Langan Ruth - Gorący Rubin, Cykl Jewels of Texas(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RUTH LANGAN
GORĄCY RUBIN
PROLOG
Bayou Rouge, Luizjana 1865
- Tęskniłem za tobą. Tęskniłem za tym wszystkim. - Onyx Jewel leżał w zmiętej
pościeli, przypatrując się rozczesującej splątane włosy Madeline St. Jacque. Wyczuła jego
spojrzenie i gestem zdradzającym lekką irytację odłożyła grzebień. Sięgnęła po zwiewny
jedwabny szlafroczek. W talii przewiązała się sznurem z chwostami. Wszystko to miało
służyć zasłonięciu ponętnego ciała, w istocie jednak odsłoniło je jeszcze bardziej.
Onyx ogarnął spojrzeniem pokój, będący jakby dopełnieniem tej wspaniałej kobiety.
Osobliwa mieszanina elegancji i prostoty. Szerokie łoże ze sprężystym materacem. Na nim
cała masa mniejszych lub większych poduszek w kolorach tęczy. Na podłodze dywan, który
był jego ostatnim prezentem. Utkano go w Konstantynopolu, przedstawiał zaś kwiatowy
ogród z motylami o intensywnych barwach skrzydeł. Kiedy go ujrzała, zareagowała
szlochem, potem zaś skakała po nim, roześmiana i nieopanowana w swej radości niczym mała
dziewczynka. Doskonały kształt jej bosych stóp był miarą jej urody.
Właściwie wciąż miała w sobie coś z dziecka, pomyślał. Bała się szerokiego świata,
kurczowo trzymając się miejsca, które nazywała swoim domem. Obawiała się jakichkolwiek
zmian. On zamęczał ją propozycjami wyjazdu, ona zaś uparcie je odrzucała. Może w tym lęku
przed nieznanym objawiała się jej kobiecość? Była kobietą, i to jaką kobietą! Z tą swoją
cudnej urody twarzą rozjaśnioną przekornym uśmiechem czyniła z nim, co chciała.
- Kiedy porozmawiamy o Teksasie? - zapytał. Nie musiała się odwracać, ażeby nań
spojrzeć. Widziała go w lustrze w rzeźbionych ramach.
- Nie będę rozmawiać z tobą o tym twoim piaszczystym podwórzu - odparła,
wydymając karminowe wargi.
- Moje piaszczyste podwórze! Wiedz zatem, że jest ono większe niż całe terytorium
Luizjany - zauważył z nutą zmęczenia w głosie. Już wielokrotnie podejmowali ten temat.
Każda rozmowa przebiegała i kończyła się tak samo.
- A dlaczego ty nie osiądziesz w Bayou Rouge? - rzuciła z pretensją w głosie.
- Ponieważ zadomowiłem się w Teksasie, zapuściłem tam korzenie, Madeline. I nie
mam powodu do narzekań.
- Jestem tylko kruchą kobietą - powiedziała, po czym zamieniła grzebień na szczotkę z
kościaną rączką. - Nie przeżyłabym tygodnia w tym - zmarszczyła piękny nosek - w tym
prymitywnym miejscu, które ty nazywasz domem.
- Twoje wyobrażenie o Teksasie jest czystą fantazją.
To prawda, że moje ranczo od rancza najbliższego sąsiada dzieli szmat drogi, ale...
- A widzisz - przerwała mu.
- Ale dysponujemy wszystkim, co zwykło się określać zdobyczami cywilizacji. Nie
ma mowy o żadnych prymitywnych warunkach.
- Tym razem ty fantazjujesz. Nigdy nie uwierzę, że nie ma u was grzechotników,
dzikich Indian i słońca, które przemienia wszystko w proch.
Uśmiechnął się. Czuł się całkowicie bezsilny wobec tej osóbki. Uwielbiał, gdy
wpadała w gniew, a w jej brązowych oczach zapalały się niebezpieczne błyski.
- Podejdź do mnie - poprosił.
Ani drgnęła. Za to na jej wargach pojawił się figlarny uśmieszek.
- Właśnie się uczesałam i wyglądam dość przyzwoicie. Poza tym powiedziałeś, że
stęskniłeś się za Rubinem i chciałbyś odwiedzić ją w szkole.
Szkoła to kolejna bitwa, którą przegrał. Wolał dla swojej córki domowych nauczycieli
niźli surową dyscyplinę przyklasztornej pensji dla panien z dobrych domów. Madeline
okazała się nieugięta. W rodzinie St. Jacque'ów wszystkie dziewczęta kończyły tę szkołę,
więc nie było powodów, dla których Gorący Rubin miałaby wyłamać się z tradycji.
- Pójdziemy. Tylko trochę później. - Wyciągnął rękę. Wstała i ruszyła ku niemu,
rozdziewając się z szat.
Zareagował jak zwykle w takich wypadkach. Drżenie jej pełnych piersi, taneczne
ruchy ciała, kuszące obłości bioder, wszystko to sprawiło, że Onyx Jewel zapadł w otchłań
pożądania. Madeline St. Jacque była najbardziej zmysłową ze znanych mu kobiet. Nie potrafił
oprzeć się jej czarowi. Kiedy dzieliła ich odległość, rozpalał się myślami o niej, gdy zaś
znajdowali się w jednym pokoju, nie chciał puszczać jej ani na krok.
- Siostro Dominiko! - dał się słyszeć ostry głos matki przełożonej zakonu sióstr
marianek w Bayou.
-
Oui,
czcigodna matko?
W drzwiach niewielkiej, choć wyjątkowo schludnie utrzymanej celi stanęła zakonnica
w podeszłym wieku. W odróżnieniu od pozostałych sióstr, zajmowała się nie nauką, tylko
sprzątaniem, szyciem i cerowaniem. Mimo skręconych artretyzmem palców, wypełniała
wzorowo swoje obowiązki.
- Idź, proszę, i sprowadź tu pannę Rubin. Powiedz jej, że przyszli z wizytą rodzice.
Siostra Dominika rzuciła ukradkowe spojrzenie na obcego, który siedział obok dobrze
jej znanej Madeline St. Jacque.
Mon Dieu
!
Był to mężczyzna, co się patrzy.
;
Nic dziwnego, że
dumna, uparta i samowolna Madeline, długo uchodząca za najpiękniejszą kobietę w mieście,
a nawet całym stanie, oddała mu swój wianuszek. Pewnie, że zgrzeszyła, musiałaby mieć
jednak hart i wolę średniowiecznej świętej, żeby mu się oprzeć. Miasto przez wiele lat
plotkowało o jej braku rozwagi.
- Już biegnę, czcigodna matko.
Stara kobieta żwawo ruszyła długim, chłodnym i ciemnym przejściem łączącym oba
budynki, zakonny i szkolny. Przed drzwiami jednej z klas, gdzie uczyła właśnie siostra
Klotylda, zatrzymała się, by odetchnąć. Ze środka dochodziły monotonne, zbiorowe
dziewczęce odpowiedzi na zadawane przez nauczycielkę pytania. Nagle ów ni to śpiew, ni to
recytacja urwała się i dał się słyszeć podniesiony głos siostry Klotyldy, upominającej jedną z
uczennic.
Siostra Dominika wzdrygnęła się, gdyż miała czułe serce i nie lubiła przemocy,
choćby ta przemoc wyrażała się tylko krzykiem. Surowość siostry Klotyldy, jej ukochanie
dyscypliny były ogólnie znane.
- Co się stało, siostro Dominiko? - spytała ostrym głosem siostra Klotylda.
- Zgodnie z życzeniem matki przełożonej mam zabrać pannę Rubin.
- Rubin? - W oczach siostry Klotyldy pojawiła się podejrzliwość. - A to z jakiego
powodu?
- Przyjechali jej rodzice.
Twarz nauczycielki ściągnęła się w nieprzyjemnym wyrazie.
- Jej ojciec jest tutaj?
-
Oui
- potwierdziła siostra Dominika i jakkolwiek szybko spuściła oczy, zdradził ją
jej głos. Było czymś bardzo podniecającym zobaczyć wreszcie tajemniczego Onyxa Jewela.
- Rubin w tej chwili nie może opuścić klasy - rzekła stanowczym tonem siostra
Klotylda.
- Ale matka przełożona...
- Rubin w tej chwili odbywa karę.
Siostra Dominika przeniosła wzrok w głąb klasy. Znajdowały się tam drzwi
wmurowane w ścianę.
Drzwi były zamknięte. Nie dochodził zza nich żaden dźwięk.
- Czy ta kara nie trwa zbyt długo? - spytała siostra Dominika z niepokojem.
- Jeśli chodzi o tę krnąbrną pannicę, to nie ma kar zbyt długich czy zbyt dotkliwych.
Tym razem jednak zapamięta sobie. Siedzi tam już ponad godzinę.
- Ponad godzinę - powtórzyła drżącymi wargami stara zakonnica. Zebrała się na
odwagę. Okazało się, że nie tylko ona nie potrafiła uczyć dzieci. Tym razem siostra Klotylda
przesadziła w okrucieństwie. - Ten czas spędzony w ciemności można chyba uznać za
dostateczną karę. Matka przełożona życzy sobie ją widzieć. Nie ośmielę się nie wypełnić jej
rozkazów. Jednak, siostro, gdybyś chciała osobiście wyłożyć rzecz matce przełożonej...
Wiedząc bardzo dobrze, że najrozsądniej jest nie sprzeciwiać się woli matki
przełożonej, siostra Klotylda sapnęła, ruszyła ku szafie i otworzyła drzwi.
Ciemny prostokąt i żadnego ruchu.
- Możesz wyjść, Jewel, i wyznać swą winę - rozkazała siostra Klotylda tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
Dziewczynki siedzące przy stolikach zaczęły wiercić się niespokojnie. Jakkolwiek
przywykły już do traktowania ich szkolnej koleżanki z okrucieństwem i nawet czasami pewne
wymyślane przez nauczycielkę kary stanowiły dla nich źródło rozbawienia, tym razem wyda-
wały się wzburzone.
- Powiedziałam, wychodź. - Nauczycielka dała krok do przodu, po czym natychmiast
się cofnęła.
Przez chwilę głęboko oddychała. Następnie ponownie weszła do pomieszczenia, by po
chwili wywlec stamtąd nieruchome ciało dziecka.
Złotobrązowe włosy dwunastoletniej dziewczynki były sklejone i lepiły się do jej
policzków i szyi. Twarz miała barwę kredy.
- Ona nie żyje! - wykrzyknęła przerażona siostra Dominika.
- Nic podobnego. - Siostra Klotylda dotknęła palcem szyi dziecka, a odnalazłszy puls,
zwróciła się do starej zakonnicy: - Przynieś trochę wody.
Gdy siostra Dominika wróciła z wypełnioną po brzegi szklanką wody, dziewczynka
siedziała na podłodze, wsparta plecami o ścianę. Chwyciła naczynie i chciwie wypiła jego
zawartość.
Siostra Klotylda spoglądała na dziecko z kamienną, niewzruszoną twarzą. Gdy
dziewczynka wysączyła ostatnie krople, nauczycielka rzekła mentorskim głosem:
- Musisz teraz przyznać się do winy i wyrazić skruchę i żal.
Rubin uniosła głowę i spojrzała w błyszczące gniewem oczy zakonnicy. Mimo że jej
wargi drżały ze strachu, milczała.
Oczy siostry zakonnej zwęziły się w szparki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]