Lasher. Tom 2 - Anne Rice, grudzien

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]



Anna Rice

Godzina Czarownic

The witching hour

Tom 4

Przełożyła: Agnieszka Izdebska

Wydanie polskie: 1995

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

W czasie kolacji w „Dębowym Ustroniu” z Aaronem i Rowan Michael z grubsza przemyślał, co powinno się kolejno zrobić przy remoncie domu. Mimo to w czwartkowy ranek wszystkich ogarnęło istne szaleństwo.

Michael nie miał najmniejszej ochoty dłużej zaprzątać sobie głowy myślami i skojarzeniami dotyczącymi grobowca i wszystkim, co kiedyś w związku z kryptą zapisał w notesie – drzwi, numer trzynasty.

Cała wyprawa na cmentarz okazała się ponurym wydarzeniem. Ranek był piękny, choć pochmurny, a Michaelowi sprawiało przyjemność spacerowanie z Aaronem, tym bardziej że Anglik pokazał mu, jak blokować natłok wizji rodzących się na skutek dotykania przedmiotów dłońmi. Próbował chodzić bez rękawiczek. Kładąc palce to tu, to tam, na ułamanych gałązkach dzikiej lantany, słupkach bramy, starał się odpychać natrętne obrazy. Ku jego zdumieniu prawie udawało mu się powstrzymać napływ przerażających, obsesyjnych wizji.

Ale ten cmentarz! Nienawidził go, nienawidził jego romantycznego uroku, piękna rozkładu, nienawidził stosu więdnących kwiatów, który wciąż jeszcze, od pogrzebu Deirdre, otaczał grobowiec. I na dodatek ten ziejący pustką otwór, gdzie niebawem miała spocząć na wieczność Carlotta Mayfair.

Potem, akurat gdy uświadomił sobie nagle z oszałamiającym i przykrym uczuciem, że w grobowcu było dwanaście krypt, zaś portali nad nimi trzynaście, nadszedł z grupką pobladłych Mayfairów jego stary przyjaciel, Jerry Lonigan. Za niewielkim konduktem wieziono na wózku cmentarnym trumnę, w której mogło spoczywać tylko ciało Carlotty, i która po bardzo krótkiej modlitwie odmówionej przez księdza została wsunięta do wolnej niszy.

Dwanaście krypt, dziurka od klucza, a później ta trumna, wślizgująca się z głuchym dźwiękiem! Oczy Michaela ponownie spoczęły na wrotach grobowca wyglądających zupełnie tak, jak drzwi domu. Co to mogło oznaczać? Od rozmyślań oderwały go podziękowania krewnych Carlotty, którzy myśleli, że zjawił się tu z Aaronem specjalnie, by uczestniczyć w ceremonii. Potem wszyscy zaczęli się rozchodzić.

– Wpadnij do mnie kiedyś na piwo – zapraszał Jerry.

– Pozdrowienia dla Rity – odpowiedział Michael.

Kiedy uczestnicy pogrzebu odeszli, cmentarz spowiła oszałamiająca, wibrująca cisza. Nic, co przydarzyło mu się od początku tej wyprawy, nawet wizje wynurzające się z chaosu nie wzbudziły w nim takiego uczucia przerażenia jak widok grobowca.

– Portali jest trzynaście – powiedział do Aarona.

– Ale ciał pochowano tu więcej – wyjaśnił Anglik. – Przecież wiesz, że tak się zawsze robi.

– To znak – wymamrotał Michael na wpół świadomie, czując jak krew odpływa mu z twarzy. – Spójrz, dwanaście krypt i wrota. To znak, mówię ci. Widziałem już tę liczbę i drzwi z nią związane. Nie wiem tylko, co to znaczy.

Później po południu, czekając na Rowan, gdy w pokoju obok Aaron na komputerze wystukiwał prawdopodobnie kolejny fragment dziejów Mayfairów, Michael naszkicował w notatniku te wrota. Na samo wspomnienie o nich poczuł odrazę. Nienawidził tej pustej przestrzeni, otwierającej się w płaskorzeźbach obramowań, czyniącej z nich nie drzwi, ale właśnie wrota do jakiejś czeluści.

Przypominam sobie skądś tę bramę – napisał w notatniku. – Widziałem ją gdzieś w jakiejś innej postaci, ale ciągle nie wiem gdzie.

Myśli o niej przerażały Michaela. Nawet zjawa tajemniczego mężczyzny nie napawała go takim lękiem.

Ale potem, siedząc z Rowan przy kolacji, kiedy patio „Dębowego Ustronia” tonęło w popielatym zmroku, a płomyki świec odbijały się migotliwie w szkle kieliszków, doszli do wniosku, że szkoda czasu na łamanie sobie głowy rozwiązywaniem zagadek. Tyle przecież było do zrobienia. Noc spędzili we frontowej części domu, w sypialni mile różniącej się od hotelowych pokoi, w których spali ostatnio.

Następnego dnia, kiedy Michael, obudzony świecącym mu prosto w twarz słońcem, wstał o szóstej rano, Rowan siedziała na balkonie nad drugim już kubkiem kawy i czekała na niego ze śniadaniem.

Zaraz po przyjeździe do Nowego Orleanu, około dziewiątej, Michael zabrał się do pracy.

Od dawna nie czuł większej radości.

Wynajętym samochodem jeździł po mieście, zbierając adresy i nazwy firm budowlanych, zatrudnianych przy odnawianiu najbardziej stylowych i eleganckich domów Dzielnicy Francuskiej. Kolejno odwiedzał szefów przedsiębiorstw, rozmawiał z pracownikami. Czasem, gdy trafiał na bardziej gadatliwych rozmówców, wchodził z nimi do remontowanych budynków, przyglądał się prowadzonym pracom, dyskutował o szczegółach robót, wypytywał o nazwiska stolarzy i malarzy, którzy poszukiwali zajęcia.

Wydzwaniał też do miejscowych biur architektonicznych, znanych z projektowania dużych rezydencji, prosząc o polecenie mu dobrych fachowców. Zdziwiła go szczera serdeczność ludzi, z którymi rozmawiał. Sama wzmianka o domu Mayfairów wzbudzała ich zainteresowanie, a jedyną uciążliwość stanowiła nadmierna skłonność do udzielania dobrych rad.

W mieście było bardzo dużo bezrobotnych rzemieślników. Rozkwit przemysłu naftowego, przypadający na lata siedemdziesiąte i częściowo osiemdziesiąte, spowodował, iż stało się modne restaurowanie starych, zabytkowych budowli. Ale teraz, wobec kryzysu naftowego, interesy w tej branży szły kiepsko. Sporo domów zajęto za długi, trudno było o kredyty. Nieruchomości odsprzedawano za połowę ich rzeczywistej wartości.

Nie minęła jeszcze pierwsza, a Michael miał wynajęte trzy ekipy znakomitych malarzy i grupę najlepszych tynkarzy w mieście, Murzynów, których przodkowie zostali uwolnieni na długo przed wojną secesyjną. Od siedmiu czy ośmiu pokoleń uprawiali ten sam fach, pokrywając tynkiem ściany i sufity domów w Nowym Orleanie.

Michael umówił się też z dwiema brygadami hydraulików, załatwił także świetnych dekarzy. Wreszcie koło drugiej z najlepszym w mieście projektantem ogrodów obszedł w pół godziny posiadłość, wskazując zaniedbane otoczenie domu, rosnące wokół gigantyczne kamelie, azalie, wybujałe krzewy róż.

W tym czasie dwie sprzątaczki, wynajęte z rekomendacji Beatrice Mayfair, rozpoczęły generalne porządki. Odkurzały meble, czyściły srebra, myły porcelanę, usuwając z niej wieloletnią warstwę kurzu.

Na piątek rano zamówiona została specjalna ekipa, która miała osuszyć basen i zobaczyć, co trzeba zrobić, by ponownie uruchomić stare urządzenia do jego napełniania. Na ten sam dzień Michael wezwał również fachowca od urządzeń kuchennych i grupę inżynierów mających obejrzeć szczegółowo fundamenty i werandę. Zatrudniono też Darta Henleya, znakomitego miejscowego cieślę, cieszącego się sławą człowieka, który zna się na wszystkim. Pragnął on najwyraźniej zostać prawą ręką Michaela w tym gigantycznym przedsięwzięciu remontowym.

O piątej, kiedy było jeszcze wystarczająco jasno, Michael wszedł pod ganek w masce przeciwpyłowej i przez czterdzieści pięć minut czołgając się oglądał dokładnie wewnętrzną stronę ścian domu. Stwierdził, że są suche i czyste, i że jest tam dostatecznie dużo miejsca, by umieścić urządzenia, które zasilą system klimatyzacji i centralnego ogrzewania.

W tym samym czasie Ryan Mayfair krążył po domu, dokonując koniecznej przed formalnym przejęciem spadku, dokładnej inwentaryzacji całego majątku Deirdre i Carlotty Mayfair. Towarzyszyła mu grupa młodych prawników: Pierce, Franklin, Isaac i Wheatfield Mayfairowie, oraz ekipa ekspertów od handlu antykami, klasyfikujących, szacujących wartość wyposażenia i nalepiających kartki na każdy świecznik, obraz, lustro czy fotel.

Bezcenne francuskie antyki zostały zniesione ze strychu. Tylko kilka krzeseł wymagało zmiany obić, stoły były w idealnym stanie. Światło dzienne ujrzały również należące do Stelli cacka w stylu art deco, delikatne i świetnie zachowane.

Odkryto tuziny olejnych płócien, starych gobelinów zwiniętych w nasączone kamforą bele, i świeczników z Riverbend. Wszystko to zostało opisane i zinwentaryzowane.

Ryan skończył obchód domu już po zmierzchu.

– Moi drodzy – powiedział – miło mi zakomunikować: nie ma już żadnych ukrytych ciał.

Jeszcze tego wieczoru Ryan zadzwonił do nich z wiadomością, że zrobiony przez niego spis pokrywa się z listą sporządzoną po śmierci Anthy, Żaden ze sprzętów nie zmienił nawet swego miejsca. „Wszystko, co mamy do zrobienia, to po prostu odhaczyć poszczególne pozycje na starej liście”, powiedział. Nawet ilość złota i klejnotów zgadzała się. Oficjalny rejestr przedmiotów mógł więc być gotowy natychmiast.

Po powrocie do hotelu Michael i Rowan uczcili pomyślne rozpoczęcie robót wykwintną kolacją w Sali Karaibskiej. Potem przeglądali książki o architekturze, naznoszone przez Michaela z okolicznych księgarń, zatrzymując się dłużej przy zdjęciach domów otaczających rezydencję Rowan, i ciekawszych budynków w całej Dzielnicy Ogrodów.

Michael kupił też „domowy” notes w sklepie papierniczym na ulicy Luizjańskiej i teraz wypełniali go wspólnie listą spraw do załatwienia. Należało między innymi wezwać glazurnika, żeby zbadał dokładnie stan kafelków w łazienkach. Obojgu tak podobało się piękne stare wyposażenie tych pomieszczeń, że nie chcieli, jeśli nie było to konieczne, niczego zmieniać.

Rowan przeglądała również dokumenty, otrzymane do podpisu. Po południu otworzyła w Banku Whitneya konto, którym mógł dysponować również Michael. Zdeponowała tam trzysta tysięcy dolarów na koszta związane z renowacją domu.

Wręczając Michaelowi książeczkę czekową, powiedziała:

– Żadna suma wydana na remont nie będzie za wysoka. Ten dom zasługuje na to, by nie ograniczać wydatków.

Michael uśmiechnął się z zadowoleniem. Zawsze marzył o budżecie bez ograniczeń, przywracaniu starej rezydencji dawnej świetności, niemal artystycznej kreacji, o możności podejmowania decyzji bez pragmatycznych obciążeń i finansowych konieczności.

O ósmej Rowan zeszła do baru na umówione spotkanie z Beatrice i Sandrą Mayfair. Wróciła po godzinie. Następnego dnia zamierzała porozmawiać z inną parą świeżo poznanych kuzynów. Było to zajęcie miłe i nie męczące – opowiadali raczej oni, Rowan tylko z przyjemnością słuchała. Zawsze lubiła, gdy ludzie mówili na tyle dużo, że sama nie musiała dźwigać ciężaru konwersacji.

– Wydaje mi się – powiedziała potem do Michaela w pokoju hotelowym – że moi kuzyni wiedzą o różnych rzeczach, ale nie chcą o nich mówić. A przede wszystkim znają starszych, którzy widzieli i słyszeli więcej. To z nimi muszę porozmawiać. Muszę zdobyć ich zaufanie.

 

* * *

 

W piątek od rana wokół domu uwijał się pracowicie rój robotników; tynkarze, hydraulicy, malarze i dekarze wkroczyli ze swymi narzędziami, drabinami i wiadrami, a w ogrodzie z głośnym świstem chodziła na pełnych obrotach maszyna osuszająca basen. Wyrwawszy się z całego tego rozgardiaszu, Rowan pojechała do śródmieścia podpisać różne dokumenty. Michael zaś udał się z kafelkarzem do łazienki we frontowej części domu. Zdecydowali, że doprowadzenie do porządku wnętrza budynku zaczną właśnie od tej strony, żeby Rowan mogła się wprowadzić jak najszybciej. Michael i sprowadzony fachowiec oglądali całą instalację. Niestety, należało skuć trochę glazury, aby zainstalować kabinę prysznicową, ponieważ Rowan chciała mieć nowy prysznic bez demontowania starej armatury.

– Zrobię to dla pana w trzy dni – obiecał Michaelowi rzemieślnik.

W sypialni obok sztukatorzy usuwali właśnie stare tapety i okazało się, że trzeba wezwać elektryka, bo mosiężny żyrandol był podłączony jedynie prowizorycznie. Michael i Rowan zaplanowali zamontowanie pod sufitem wentylatora, więc należało właściwie położyć nową instalację. W „domowym” notatniku pojawiły się kolejne zapiski.

Gdzieś koło jedenastej Michael stał wpatrzony w częściowo odgrodzony starym parawanem kąt salonu. W dużym pokoju za jego plecami ochoczo i hałaśliwie pracowały dwie sprzątaczki, a dekorator wnętrz, polecony przez Beę, mierzył okna, by uszyć nowe zasłony. Zamyślony Michael nie widział już parawanu, zrobił jakąś notatkę, po czym spojrzał na stary fotel bujany. Stał na tle werandy starannie oczyszczony i wymyty. Gdzieś w głębi ogrodu pośród dzikiego wina brzęczały pszczoły, a z lewej strony zza pnia potężnego bananowca co jakiś czas przebłyskiwało słońce, które odbijało się od łopat robotników pracujących wokół basenu. Odrzucali ziemię z kamiennych płyt patio, pokrywających większą, niż należało przypuszczać, powierzchnię.

Michael stał nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w kępę mirtu na trawniku.

– Jak dotąd żadnych spadających drabin, prawda, Lasher? – wyszeptał, a jego cichy głos wydawał się zamierać gdzieś w próżni.

Słychać było tylko brzęczenie pszczół i nakładające się na siebie odgłosy toczących się wokół prac: szum włączonej właśnie kosiarki, niski dźwięk urządzenia czyszczącego ścieżki z liści. Michael zerknął na zegarek. Specjalista od klimatyzacji powinien pojawić się lada chwila. Zaprojektował system ośmiu pomp, które mogły tłoczyć i ciepłe, i zimne powietrze, ale na razie główny problem stanowiło ulokowanie całej tej maszynerii. Strych był zawalony pudłami, pakunkami, meblami i mnóstwem innych rupieci, wyglądało więc na to, że skończy się na zainstalowaniu urządzeń na dachu.

No i pozostała jeszcze kwestia podłóg. Należało przemyśleć, jak doprowadzić je do porządku i utrzymać w należytym stanie. Parkiet w salonie wyglądał wciąż bardzo dobrze, choć od czasów Stelli zawsze tam tańczono. Jednak posadzki w innych pokojach były bardzo zniszczone, zabrudzone i matowe. Oczywiście nie było mowy o tym, by brać się za ich odnawianie, zanim malarze i tynkarze nie skończą prac w środku domu. Trzeba zobaczyć, jak radzą sobie na zewnątrz malarze. Musieli czekać, aż dekarze umocnią wiązania dachu i szczyty ścian, ale i tak mieli mnóstwo roboty z zeszlifowaniem starej farby i oczyszczeniem ram i okiennic. Co jeszcze? Ach, instalacja telefoniczna, Rowan chce jakiegoś cacka technicznego, ale dom jest tak duży. I ten pawilon w parku za domem, dawne pomieszczenie dla służby. Michael myślał, czy nie wynająć małej, niezależnej ekipy i nie zacząć, mimo całego rozgardiaszu panującego w samej rezydencji, całościowego remontu pawilonu. Na co właściwie czekać?

Nie chciał zwierzać się Rowan ze swojego wrażenia, ba, czasem nawet pewności, że jest obserwowany. W samym domu było coś żywego, może jakieś tęskne wspomnienie zabłąkane wśród starych sukien na strychu, coś, co żyło w tych ścianach od fundamentów po dach. Tak naprawdę Michael nie wierzył w duchy. Jednak to miejsce wchłonęło jakąś cząstkę osobowości Mayfairów, których kilka pokoleń wiodło egzystencję w tych murach. Zawsze czuje się coś takiego w starych domach, i teraz ilekroć Michael odwracał się, wydawało mu się, że zobaczy kogoś lub coś, czego tak naprawdę nie ma.

Co za niespodzianka, wkroczyć do salonu i zobaczyć tam tylko zalane słonecznym światłem stylowe meble, gigantyczne lustra, stojące jakby na straży, i stare obrazy – martwe i pociemniałe w swych ramach. Przez chwilę Michael wpatrywał się w miękki, pastelowy portret Stelli, kolorowaną fotografię. Patrzył na jej uśmiech pełen słodyczy, połyskliwe, ciemne loki i w kącikach oczu, spoglądających na niego z portretu, dostrzegał jakiś blask, którego nie przysłonił kurz i brud pokrywający szkło fotografii.

– Czy potrzebuje pan czegoś? – Młoda sprzątaczka wynurzyła się z sąsiedniego pokoju.

Michael pokręcił przecząco głową.

Odwrócił się i spojrzał na pusty fotel bujany. Czyżby mebel się poruszył? Nie, to jakieś bzdury, prowokowanie czegoś, co być może wcale się nie zdarzy. Zamknął notes i wrócił do roboty.

Joseph, dekorator wnętrz, czekał na niego w jadalni. Była tam też Eugenia. Szukała pracy. Oczywiście znajdzie się coś dla niej. Nikt nie zna rezydencji tak jak ona, zajmowała się prowadzeniem domu przez pięć lat. Powiedziała dziś rano swojemu synowi, że wcale nie jest za stara do roboty i może pracować aż do upadłego.

– Czy doktor Mayfair chce, aby zasłony były z jedwabiu? – pytał dekorator. – Czy jest tego absolutnie pewna? – Mówił, że mógłby przynieść i pokazać próbki z adamaszku i welwetu – kosztowałoby to o połowę mniej.

 

* * *

 

Uporawszy się z bieżącymi sprawami domowymi, Michael spotkał się z Rowan, by zjeść z nią lunch. Dziewczyna siedziała ciągle w firmie Mayfair & Mayfair i podpisywała papiery. Michael był zaskoczony życzliwością i ufnością, z jaką Ryan zaczął wyjaśniać mu, czym się zajmują.

– Do bardzo starego zwyczaju rodzinnego należało rozpisywanie spadku w takich okolicznościach jak teraz – tłumaczył Ryan. – Rowan chce wrócić do tej tradycji. Sporządzamy listę Mayfairów, którzy mieliby ewentualnie otrzymać pieniądze. Beatrice jest w kontakcie telefonicznym z całą rodziną. To nie takie bezsensowne, jak ci się wydaje. Oczywiście większość Mayfairów posiada pokaźne konta bankowe, zawsze tak było. Ale są też jacyś kuzyni w college’u, jakaś para studiująca medycynę, inni zaś przymierzają się do kupna pierwszego w swoim życiu domu. Rozumiesz, o co chodzi. Sądzę, że to godne pochwały, że Rowan chce zgodnie ze starą tradycją podzielić majątek, oczywiście zachowując odpowiednie proporcje przydziału spadku.

Mimo całej uprzejmości była w Ryanie jakaś przebiegłość, chłodna, wykalkulowana czujność. Ale czyż to nie naturalne w tej sytuacji? Zdawał się badać reakcje Michaela na przekazywane informacje, ale ten tylko kiwał potakująco, a w końcu, wzruszając ramionami, powiedział:

– Świetny pomysł.

Po powrocie do domu, przed zapadnięciem zmroku, Michael i Rowan odbyli naradę z ludźmi pracującymi przy basenie. Smród szlamu z dna był nieznośny. Robotnicy, półnadzy i bosi, wywozili błoto taczkami. Okazało się, że w ocembrowaniu basenu nie ma większych szczelin ani dziur – woda nie przenikała do ziemi. Majster twierdził, że jego ekipa doprowadzi basen do zupełnego porządku do połowy następnego tygodnia.

– Zróbcie to wcześniej, jeśli można – zaprotestowała Rowan. – Nie mam nic przeciwko zapłaceniu wam za dodatkową pracę w czasie weekendu, byle zakończyć to jak najszybciej. Nie mogę znieść widoku basenu w tym stanie.

Jej deklaracja została przyjęta z wyraźną aprobatą – perspektywa dodatkowych czeków wszystkim była miła. Tak naprawdę to każdy robotnik pracujący przy renowacji domu chętnie stawiłby się do roboty w czasie weekendu.

Całość nowych urządzeń do ogrzewania i oczyszczania wody w basenie została już zamontowana. Instalacja gazowa okazała się wystarczająca, elektryczna była właśnie wymieniana.

Michael zatelefonował też do następnej ekipy malarzy, którzy mieli się zająć pawilonem na tyłach domu. Tak, oczywiście, mogli pracować w sobotę, za półtorej dniówki. Nie, nie wzięliby dużo za pomalowanie drewnianych drzwi pawilonu, odnowienie prysznica, ubikacji i małych pokoi.

– Na jaki kolor ma być pomalowany dom? – Michael chciał znać opinię Rowan. – Niewykluczone, że na ściany zewnętrzne będzie można zacząć nanosić farbę wcześniej niż myślisz. Czy pawilon i dawny dom dla służby mają być w tym samym kolorze, co rezydencja?

– A ty jak sądzisz? – zapytała Rowan.

– Zostawiłbym taki kolor, jaki był zawsze: fiołkowy na murach i ciemnozielony na okiennicach. Zachowałbym w ogóle cały schemat kolorystyczny domu: niebieski dach nad kapitelami, szara podłoga werandy, czarne elementy metalowe. Nawiasem mówiąc, znalazłem człowieka, który mógłby uzupełnić brakujące fragmenty ogrodzenia. Trudni się teraz robieniem odlewów, ma swój własny sklep za rzeką. Czy wiesz coś o tym ogrodzeniu otaczającym posiadłość?

– Nie – odpowiedziała Rowan. – Opowiedz mi.

– Otóż – zaczął Michael – jest ono starsze niż sam dom. Stanowiło pochodzącą z początku dziewiętnastego wieku wersję ogrodzenia łańcuchowego, to znaczy składało się z elementów o tym samym wzorze. Ciągnęło się wzdłuż całej ulicy Pierwszej aż do rogu Obozowej, bo tak rozległa była wtedy posiadłość. Teraz powinniśmy je pomalować czarną farbą, by zabezpieczyć przed zniszczeniem.

– Zatrudnij tylu fachowców, ilu potrzeba – powiedziała Rowan. – Kolor fiołkowy podoba mi się – jest znakomity. A w ogóle, jeśli musisz podejmować decyzje beze mnie, rób to. Nadaj domowi wygląd, jaki według ciebie powinien mieć. Wydawaj tyle pieniędzy, ile twoim zdaniem potrzeba.

– Kochanie – powiedział Michael – jesteś marzeniem przedsiębiorcy budowlanego. Wystartowaliśmy z hukiem. Niech się dzieje, co ma się dziać. Widzisz tego faceta koło drzwi z tyłu domu? Czeka na mnie. Prawdopodobnie chce mi powiedzieć, że wpakował się w kłopoty ze ścianami w łazienkach na górze. Wiedziałem, że tak będzie.

– Nie powinieneś pracować tak ciężko – wyszeptała mu do ucha, a jej głęboki, aksamitny głos przyprawił go o dreszcz rozkoszy. Kiedy piersi Rowan musnęły jego ramię, poczuł narastające podniecenie. Nie był to jednak odpowiedni moment, aby dać upust namiętnościom.

– Pracować tak ciężko? – odpowiedział. – Ależ kochanie, to dla mnie największa frajda. Poza tym powiem ci coś jeszcze, Rowan. Jest tutaj w okolicy parę cholernie pociągających domów i mam ochotę zabrać się za nie, skoro jesteśmy już w mieście. Widzę oczyma wyobraźni: „Wielkie Nadzieje” na ulicy Sklepowej – nowe biura. Mógłbym wolno i ostrożnie zacząć odnawiać budynki, żeby spokojnie przebrnąć przez kiepską koniunkturę na rynku nieruchomości. Oczywiście remont twojego domu jest na pierwszym miejscu i nie zacznę niczego, zanim go nie skończę.

– Ile pieniędzy potrzebujesz, żeby doprowadzić stare magazyny do stanu używalności? – spytała Rowan.

– Ależ skarbie, ja mam fundusze na realizację tego przedsięwzięcia – odpowiedział i pocałował ją szybko. – Dysponuję mnóstwem pieniędzy. Spytaj kuzyna Ryana, jeśli nie wierzysz. Byłbym ciężko zdziwiony, gdyby nie zrobił już kompletnego wywiadu na temat moich finansów.

– Michael – zdenerwowała się – jeśli Ryan powiedział ci choć jedno przykre słowo...

– Rowan, kochanie – zwrócił się do niej – ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • leborskikf.pev.pl
  •