadnienia, które LW podał w sprawie mojego kłamstwa wynika, że miało ono polegać na wygłoszeniu poglądu (Z2) "Lech Witkowski nawołuje do odrzucenia tradycji analitycznej". Mógłbym rzecz załatwić uwagą, że (Z2) nie wynika logicznie ze zdania (Z), tj. ze zdania "wolno Witkowskiemu nawoływać do odrzucenia tradycji analitycznej" (opuszczam dalszą część, gdyż LW zapewne nie zarzuca mi, że skłamałem o sobie.) Taka obrona nie byłaby całkowicie bezpodstawna. (Z) jest zdaniem deontycznym. Zgodnie z logiką modalności deontycznych "wolno, że A" znaczy tyle, co " A jest nakazane lub A jest indyferentne, tj. ani nakazane ani zakazane". Ponieważ nawoływanie do odrzucenia tradycji analitycznej nie jest ani nakazane ani zakazane (z jakiegokolwiek punktu widzenia), to wypowiadając (Z) miałem na myśli (Z3) "wolno Witkowskiemu nawoływać do odrzucenia tradycji analitycznej i wolno mu tego nie czynić". Jego sprawa. Pozostaje rzecz jasna argumentacja i ocena tradycji analitycznej, ale to już inny problem. W każdym razie, (Z3) jest najzupełniej zgodne z tym, że Lech Witkowski nie nawołuje do odrzucenia tradycji analitycznej, a więc z fałszywością zdania (Z2), aczkolwiek także i z tym, że jest ono prawdziwe.
      Wszelako nie chcę bronić się szczegółami logicznymi ("bawić się w ciuciubabkę" (LW2, s. 111, jakby to zapewne skomentował LW z właściwą sobie swadą). Wygłaszając (Z) rzeczywiście zakładałem prawdziwość (Z2). LW uważa, iż jest to fałsz, a więc tym samym uznaje, że (Z4) "Lech Witkowski nie nawołuje do odrzucenia tradycji analitycznej" jest prawdą. Trzeba zatem zbadać, czy miałem podstawy dla stwierdzenia (Z2). Czytając i słysząc enuncjacje LW na temat szkoły lwowsko-warszawskiej zinterpretowałem je jako nawoływanie do odrzucenia tradycji analitycznej. Miałem jak sądzę powody ku temu, a nawet mam je dalej. Wydaje mi się bowiem rzeczą naturalną, że kto uważa tradycję analityczną za nic istotnego dla poważnie uprawianej filozofii, szafuje wobec niej i jej przedstawicieli rozmaitymi dyskredytującymi epitetami, a nadto, ogłasza ją za wartość iluzoryczną, wieszczy jest bliski a niesławny koniec, to jest skłonny odrzucić ten typ filozofowania. Jest to generalizacja empiryczna, oparta na spostrzeżeniu, że jeśli X uważa W za wartość iluzoryczną, to zaleca jej odrzucenie. Przypominam też, iż LW nawoływał w swoim wcześniejszym tekście do położenia tamy i skończenia z rozmaitymi zjawiskami, które ilustrował praktykami filozofów analitycznych, niewątpliwie zagrażającemu, w jego przekonaniu, interesowi publicznemu. Sam słyszałem w Toruniu od niego (w 1998 r. w obecności dwóch filozofów z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika), co następuje: "Już niedługo skończymy z wami." Myślę, że to wszystko uprawniało mnie do mniemania, że LW nawołuje do odrzucenia tradycji analitycznej.
      Zajmę się uzasadnieniem podanym przez Lecha Witkowskiego na rzecz (Z4) tj. negacji (Z2). Znajdujemy je w następujących słowach pochodzących z zacytowanego aktu oskarżenia: "nie mógłbym nawoływać do jej porzucenia czy odrzucenia już choćby dlatego, że nie uważam jej za nic specjalnie istotnego i ważnego dla poważnego uprawiania filozofii". LW wypowiedział tutaj zdanie o samym sobie, dokładniej o swych możliwościach intelektualnych. Uznał mianowicie, że skoro nie uważa tradycji analitycznej za coś specjalnie istotnego itd., to nie mógłby nawoływać do jej odrzucenia. Poprawne logicznie jest przejście od zdania "nie mogę nawoływać do odrzucenia tradycji analitycznej" do zdania "nie czynię tego". LW powiada nam jednak zupełnie coś innego, mianowicie proponuje inferencję od zdania (Z5) "uznaję tradycję analityczną za nic istot-nego, itd." do zdania (Z6) "nie mógłbym nawoływać do odrzucenia tradycji analitycznej." Całkowicie koherent-ne jest jednak i takie stanowisko, że ktoś uważa jakąś tradycję za nic specjalnie istotnego itd., ale przy tym mógłby nawoływać do jej odrzucenia. A skoro tak to zdania (Z5) i (Z6) są logicznie niezależne, co znaczy m. i., że pierwsze nie wystarcza dla uzasadnienia prawdziwości drugiego, a co za tym wykazania, że (Z2) jest fałszem.
      Nie przeczę, że w umyśle Lecha Witkowskiego (Z5) stanowi uzasadnienie dla (Z6), a przeto dla (Z4). To jednak przesądza tylko tyle: LW uznaje za subiektywnie uzasadnione swoje mniemanie, że nie nawołuje do odrzucenia tradycji analitycznej, a ma ku temu powód w swej ocenie tejże tradycji. Jest to jednak jego prawda, która mogła być niedostępna innym zanim raczył ją światu objawić, nie mówiąc już o tym, że mogła ona pojawić się w umyśle Lecha Witkowskiego po przeczytaniu artykułu JW1. Wprawdzie już od dłuższego czasu wiedziałem o stosunku LW do filozofii analitycznej i logiki, ale nie sądziłem, że ten były algebraik abstrakcyjny posiada w swym wyposażeniu myślowym taki formalizm logiczny, który go prowadzi od zdania "uważam tradycję analityczną za nic ważnego" do zdania "nie mógłbym nawoływać do odrzucenia tejże tradycji" i wyklucza zdanie (Z2). Widać nie doceniłem siły argumentacyjnej LW (dalej podam jej dodatkowe egzemplifikacje).
      Jak już wspomniałem wyżej moje racje dla (Z2) odwołują się do pewnej generalizacji empirycznej. Ponieważ konstatacje empiryczne są zawodne, to mogłem pobłądzić w sprawie intencji LW i miał prawo mi to wytknąć, jeśli uważał sprawę za rzecz godną wyjaśnienia. W istocie rzeczy niewiele to zmienia. Teraz powiem tak "wolno LW uważać tradycję analityczną za nic ważnego, wolno i mnie proponować, by ją traktować inaczej." Mam nadzieję, że w tym przypadku na pewno nie skłamałem, albowiem opieram się na wyraźnych stwierdzeniach samego Lecha Witkowskiego. Skoro nie znałem rzeczywistego stanu umysłu LW i nie miałem odpowiedniej wiedzy o siatce przekonań żywionych przez niego, to nawet jeśli (Z) jest fałszem, to nie jest spełniony warunek (b), gdyż wskazane okoliczności usprawiedliwiają mnie w następującym sensie: chociaż wypowiedziałem fałsz o LW, to jednak nie uczyniłem tego świadomie w tej mierze, że był to fałsz (warunku (c) nie trzeba już w tej sytuacji rozważać, aczkolwiek przypuszczam, że prokurator Lech Witkowski wytropi jakiś niecny zamiar z mojej strony także w tym względzie.) Stanowczo więc odrzucam oskarżenie sformułowane przez LW i wyżej przytoczone oraz traktuję je jako obrazę elementarnych norm obyczajowych, w szczególno-ści zasad kształtujących rzetelność polemik akademickich. Z ostrożności procesowej muszę dodać, co następuje. Nie mogę wykluczyć, że Lech Witkowski oskarża mnie o jakiś inny rodzaj kłamstwa, niż potoczne. Może nazwa "wierutne i skandaliczne kłamstwo" oznacza coś zgoła innego niż świadome i celowe głoszenie fałszu, ale np. jakiekolwiek zdanie, które nie jest po myśli LW. Kto wie? Na wszelki wypadek proszę o traktowanie ewentual-nych wątpliwości na korzyść oskarżonego jako okoliczności łagodzących. Przechodząc do innych działań lustra-cyjno-demaskatorskich Lecha Witkowskiego znowu zastrzegam sobie prawo wyboru metody.
      Zaczynam od uwag LW na temat mojej polemiki z Hilarym Putnamem. Muszę tutaj przywołać kilka faktów, bo rzecz nie jest szerzej znana. Od lat zajmuję się rozmaitymi problemami związanymi z semantyczną teorią prawdy, w szczególności argumentami formułowanymi przeciw niej. We wrześniu 1998 r. prof. Urszula Żegleń zorganizowała w Toruniu konferencję poświęconą filozofii Putnama z jego udziałem. Wzięło w niej udział kilkanaście osób z kilku krajów świata. Zostałem zaproszony do udziału w tej imprezie i zgłosiłem referat na temat argumentów Putnama przeciw semantycznej teorii prawdy. Miałem okazję dyskutowania z nim tych spraw wcześniej, mianowicie w czasie swego pobytu w Bostonie w 1994 r. Zreferowałem mu swoje zastrzeżenia wobec jego krytyki, przedstawione w mojej książce Metamatematyka a epistemologia(1993). Putnam zauważył, że moje obiekcje są zbyt słabe wobec argumentów powołanych przez niego. "Mam matematyczny argument przeciw Tarskiemu" - oświadczył. Istotnie, sprawa okazała się znacznie poważniejsza niż dawniej przypuszczałem. Ów matematyczny argument ma wskazywać na kolistość definicji Tarskiego, a więc defekt fundamentalny. Rozumowanie Putnama jest następujące. Nie możemy wykluczyć, że metateoria, w której formułujemy semantyczna teorię prawdy jest omega-sprzeczna. Wówczas konwencja (T) formułująca warunek materialnej trafności definicji prawdy jest zagrożona. Sytuację możemy uratować, zdaniem Putnama, tylko wtedy, gdy założymy, że metateoria jest adekwatna, tj. że każde jej twierdzenie jest prawdziwe. To jednak odwo-łuje się do pojęcia prawdy, które właśnie definiujemy. I błędne koło gotowe. Problem polega na odpowiedzi na następujące pytanie: czy można założyć jakąś syntaktyczną własność metateorii, by oddalić zarzut Putnama? I temu właśnie był poświęcony mój referat. Uznałem, że z uwagi na strukturę T-równoważności wystarcza zało-żenie, że metateoria jest omega-niesprzeczna, a ewentualnie można wprowadzić jeszcze mocniejsze założenie, mianowicie omega-zupełności. Szczegóły, a także krytykę innych argumentów Putnama przeciw Tarskiemu, będzie można znaleźć w moim artykule, który ukaże się w książce zawierającej referaty z konferencji w Toru-niu (zapewne tom będzie już dostępny przed ukazaniem się niniejszego tekstu; wersja angielska mojego artykułu ukazała się w czasopiśmie Synthese126(2001), ss. 67-90). Prof. John Skorupski, który przewodniczył sesji z moim referatem uznał, że wymiana zdań pomiędzy Putnamem jest na tyle ważna i interesująca, że zdecydował o ograniczeniu dyskusji tylko do naszych wystąpień. Nie jest moją rzeczą oceniać wyniku całej tej polemiki. Mogę tylko powiedzieć, że dyskusjach kuluarowych przyznano mi rację. Zdając sobie sprawę z rangi Putnama jako filozofa i chcąc przetestować moją argumentację, powtarzałem ten referat jeszcze wiele razy w rozmaitych środowiskach: w swoim zakładzie, w Helsinkach, Uppsali, Lundzie i na międzynarodowej konferencji w Karpaczu w maju 2000. I podobnie, jak to było w Toruniu, moje argumenty przeciwko Putnamowi były akceptowane. Dodam, że gdy byłem zapraszany do wygłoszenia odczytu w jakimś uniwersytecie, to zwykle podawałem kilka tematów, z których "Putnam versus Tarski" był wybierany najczęściej, co świadczy, że problem jest interesujący w skali międzynarodowej.
      A oto refleksje LW o moim toruńskim spotkaniem z Putnamem (LW2, s. 108, s. 109): (a) "Nie można go [tj. mnie - J. W.] odwieść od sprowadzania ze złej "drogi" innych, nawet gdyby nie chodziło o ma-luczkich tego filozoficznego świata, ale gdy w grę wchodzą koryfeusze jak Putnam ostatnio."; (b) "[...] nic na to nie poradzę, że tabunu ani pułku logików nie postawię na równi z jednym jedynym Heideggerem, jeśli chodzi o pożytki dla filozofii, a niedawna próbę pokazania Putnamowi przez JW w Toruniu na "patyczkach formalizmu" jak bardzo się myli w swojej krytyce teorii prawdy Tarskiego mogę potraktować jedynie jako - nie wiem: bardziej śmieszny czy ponury, czy może pyszny (także od pychy) anegdotycznie - przejaw niezrozumienia przez krytyka co można zapisując tablicę formalizmem pokazać filozofowi tej klasy, jak Putnam właśnie."
      Myśl zawarta w (a) jest osobliwa w tym sensie, że Putnam jest przecież filozofem analitycznym, przynajmniej w swych pracach na temat semantycznej definicji prawdy, a więc po cóż miałbym go "zawracać ze "złej" drogi". Lech Witkowski słuchał mego referatu w Toruniu (w każdym razie był na nim obecny) i zdołał odnotować przynajmniej tyle (daje temu świadectwo w (b)), że nie mówiłem wtedy o kwestiach metafilozoficz-nych, ale o konkretnym problemie rzeczowym. Po cóż więc LW opowiada, że zamierzałem zmieniać sposób filozofowania Putnama? Niezależnie od tego, wielokrotnie dawałem wyraz temu, że obce mi jest przekabacanie kogokolwiek na jakąkolwiek, w tym i analityczną, wiarę w filozofii. Dotyczy to zwłaszcza Lecha Witkowskiego, bo byłoby prawdziwym nieszczęściem, gdyby przez złośliwe zrządzenie losu stał się filozofem analitycznym. Zacząłem polemikę z LW w konkretnej sprawie dotyczącej oceny szkoły lwowsko-warszawskiej, jego negatyw-nej, a mojej pozytywnej. To mój adwersarz przeniósł ją na płaszczyznę obyczajowości akademickiej. Nie pole-mizuję z LW po to, by się zmienił w swych zapatrywaniach fundamentalnych, ale w obronie filozofii, którą uprawiam, przed atakami LW pełnymi niewybrednych (patrz wyżej i niżej) kewalifikacji, a nawet pomówień. Zupełnie niedawno pewna studentka (I roku i to nie filozofii) zauważyła (po przeczytaniu tekstu LW1): "No proszę, prof. Witkowski wyzywa pana od logików." Tedy osoba postronna i niezbyt zaprawiona w filozofii bez trudu zauważyła, iż słowo "logik" funkcjonuje jako wyzwisko u Lecha Witkowskiego. Nie widać powodu, by milczeć w tej sytuacji, niezależnie od kpinek LW z moich polemik.
      Fragment (b) jest jeszcze bardziej smakowity. Związek pomiędzy obiema częściami przedzielonymi spójką "a" jest chyba taki, że moje śmieszne lub ponure lub pyszne niezrozumienie, etc. jest ilustracją, dlaczego Lech Witkowski nie stawia tabunu (lub pułku) logików (jeśli chodzi o pożytki filozoficzne) z równi z Heideggerem, jedynym w swej jedyności. Spotkało mnie zatem spore wyróżnienie: reprezentuję filozoficzną mizerię światowego tabunu logików. Nota bene, radbym poznać zdanie Lecha Witkowskiego w sprawie teorio-modelowego argumentu Putnama przeciwko pewnej wersji realizmu, który to wywód jest zastosowaniem metalogiki w filozofii. Czy Hilary Putnam w związku z tym należy do tabunu lub pułku logików stojących niżej od jednego i jedynego Heideggera, "jeśli chodzi o pożytki w filozofii" ? Chyba powinien tam być zaliczony, ale z drugiej strony, jest przecież koryfeuszem i filozofem "tej klasy właśnie". Przypuszczam jednak, że, wedle LW, co wolno wojewodzie, to nie tobie polski filozofie analityczny, a w szczególności Janowi Woleńskiemu (przy okazji prostuję mylną informację podaną przez LW: nie jestem profesorem logiki, ale filozofii; czynię to dlatego, by enuncjacje LW na mój temat nie obciążały środowiska profesjonalnych logików). Jeśli jest tak, jak to wyżej zasugerowałem, to znaczy, że Putnam stosuje logikę w filozofii dobrze, a ja źle, a co więcej, Lech Witkowski wie jakie kryteria są stosowne w ocenie tych spraw. Niechże je więc ujawni w ogólnym interesie publicznym. Do sprawy tej jeszcze wrócę, bo, zgoła nieoczekiwanie, sam LW w swej filozofii dyskursu skorzystał z argumentu odwołującego się do metamatematyki.
      Lech Witkowski nie zna większości faktów, które podałem przed zacytowaniem jego słów w sprawie: Woleński contra Putnam. I nie ma powodu, by było inaczej. Mniemam, że sprawę, która jest przedmiotem tego sporu uważa za mało ważną lub zgoła nieważną. Zakładam jednak, że coś na ten temat wie, np. to, że Putnam krytykował Tarskiego, że Jan Woleński zmierzał do pokazania, że Putnam się myli, a czynił to odwołując się do pewnych pojęć formalnych. W każdym razie z tego, co LW oznajmia wynika, że w Toruniu zaistniało coś takiego, co było moją próbą pokazania Putnamowi, że myli się w swojej krytyce Tarskiego. Trudno było traktować o omega-niesprzeczności i podobnych sprawach bez napisania czegoś, a nawet wielu rzeczy, na tablicy. Nieuprzedzony słuchacz mego toruńskiego referatu zapewne pamięta, że polemizowałem z Putmanem nie tylko przy pomocy formalizmu (czyli, jak LW malowniczo powiada "patyczków formalizmu"), a każdy czytelnik stosownych artykułów będzie się mógł o tym naocznie przekonać. Od konstatacji na temat zdarzeń w Toruniu okraszonej "patyczkami formalizmu" LW przechodzi, swoim wskazanym już trybem inferencyjnej swobody, do modalnego stwierdzenia de se "mogę potraktować jedynie jako [...] przejaw niezrozumienia przez krytyka co można zapisując tablicę formalizmem pokazać filozofowi tej klasy, jak Putnam właśnie." Prawdziwość tego zdania jako wypowiedzi o samym sobie jest bezdyskusyjna. Z tego jednak nie wynika, że przejawiłem niezrozumienie w sprawie tego, co można, etc. Nie wynika też rzecz jasna, że rozumiem, co można pokazać, etc. Skoro tak właśnie rzecz przedstawia się, to LW ma obowiązek uzasadnienia swojej tezy. Dotychczasowe twier-dzenia Lecha Witkowskiego w rozważanej sprawie są całkowicie gołosłowne, a także odosobnione, przynajmniej na razie. Gdy zabierze się do postulowanego uzasadnienia, powinien wyjaśnić dodatkowo, jak rozumie frazę "co można pokazać, etc.". Nie jest ona zbyt transparentna. Sugeruje ona (z uwagi na swą strukturę i treść kolejnych słów), że można jednak coś Putnamowi pokazać zapisując tablicę formalizmem, ale krytyk (tj. ja) nie rozumie, co. Ze słów LW wnoszę, że to wie i szczerze ubolewam, że nie chce uchylić rąbka tajemnicy. Wszela-ko ogólne nastawienie Lecha Witkowskiego do filozofii i jej metod jest chyba takie, że nic nie da się pokazać (Putnamowi czy komukolwiek innemu, niezależnie od "klasy właśnie") zapisując tablicę formalizmem. Mamy więc szkopuł: można coś pokazać czy można pokazać nic (= nie można pokazać niczego)? LW może ewentualnie skorzystać z logiki jednego i jedynego Heideggera, a zatem uznać, że nic jest jednak czymś. Tedy jednak zatem zawsze coś można pokazać, a niekiedy owo coś, to jest nic. Niczego (w sensie potocznym, a nie Heideggerowskim) nie zmienią zaklęcia kwalifikujące przejaw mojego niezrozumienia tego, co można pokazać, etc. jako "śmieszny czy ponury, czy może nawet albo pyszny (także od pychy) anegdotycznie." Zachodzę przy tym w głowę, dlaczego Lech Witkowski jest tak łaskawy i suponuje, że niekoniecznie wszystkie te trzy ewentualności zachodzą. Daleko prościej, byłoby od razu przyjąć, że ów przejaw jest pyszny i śmieszny w swej ponurości (lub ponury w swej śmieszności), nawet anegdotycznie w rzeczy samej. LW nie ukoronował jednak swej demaskatorskiej diagnozy jakąś celną anegdotką. Spróbuję wypełnić tę lukę, aczkolwiek muszę brać pod uwagę, że nie sprostam koryfeuszowi dowcipu tej klasy jak Lech Witkowski właśnie. Może jednak taka propozycja odpowiada stosownym kryteriom: "Przychodzi baba do lekarza z tablicą zapisaną patyczkami formalizmowi. Co pani jest? - pyta lekarz. Tabula rasa - odparła baba." Pyszne (od pyszności), nieprawdaż.
      Niemniej jednak, w Toruniu rzeczywiście zdarzyło się coś ponurego i wcale nie śmiesznego. W trakcie jednej z dyskusji na rzeczonej konferencji Lech Witkowski oskarżył polskich filozofów początku XX w. o swoiste nieuctwo polegające na braku dostatecznej wiedzy o pragmatyzmie i brak zrozumienia tego kierunku. Łatwo wykazać, że mylił się w kwestii znajomości, chociażby z uwagi na polskie przekłady dzieł Jamesa, wydane jeszcze przed I wojną światową, elementy pragmatyzmu u Znanieckiego i Kozłowskiego (starszego), polemi-ki z tym kierunkiem u Twardowskiego i Leśniewskiego czy też korespondencję Lutosławskiego z Jamesem. Można spierać się rzecz jasna o to, czy polscy filozofowie właściwie rozumieli pragmatyzm, zwłaszcza w świetle współczesnych interpretacji tego kierunku, ale to też nie powód do formułowania uszczypliwych uwag, bo to, co Polacy mówili o pragmatyzmie w pierwszej połowie XX w. nie odbiegało od ówczesnego standardu, aczkolwiek idee logiczne Peirce'a były u nas lepiej znane niż, gdzie indziej. Wystąpienie Lecha Witkowskiego dlatego było, że stanowiło jawną i niezasłużoną napaść na filozofię polską wobec sporego i znacznego grona filozofów zagranicznych. Wcale nie nawołuję do bezkrytycznego stosunku do przeszłej rodzimej filozofii, ale sadzę, że winniśmy chronić własną historię, a nie pomniejszać ją bezpodstawnymi ocenami negatywnymi. Powiedziałem o tym LW w przerwie obrad, a w odpowiedzi usłyszałem zacytowane wyżej słowa "Już niedługo z wami skończymy."
      Wspomniałem wyżej o "nadużyciu epigońskim". Tak LW komentuje (LW2, s. 107) oświadczenie, że przynależę do obozu analitycznego (ironicznie kwalifikowanego jako "świetlany"). Jest to nadto "zwykła aberracja intelektualna" (LW2, s. 107). Te sympatyczne kwalifikacje rozpoczynają bogatą kolekcję epitetów i diagnoz: "myli im się [analitykom - JW] często pochwała mądrości poszukiwanej z pychą mądrości własnej" (LW2, s. 107), "nie są [analitycy - JW] w niczym bardziej racjonalni i logiczni od normalnego, tj. bez obsesji logistycznych i scjentystycznych, twórczego filozofa" (LW2, s. 107), "[ich, tj. analityków - JW] błądzące dusze" (LW2, s. 107), "ich [analityków - JW] pycha zamula przestrzeń, dla głosu takich postaci jak Ingarden, Elzenberg i Skarga" (LW2, s. 108), "JW ma kłopoty z pamięcią, czy ja już nie wiem z czym" (LW2, s. 111), "pyszny logik" (LW2, s. 111), "[analitycy - JW] niesmacznie pyszni bywają" (LW2, s. 112), "wiele zwykłej hochsztaplerki analitycznej buty i głupoty kulturowej ma miejsce we współczesnej filozofii, także analitycznej zresztą na jej "szczytach"" (LW2, s. 113; to w związku z analizą znaczenia słowa "postmodernizm" przez kogoś, nie wymienionego z nazwiska), "obłęd semantyczny" (LW2, s. 113, desygnat tego terminu nie jest wyraźnie wskazany, ale zapewne jest to przypadłość logika lub filozofa analitycznego), "skandaliczne uzurpacje analityczne" (LW2, s. 113), "[analitycy - JW] bywają nudni i płytcy aż po banalność" (LW2, s. 113), "a te ich [tj. analityków - JW] "szyfry analityczne" bywają jeszcze gorszej maści, bo bałamutne, czy mówiąc ostrzej a bardziej adekwatnie wobec wartości poznawczej - oszukańcze w pysze, a przynajmniej naiwne w poczuciu wyż-szości" (LW2, s. 113), "pyszni analitycy" (LW2, s. 113), "pycha rozdająca pouczenia" (LW2, s. 113), "krzyczy i wymachuje potępieniami" (LW2, s. 114) i "pycha analityczna" (LW2, s. 114). Lech Witkowski szczególnie upodobał sobie, zapewne z powodu swej przyrodzonej skromności, słowo "pycha" i przymiotnik od niego pochodny (por. też dalej). Bynajmniej nie jestem barankiem polemicznym. Uważam, że polemiki winny być ostre i, by tak rzec, soczyste. Nie stronię od takich. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje starcia z innymi zawierają wypowiedzi niekoniecznie miłe dla adwersarzy. Ale przynajmniej staram się, by każde dosadne sformułowanie było osadzone w dokładnie identyfikowalnym fragmencie tekstu autora, z którym się spieram. A jest tak po to, by mógł on wykazać, że mylę się. Natomiast żaden z epitetów, którymi tak ochoczo szafuje Lech Witkowski wobec mnie i innych filozofów analitycznych, nie został przez niego należycie udokumentowany. Pokazałem to już wyżej na kilku przykładach. Niżej podam dalsze.
      Lech Witkowski używa też określeń z psychiatrii: "aberracja intelektualna", "obsesje logistyczne i scjentystyczne" i "obłęd semantyczny". Psychiatryczne ambicje Lecha Witkowskiego wymagają powrotu do pewnej kwestii z poprzedniej polemiki. Uznałem tam (JW1, s. 89) uznałem wypowiedź LW (LW1, s. 117): "Nie jest przypadkiem, że jedna z chorób kwalifikowanych jako umysłowe polega na zachowaniu skrajnej poprawności formalnej" jako "prawdziwe ukoronowanie inwektyw" pod adresem filozofów analitycznych. Oto komentarz LW do tej sprawy (LW2, s. 111): "[...] jedynie zwykłej niewiedzy JW zawdzięczam ja i czytelnicy jego polemiki ze mną to, że do rodzaju właściwych mi podobno "inwektyw" i to jeszcze "prawdziwego ich ukoronowania" zaliczył wykorzystanie przeze mnie informacji, że skrajna poprawność formalna myślenia bywa zachowana w jednej z chorób kwalifikowanych jako umysłowe. Widać, że nigdy nie zatknął się z teoretycznym, wręcz podręcznikowym, opisem stanów określanych mianem paranoi. No cóż, nic na to przecież nie poradzę, że są fakty tak boleśnie niewygodne dla pysznego i ufnego logika. A od kiedy to poprawność logiczna ma gwaran-tować mądrość i zdrowy rozsądek, drogi Janie? Porzuć wreszcie te naiwności, bo z konieczności prowadzą poza granice powagi. Aż dziw, że o tym nie wiedziałeś. A może to nic dziwnego, że JW jako logik tego nie rozumie?" Dla należytego przedstawienia sprawy trzeba zatem zacytować szerszy kontekst, w którym po raz pierwszy po-jawiła się wzmianka o "zachowywaniu poprawności formalnej". Wygląda ona tak (LW1, s. 117): "To bowiem, co się komu podoba i komu się podoba [aluzja do moich słów, ale to jest tutaj bez znaczenia - JW] nie jest bez znaczenia w zwykłej toczącej się walce o dominację myśli w jakże przenikliwie obnażonym przez Elzenberga stanie wojny: ze scjentystami o naukę, z apologetami racjonalności o rozumność, ze stronnikami logicyzmu o odzyskanie przestrzeni myślenia filozoficznego dla kultury. Nie jest przypadkiem, że jedna z chorób kwalifikowanych jako umysłowe polega na zachowaniu skrajnej poprawności formalnej myślenia logicznego. Uwaga ta nie odbiega od odczuć samego Elzenberga z Kłopotu z istnieniem: Ci, którzy kosztem reszty tak chwalą samą tylko logiczność niektórych umysłów przodujących w myśleniu, są jak ludzie, którzy w samochodzie cenili tylko hamulec" [..]" Po pierwsze, twierdzę, że miałem prawo potraktować to jako stwierdzenie, że filozofowie analityczni cierpią na chorobę umysłową, chyba, że Lech Witkowski pisał równocześnie jakiś inny artykuł i to zdanie przypadkowo znalazło się w jego polemice ze mną, tej pierwszej, ale z kolei druga temu raczej przeczy (nie od rzeczy jest też uwaga, że LW tylko sobie znaną techniką interpretacyjną doszedł do wniosku, że jego diagnoza "nie odbiega od odczuć samego Elzenberga"). Po drugie, tezę, że filozofowie analityczni cierpią na chorobę umysłową z racji swych postulatów metodologicznych, traktuję jako inwektywę. Po trzecie, mamy tutaj kolejny przykład wielce osobliwych inferencji Lecha Witkowskiego, który ze zdania, iż posądzenie o chorobę psychiczną jest inwektywą, wysnuwa wniosek, że ten, który to zdanie wygłosił nigdy nie zetknął się z "teoretycznym, wręcz podręcznikowym opisem stanów określanych mianem paranoi." Po czwarte, jeśli już o mowa o "teoretycznym opisie", to jednym z objawów paranoi jest nie świadome postulowanie poprawności logicznej, ale jej nieuświadomione zachowywanie; tak więc, można by dyskutować, kto i z czym się zetknął. Po piąte, pomijając już kwestię dotkniętą w punkcie czwartym, rozumowanie diagnostyczne, tj. z objawów na ich przyczyny ma charakter redukcyjny i jako takie jest zawodne, podczas, gdy Lech Witkowski traktuje je jako niezawodne ("nie jest przypadkiem, że pewna choroba polega"). Po szóste, nie twierdzę i nigdy nie twierdziłem, że popraw-ność logiczna ma gwarantować mądrość i zdrowy rozsądek. W tej sytuacji dywagacje Lecha Witkowskiego o tym, co "drogi Jan" ma porzucić dla zachowania granic powagi, czego nie wie i nie rozumie, są zwyczajnym folklorem perswazyjnym bez jakiejkolwiek zawartości informacyjnej.
      Pozwolę sobie jeszcze przytoczyć kilka przykładów z argumentacyjnej łączki LW. Uważa on (LW2, s. 109) np., że odmawiam B. Skardze "prawa do odpowiedzialnego nazwania wybitnych filozofów bez uzgodnienia tego z nim (może nie?)". Oczywiście, że nie - to odpowiedź na pytanie w nawiasie. Rzecz dotyczy mojej polemiki z B. Skargą w Przeglądzie Filozoficznym VIII(1999), nr 4, ss. 191-201, a dokładnie jej stwierdzenia (także cytowanego w LW1, s. 88), że "[...] w Polsce wybitnych filozofów w naszych czasach było zaledwie trzech: Roman Ingarden, Henryk Elzenberg i Leszek Kołakowski." Napisałem i nadal tak podtrzymuję, że jest to historyczny fałsz. Z tego nie wynika, że B. Skarga i L. Witkowski nie mają prawa do ułożenia własnej listy czy własnych list wybitnych filozofów polskich. Mogą jeśli zechcą rozpisać stosowną ankietę (B. Skarga uczyniła to np.. gdy układała wykaz dzieł do zredagowanego przez siebie przewodnika po literaturze filozoficz-nej XX w. i skorzystała z wielu sugestii, także moich), ale mogą też robić to całkowicie na własny rachunek. Każdy jednak musi liczyć się z reakcją innych. 4-5 grudnia 1999 r. odbyła się w Krakowie konferencja poświęcona na...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •